Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni cesarz w Krakowie

Andrzej Kozioł
Pocztówka wieszcząca koniec CK Monarchii
Pocztówka wieszcząca koniec CK Monarchii fot. Archiwum
5 maja 1917. Miasto chłodno wita młodego cesarza. Cesarzowa Zyta budzi zachwyt. Mazurek Dąbrowskiego ku czci Karola, i Wielkiego Księcia Krakowa

Ostatni raz władca poniekąd rodzimy – bo nie tylko cesarz Austrii, król Węgier i Czech, ale także wielki książę Krakowa – odwiedził nasze miasto przed niemal stu laty, 5 maja 1917 roku.

Wojna zmierzała do końca, zbliżał się też koniec austro-węgierskiej monarchii, jeszcze kilkanaście miesięcy – i nad odwachem przylepionym do wieży ratusza bielą i czerwienią załopocze polska flaga. Na razie wszystko wydaje się toczyć po staremu. Umarł wprawdzie Franciszek Józef I, wyśmiewany i jednocześnie adorowany, ale monarchia trwa, a na jej czele stoi Karol I, dzisiaj – dzięki Janowi Pawłowi II – zaliczony w poczet błogosławionych. (Podobno polski papież, syn austriackiego oficera, swoje imię zawdzięczał cesarzowi. Jeżeli wierzyć plotkom, miał powiedzieć wdowie po Karolu: „Miło mi powitać cesarzową mojego ojca”).

Poprzednik Karola dwukrotnie odwiedził Kraków. Pierwszy raz w 1851 roku. Wizytę planowano rok wcześniej, ale na przeszkodzie stanął wielki pożar 1850 roku. Miasto nie tylko poniosło wówczas gigantyczne straty, ale na dodatek wykosztowało się na zbędne dekoracje. Między innymi spowito zielenią Bramę Floriańską, zawieszając na niej austriackiego orła i – ku uciesze krakowian – umieszczając go poniżej polskiego, wykutego w kamieniu.

Po mieście krążyły plotki o bramach i transparentach przygotowywanych przez krakowskich Żydów. Napisy na nich miały być osobliwe:

Jako te słupy patrzą do nieba
wysoko.
Tak my Cię, Cesarzu,
kochamy głęboko.

Inny transparent rzekomo miał być jeszcze bardziej zabawny:

Niech żyje tego,
Co wisi jego.

Napis miał towarzyszyć portretowi Franciszka Józefa I.

Ile w tych pogłoskach było prawdy, ile zaprawionej antysemityzmem złośliwości, trudno powiedzieć...

Chociaż cesarz miał przybyć dopiero w październiku, przygotowania do wizyty zaczęły się już w czerwcu; w Rynku wbito słupy, które miały nosić kolorowe lampy, a władze wreszcie wysupłały pieniądze, których odmawiały miastu, chociaż nieuporządkowane ulice wyglądały paskudnie, o wiele gorzej niż w niedawnych czasach Rzeczypospolitej Krakowskiej.

W przeddzień przyjazdu cesarza kolorowymi lampkami obwieszono Bramę Floriańską i mariacką wieżę, na wieży ratuszowej umieszczono transparent z cyframi gościa, a żołnierze umaili Krzysztofory, w których mieściły się koszary. Wreszcie nadszedł 10 października. Huczały działa, u Bramy Floriańskiej cesarza powitały miejskie władze, wręczając mu klucze do miasta.

Później cesarz ruszył Floriańską, gdzie ubrane na biało dzieci rzucały kwiaty. Jak pisała Maria Estreicherówna:

Orszak cesarski poprzedzał placmajor i nakazywał okrzyki, bo entuzjazmu nie było, tym bardziej że opinię całkiem świeżo wzburzyło aresztowanie Adama Potockiego i rewizje u szeregu znanych osobistości. Więc tylko młodzież szkolna krzyczała: „Vivat” na komendę profesorów.

Dodajmy do tego utratę przed kilku laty niepodległości, iluzorycznej wprawdzie, ale jednak niepodległości, dodajmy tragiczny pożar sprzed roku, a będziemy mieli pojęcie o nastrojach, jakie panowały w mieście.

Inaczej wyglądała wizyta we wrześniu 1880 roku. Zmieniło się wiele, łącznie z oświetleniem, bo – jak podkreślała prasa – przyrynkowy budynek Banku Galicyjskiego został iluminowany (rzecz niezwykła!) „światłem elektrycznym”. Prasa zachwycała się też cesarskim pociągiem, a kupcy prześcigali się w dekorowaniu wystaw, nie zapominając przy okazji o reklamowaniu swoich towarów. Pozostało po tej wizycie sporo relacji, grafomańskie wiersze niejakiego Wajdy, zmyślona anegdotka o Zyblikiewiczu, który ośmielił się narzucić płaszcz na zmarzniętego cesarza, a zgromiony wzrokiem, powiedział: „W Krakowie ja rządzę, Najjaśniejszy Panie”.

I wreszcie pierwsza i zarazem ostatnia wizyta nowego austriackiego cesarza w dawnej stolicy Polski – 5 maja 1917 roku. Znów, jak ponad pół wieku wcześniej, Kraków nie przejawiał entuzjazmu. Na trasę przejazdu cesarskiej pary – od Dworca Głównego, przez Barbakan, Floriańską aż po kościół Mariacki – spędzono szkolną młodzież, innych widzów nie było zbyt wielu.

Wzdłuż krawężników stanęli żołnierze, w nowiutkich mundurach i świeżo wyfasowanych butach, ale pozbawieni dziarskości, nieco podstarzali. Romanowi Kiełkowskiemu, ówczesnemu uczniowi podgórskiego gimnazjum, przypominali przebranych maruderów.

Od strony Bramy Floriańskiej nadjechał otwarty powóz, a w nim cesarska para. Karol oczywiście w mundurze, ale nie przy szabli, lecz z zawieszonym u pasa bagnetem, widomym znakiem, że ciągle trwa wojna, podczas której zrównano w ten sposób oficerów z prostymi żołnierzami. Cesarz rozdawał saluty, odpowiadając na powitalne okrzyki, skąpe i – jak twierdzi autor wspomnień – wznoszone przez „urzędowych klakierów”. Jednak cesarzowa przypadła do gustu krakowianom:
Cesarzowa Zyta, ubrana w jasną toaletę i jasny kapelusz z szerokim rondem, uśmiechała się słodko.(...) Nawet zajadły antymonarchista musiałby przyznać, że uśmiech miała przemiły, a spojrzenie dużych czarnych oczu urzekające. Nic dziwnego – Włoszka!

Za cesarskim powozem podążał długi szereg dworskich, sześciokonnych karet powożonych przez woźniców w szamerowanych frakach, stosowanych kapeluszach, krótkich spodniach i ozdobionych kokardami pantoflach. Z tyłu karet przycupnęli podobnie ubrani lokaje – wszyscy o nieruchomych, zastygłych w powadze twarzach. Karety były puste, nie wiozły nikogo. Orszak zmierzał w stronę mariackiej świątyni, powoli, majestatycznie i chyba nieco pogrzebowo. Nikt jeszcze nie wiedział, ale wielu zapewne przypuszczało, że w ten sposób austro-węgierska monarchia żegna się z Krakowem.

I nagle huknęła orkiestra, płosząc gołębie, wypełniając Rynek i wąwóz ulicy Floriańskiej melodią „Mazurka Dąbrowskiego”, hymnem państwa, którego jeszcze nie było na mapie Europy. To uczniowie jednej z krakowskich szkół powitali cesarza Karola i cesarzową Zytę wchodzących do kościoła Mariackiego.

Nie pierwszy raz podczas wielkiej wojny melodia ta rozbrzmiewała w Krakowie. W końcu od czasów autonomii galicyjskiej nikt już nie zwalczał tutaj narodowych symboli. A kiedy na front ruszali „trzynastacy”, żołnierze trzynastego regimentu zwani „krakowskimi dziećmi”, starano się stworzyć atmosferę polskiego patriotyzmu i antyrosyjskich nastrojów. W grafomańskiej książeczce, wydanej własnym sumptem przez Emila Kwaśnego można przeczytać:

– Hurra! hurra! na Moskali – krzyczał tłum w kawiarni i na ulicy.

Na drugi dzień niebywały ruch w Krakowie. Automobile, dorożki, wozy, nieprzeliczone tłumy żołnierzy.

Dzieci krakowskie zacierają ręce – ostrzą bagnety, podśpiewują, jak w kuźni Bartosza, piosenkę:

„Hej! gotuj broń – kule bij
głęboko

O ojców grób – bagnetów
poostrz stal”.

Gotują się na daleką drogę – na bój straszny i krwawy z caratem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski