18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nadal odróżniam kolory

Redakcja
Na wystawę Wojciecha Fangora w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie z okazji urodzin dzisiaj wstęp wolny! Fot. Andrzej Banaś
Na wystawę Wojciecha Fangora w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie z okazji urodzin dzisiaj wstęp wolny! Fot. Andrzej Banaś
ROZMOWA z WOJCIECHEM FANGOREM, jednym z najbardziej znanych polskich artystów, który dziś kończy 90 lat

Na wystawę Wojciecha Fangora w Gmachu Głównym Muzeum Narodowego w Krakowie z okazji urodzin dzisiaj wstęp wolny! Fot. Andrzej Banaś

- Pamięta Pan pierwsze wspomnienie związane z malarstwem?

- To zapach farb i terpentyny, który poczułem tu, w Krakowie, jako mały chłopiec. Pamiętam odwiedziny u naszego krewnego, który malował. Dla mnie, chłopaka, to był magiczny świat. Ale pamiętam, jak bardzo chciałem do niego wejść. Wydawał się tak inny od tego, czym żyliśmy na co dzień w rodzinnym domu.

- Tak zrodził się pierwszy obraz. Jest zresztą na wystawie "Wojciech Fangor. Przestrzeń jako gra" w Muzeum Narodowym w Krakowie. Pamięta Pan moment jego powstania?

- To była córka państwa Drymerów. Jej ojciec był dyrektorem departamentu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Pamiętam, że wśród znajomych uchodziłem za uzdolnionego plastycznie młodzieńca. Drymerówna przyszła w zielonkawej sukience, a ja - jak gdyby nigdy nic - usiadłem i zacząłem malować. A portrecik podarowałem oczywiście jej rodzicom. Nie wiedziałem, co się z nim działo przez te wszystkie lata. Tak jak i z rodziną Drymerów. Prawdopodobnie uciekli 6 lub 7 września do Rumunii, razem z innymi urzędnikami resortu. Rok temu dowiedziałem się, że ten młodzieńczy obrazek istnieje w jakiejś kolekcji.

- Nie był Pan zaskoczony, gdy zobaczył go po latach?

- Wszystko mi się przypomniało. Dziecięce wojowanie z formami, jak np. ukształtować strój, by oddał kształty ciała. Jak zaznaczyć indywidualne cechy.

- O "wojowaniu z formami" myślał 14-latek?

- No tak. Wszystko, co się wiąże z konstruowaniem obrazu, jest problematyczne dla każdego artysty, bez względu na wiek.

- Jak w rodzinie przemysłowca uchował się syn artysta?

- To były inne czasy. Przedwojenni przemysłowcy mieli ambicję. Mama była pianistką. W domu na ścianach wisiały obrazy takich artystów jak Witkacy. Pamiętam z salonu portret matki namalowany przez Alfonsa Karpińskiego.

- Wspomniał Pan o mamie. Wiem, że nie tylko podsycała w Panu pasję malarską, ale i zabierała w dalekie podróże.

- To prawda, ale muszę powiedzieć, że robiła to też dla siebie. Uwielbiała hazard. Ojciec nie znosił tej słabości. A ona przekonała lekarza, żeby stwierdził u mnie chorowitość i zalecił powietrze Riwiery Francuskiej. Stamtąd był już tylko krok do kasyn Monte Carlo. Tam przegrywała naprawdę duże sumy.

- Ale to właśnie ona odkryła podobno Pana talent.

- Po powrocie z Riwiery zaniosła moje obrazki prof. Tadeuszowi Pruszkowskiemu z Akademii Sztuk Pięknych, założycielowi legendarnego Bractwa św. Łukasza. Powiedział, że zdolny ze mnie malarz i warto zatrudnić mi korepetytora. Zaproponował swojego studenta, Tadeusza Kozłowskiego.

- Uznanie z ust tak znanego w tamtym czasie artysty jak Pruszkowski musiało sporo znaczyć.

- Tak. Zresztą zżył się z nami, z czasem chętnie zaczął bywać w naszej willi w Powsinie. Przylatywał tam nawet swoim prywatnym samolotem. I opowiadał o rozlicznych przygodach, jakie go w związku z zajmowaniem się sztuką spotykały. Jak ta, gdy został zatrudniony wraz z grupą swoich studentów do zaprojektowania wystroju transatlantyka "Batory", budowanego wtedy w Trieście. Inżynierowie i urzędnicy Ministerstwa Żeglugi byli przerażani obrazami, jakie mają zostać wystawione. Minister poprosił Pruszkowskiego, żeby poleciał i zobaczył, co jego artyści tam robią. Profesor udał się tam, obejrzał wszystko, po czym wysłał depeszę: "Z malarstwem wszystko w porządku, ale wada w konstrukcji statku, bo ster się rusza w lewo i w prawo". I oczywiście rozśmieszył tym ministra.
- Zabawne, bo wychodzi na to, że niewiele się przez te lata zmieniło. Mówię o dzisiejszych sporach, jakie wywołała Pana propozycja wystroju II linii warszawskiego metra.

- W konkursie wziąłem udział za namową architekta, Andrzeja Chołdzyńskiego. Zaprojektowałem kompozycję malarską na ścianach widocznych z peronów. Stworzyłem dekoracje oparte na układach liter utworzonych z nazw stacji. Teraz wyszło na jaw, że naruszono moje prawa autorskie. Nikt nie konsultuje ze mną decyzji odnośnie ostatecznego kształtu tego projektu, wyboru materiałów. Wiem dobrze, że przemysłowcom chodzi o pieniądze, mój ojciec był jednym z nich. Ale ja nie mogę swoim nazwiskiem podpisywać czegoś, co rozmija się zupełnie z moją koncepcją. Jeśli twórcy metra nie ustąpią, sprawę rozstrzygnie sąd.

- Działania w przestrzeni publicznej to tylko jeden z segmentów Pana działalności. Najbardziej znany jest Pan jako twórca abstrakcyjnych obrazów. To dzięki nim stał się Pan znany na świecie, podbił amerykański rynek, miał wystawę w słynnym Guggenheim Muzeum w Nowym Jorku jako pierwszy polski artysta.

- Beatrice Perry, marszandka z Waszyngtonu, na początku lat 60. przyleciała do Polski, i stwierdziła, że to, co robię, spodoba się w USA. Ale mnie się tam nie spodobało, panowała segregacja rasowa, rozmowy nie rodziły żadnych prawdziwych więzi. Mnie pociągał Paryż. I tam zamieszkaliśmy z żoną. Miałem amerykański kontrakt na pięć lat. Żyłem dzięki USA, bo tam się sprzedawały moje obrazy. W Paryżu nikt nie kupował moich kolorowych kół. Uważano, że to tylko optyczne gry, nic więcej.

- Dodajmy, że dziś te prace sprzedają się za 200 tysięcy złotych i uchodzą za Pana najbardziej znane obrazy.

- Na moją wystawę w galerii Lambert przyjechał kurator nowojorskiego Museum of Modern Art i wziął mój obraz na słynną później wystawę "Responsive Eye" w 1965 roku. Wróciłem wtedy do Stanów Zjednoczonych, gdzie o mojej sztuce pisał "New York Times", i gdzie w 1970 roku miałem indywidualną wystawę w Muzeum Guggenheima.

- Wciąż Pan pracuje. Na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie oglądamy Pana autoportret sprzed kilku tygodni!

- Tak, maluję wciąż, ostatnio lekarz przedłużył mi prawo jazdy, zaznaczając, że nadal odróżniam kolory. Ale nie ukrywam, że praca artysty jest dla mnie coraz trudniejsza. Zresztą chyba to widać w tym autoportrecie. Jestem na nim nagi, na wózku, obok toalety. Schyłek. Ale nie zamierzam narzekać, bo życie miałem ciekawe.

Rozmawiał Łukasz Gazur

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski