W przypadku apteki werbalne dowartościowywanie kobiety po drugiej stronie lady bierze się zapewne stąd, że to przecież nie jest zwyczajna ekspedientka, lecz ekspertka z dyplomem wyższej uczelni. Lekarza nam nie zastąpi, ale w oparciu o swą fachową wiedzę może poratować tabletką bądź syropkiem.
W Biedronce, Lidlu lub innej Żabce sytuacja przedstawia się zgoła inaczej. Wprawdzie tam także coraz częściej zakupy wbija nam na kasę absolwent uniwersytetu, ale nie ekonomii i rynków zagranicznych czy finansów i rachunkowości, lecz posiadacz marnego dyplomu humanisty. Nic zresztą dziwnego, skoro średnie zarobki kasjerek zaczynają przeganiać płace muzealników, nauczycieli i uczelnianych adiunktów.
Z jednej strony trzeba się cieszyć, że rosną pensje ludzi słabiej wykształconych i dotąd najgorzej wynagradzanych. Od przyszłego roku na etacie nie mogą już dostać mniej niż dwa tysiące brutto i 12 zł za godzinę na umowie. Z drugiej strony - wolny rynek nie zna litości dla humanistów i inteligentów. Jeśli nawet znajdą etat zgodny z wykształceniem, to najczęściej za psie pieniądze. Zamiast szkoły, uczelni i muzeum wybierają więc kasę w markecie. Trzeba się przecież utrzymać.
Spłaszczanie się różnic w zarobkach jest niepokojące i rządzący, niezależnie od tego, z jakiego są obozu, powinni się nad tą sprawą pochylić. Jeśli tego nie zrobią, kłopoty będą większe od doraźnych korzyści politycznych w postaci głosów słabiej wykształconego elektoratu. Wbrew pozorom inteligencja, humaniści i klasa średnia - wszystkie te grupy są w społeczeństwie potrzebne. Górnicy i kasjerki nie wystarczą. Ktoś musi ich w przyszłości uczyć mowy ojczystej albo wyjaśnić różnicę między Kantem i kantem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
