Zbigniew Bartuś: EDYTORIAL
Po pierwsze, w obecnym systemie podatkowym, co jest ewenementem, wysokość akcyzy od pojazdu nie zależy od norm emisji, tylko od pojemności silnika. Nie ma to żadnego sensu – oprócz wygody fiskusa. Po drugie dopuszczalny poziom emisji zanieczyszczeń reguluje u nas takie samo prawo jak w większości krajów Europy. W Niemczech działa, a u nas nie. Niby na papierze wszystko się zgadza, ale Polak, jak zawsze, kombinuje. I nikt albo prawie nikt go nie sprawdza.
CZYTAJ TAKŻE: Stare auta trują prawie tak jak węglowe piece >>Na porządku dziennym są sytuacje, gdy stacja diagnostyczna podbija papiery auta, którego diagnosta nie widział na oczy. W przypadku tzw. ropniaków prawo nakazuje przeprowadzić trzykrotne badanie spalin przy różnej prędkości. Kto to w Polsce robi? Diagności przyznają, że nikt. W internecie reklamują się bezkarnie warsztaty wycinające katalizatory! Każdy też potrafiłby codziennie wskazać na drodze wstrętne kopciuchy – Inspekcja Transportu Drogowego ma prawo je zatrzymać, odbierając dowód rejestracyjny. Jakoś nie słyszymy o takich przypadkach, a są normą w krajach, w których nie królują wraki.
Z obecnym podejściem do przepisów nie ma po co wprowadzać w miastach – postulowanych przez ekologów – stref ograniczonej emisji, do których mogłyby wjeżdżać wyłącznie auta spełniające najwyższe standardy. Przecież tak naprawdę nikt nie wie, jakie standardy spełniają auta w Polsce. Wielu rodakom wydaje się, że są strasznie cwani. W rzeczywistości zagrażają naszemu (i swemu) zdrowiu i życiu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?