MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uciec z Polski "ludowej" do wolnego świata. Za wszelką cenę...

Wojciech Paduchowski
Granic strzegli uzbrojeni wopiści i pas zaoranej ziemi
Granic strzegli uzbrojeni wopiści i pas zaoranej ziemi Fot. Archiwum IPN
Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. To opowieści nowohuckie i jakże polskie. Różne postawy, różne powody, odmienni ludzie szukający wolności poza mocnym uściskiem „wielkiego brata”. Nie zawsze do ucieczki zmuszała polityka. Czasem było to powikłane życie osobiste, czasem popełnione przestępstwo.

Pierwsza historia to próba ucieczki do wolnego świata za miłością, za szczęściem. Rodzina Lewandowskich z pod-krakowskiej Mogiły: Robert, Stanisław, Jan, Maria i Wiktoria. Ostatnia trójka zamieszkiwała w Mogile.

Stanisław, żołnierz legionowy, weteran wojny polsko-bolszewickiej, odznaczony Virtuti Militari V klasy, został osadnikiem wojskowym na Wołyniu, gdzie zastał go wybuch II wojny światowej. Wywieziony w bydlęcych wagonach wraz z rodziną ratuje siebie i rodzinę (nie wiemy czy całą), dostając się do Armii gen. Andersa. Po walkach wraz z II Korpusem Polskim osiada w Kanadzie.

Nie o nim jednak ta historia, ale o jego bracie Robercie. W lecie 1920 r. zostaje powołany do wojska - w walkach z bolszewikami nie bierze udziału, szybko zostaje zwolniony do cywila. W późniejszym czasie przechodzi zasadnicze szkolenie wojskowe w 2. pułku lotniczym w Krakowie. We wrześniu 1939 r. bierze z nim udział w walkach obronnych. Udaje mu się dostać do Rumunii, a w konsekwencji do Francji, gdzie walczy z Niemcami aż do jej upadku.

Przedostaje się do Wielkiej Brytanii, tam służy m.in. w pociągach pancernych, dywizji pancernej generała Maczka i 4. dywizji grenadierów. W końcu dostaje się do centrum wyszkolenia zawodowego podoficerów technicznych w Szkocji. To najprawdopodobniej tam poznaje Dorotę Anderson. Znajomość ta zaważy na jego dalszym losie. Dorota była absolwentką Uniwersytetu św. Andrzeja, uczyła filozofii w szkole średniej. Zakochali się. Nie będzie to miłość łatwa, raczej dramatyczna, a nawet grzeszna.

***

Cała historia mogła by się zakończyć prostym happy endem, gdyby Robert pozostał w Szkocji. Ale Lewandowski pozostawił w Polsce... żonę i czworo dzieci. Staje przed ogromnym dylematem moralnym. Brat Stanisław namawia go, aby wracał do Polski, choć sam nie ma zamiaru tego robić. Robert decyduje się wracać. Nie po to jednak, by połączyć się z żoną, ale by namówić ją do rozwodu. Już wcześniej usiłował przeprowadzić rozwód korespondencyjnie za pomocą adwokata - żona pozostawała jednak nieugięta.

Był rok 1947, Robert Lewandowski wrócił do kraju. Jak się okaże, wjechać do Polski było łatwo - wyjechać bardzo trudno. Dorota długo sama nie wytrzymała. Zdecydowała się pojechać do nieznanego jej komunistycznego kraju. Dostała czasową wizę i w 1948 roku znalazła się w Polsce. Początkowo szukano jej pracy w Krakowie - bez skutku. W końcu wylądowali razem z Robertem w Nowym Sączu, gdzie Dorota uczyła w tamtejszym gimnazjum i liceum. Miesiące mijały, czasowa wiza Doroty kończyła się, a Robert nadal nie umiał przekonać żony do rozwodu. Kto wpadł na pomysł fikcyjnego małżeństwa Doroty z bratem Roberta - Janem, tego nie wiemy. Miał to być sposób na uzyskanie polskiego obywatelstwa i możliwość pozostania w „ludowej” Polsce.

***

Sytuację komplikował fakt, że ze związku Roberta i Doroty urodziło się w Nowym Sączu dwoje dzieci: Regina i Aleksander. Życie w stalinowskiej Polsce coraz bardziej doskwierało Dorocie, nie chciała tu wychowywać dzieci, żyjąc w małżeńskiej fikcji. Przychodzi wreszcie przełamanie, Robert uzyskuje rozwód, więc i Dorota rozchodzi się z Janem. Kochankowie wreszcie biorą ślub, co jednak nie zmienia nastawienia Doroty, która chce wracać do Szkocji wraz z dziećmi. Granice są jednak zamknięte. Dorota może zrzec się obywatelstwa polskiego i wyjechać z dziećmi - Robert jednak nie zostanie wypuszczony z kraju.

Ostatecznie więc kobieta opuszcza go i w 1953 r., wyjeżdża z dziećmi z „komunistycznego raju”. Robert nie może legalnie wyjechać za „żelazną kurtynę”. Małżonkowie planują więc ucieczkę. Decydują, że Robert będzie przechodził przez „zieloną granicę”, szlakiem przez Żary, przekroczy Nysę, będzie zmierzał do Berlina Zachodniego. Dorota wysyła mu nawet mapę wraz ze szczegółową marszrutą. Plan nie jest prosty, Robert ma już 51 lat, a trzeba - w dużej mierze pieszo - przebyć kilkaset kilometrów. Namawia więc Mariana - swego najstarszego syna z pierwszego małżeństwa, by mu towarzyszył w ucieczce.

Ten jednak się nie godzi, a co więcej - być może motywowany zemstą za wcześniejsze upokorzenia matki - donosi na ojca do Urzędu Bezpieczeństwa. Ubowcy odnajdują w mieszkaniu Roberta mapę, marszrutę i listy Doroty, będące dowodem planowanej ucieczki. Zostaje aresztowany, ale wkrótce zostaje zwolniony - zbliża się „odwilż”, bezpieka działa inaczej niż jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej. PRL na chwilę się zmienia, także granice zostają uchylone, więc w 1957 r. Robertowi udaje się ostatecznie wyjechać do Anglii.

Ta historia jest ilustracją losów rodzin w systemach totalitarnych, rozkładu emocjonalnego, rozwodu, strachu i zemsty... rodzinnej tragedii, będącej jednocześnie po części historią trudnej miłości.

***

Druga z historii jest odmienna od pierwszej, łączy je jedynie fakt chęci ucieczki bohaterów ze stalinowskiej rzeczywistości. Jej głównymi postaciami byli Piotr Tomaszewski pochodzący z Łososiny Dolnej oraz Zdzisław Gardziel z Krakowa.

Tomaszewski absolwent pięciu klas szkoły powszechnej, już przed wojną był znany w Łososinie jako młody rzezimieszek dokonujący drobnych kradzieży. W czasie okupacji niemieckiej należał do bandy rabunkowej. Za swoją działalność był poszukiwany zarówno przez Niemców, jak i podporządkowaną im policję granatową. Część rodziny zerwała z nim kontakty po tym, jak Niemcy pomyłkowo zastrzelili jego brata Władysława. Także po wojnie rabował - z bronią w ręku kradł m.in. świnie. W 1946 r. skazany został na osiem lat, ale już w 1947 r. na mocy amnestii opuścił więzienie.

Zdzisław Gardziel był kartografem z małą maturą. Nie wiadomo, co robił po wojnie. Wiemy tylko, że wypełniając w 1947 r. oświadczenie amnestyjne podał w nim, że od grudnia 1945 r. należał w Krakowie do bliżej nie określonej organizacji antykomunistycznej dostarczając jej broń. Wiadomo też, że w 1950 r. wyszedł z więzienia, w którym znalazł się za bliżej nie określone nadużycia finansowe. Później pojawia się w na placu budowy Nowej Huty. Tam poznaje Tomaszewskiego.

***

Razem pracują w Przedsiębiorstwie Robót Drogowych (PRD), Gardziel był rachmistrzem natomiast Tomaszewski brygadzistą furmańskim. Który z nich wpadł na pomysł, aby dorobić do pensji - przyznajmy, sporo - nie wiadomo. Postanawiają, że Gardziel będzie wystawiał fikcyjne rachunki za niewykonaną pracę dla furmanów mających wywozić ziemię swoimi wozami. Tomaszewski omówił sprawę z furmanami. Pieniędzmi będą się dzielić w stosunku 1/3 dla furmanów, reszta dla nich.

W sumie wystawili 26 fikcyjnych rachunków na łączną sumę ok. 26 tys. zł. (przy miesięcznej płacy wahającej się w przedziale 1-2 tys. zł). Procederu nie dało się jednak długo utrzymywać w tajemnicy. Gdy sprawa zaczęła wychodzić na światło dzienne, Gardziel postanowił podjąć z banku w Nowej Hucie 231 tys. zł przeznaczonych na wypłaty dla pracowników PRD. Razem z Tomaszewskim postanowili uciekać z gotówką z kraju. Nie mieli szczegółowego planu, a jedynie ogólny kierunek - zachód Europy.

Wyjechali do Szczecina, tam przebywali ok. dwóch miesięcy, kupując biżuterie i zegarki. Zapewne już tylko tym faktem musieli zwrócić na siebie uwagę. Naiwnie szukali wśród przypadkowych osób (taksówkarz, kolejarz) kontaktu z ludźmi, którzy zorganizowaliby im ucieczkę. W końcu dotarli do Bernarda Wojtyniaka i Mariana Garczyka, którzy obiecywali pomóc. Musieli ich suto opłacać, np. Wojtyniak zażądał 58 tys. zł, przewodnik 40 tys. Trzeba był również opłacić pewnego oficera armii czerwonej. Przewodnikiem został były żołnierz Wojsk Ochrony Pogranicza (WOP).

Gardziel z Tomaszewskim nie oszczędzali pieniędzy, w Niemczech złotówki nie były przydatne. Gardziel postanowił jeszcze sprowadzić do Szczecina żonę Irenę wraz z malutkim dzieckiem. Nie było to łatwe, ponieważ w ich mieszkaniu w Krakowie założony był regularny kocioł. Pomoc zaoferował Garczyk, i jego żonie udało się sprowadzić Gardzielową z dzieckiem. Aby móc bezpiecznie przekroczyć granice dziecko nie mogło płakać, dlatego też zaufany lekarz podał niemowlęciu środki nasenne. Ucieczkę zaplanowano na noc 29 na 30 czerwca 1953 r. Przewodnik czekał na nich o 22 na skraju parku przy ulicy Ku słońcu w Szczecinie. Po około trzech godzinach marszu zostali ujęci przez patrol WOP.

Jak się okazało, od zetknięcia się z Bernardem Wojtyniakiem byli kontrolowani, a następnie inspirowani przez UB. Wojtyniak i Garczyk okazali się funkcjonariuszami bezpieki, a w działaniach wspierała ich agentura. Po przewiezieniu do Krakowa Gardziela skazano na 12, a Tomaszewskiego na 10 lat więzienia. Tak zakończyła się ich ucieczka „Ku słońcu”.

Niektóre imiona i nazwiska w tekście zostały zmienione. Autor jest historykiem, pracownikiem Oddziału IPN w Krakowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski