Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Całe moje dziwactwo wypływa z Felliniego

Rozmawiał Paweł Gzyl
Soniamiki uwodzi melodyjnymi piosenkami i dyskretną nostalgią
Soniamiki uwodzi melodyjnymi piosenkami i dyskretną nostalgią Fot. Olga Ozierańska
Rozmowa z wokalistką o pseudonimie Soniamiki o jej nowej płycie - „Federico”.

- „Federico” to pierwsza płyta, którą nagrałaś dla koncernu Warner. To co innego niż wtedy, kiedy Twoje albumy wydawały niezależne wytwórnie?
- Na pewno odczuwam większą opiekę promocyjną. To daje mi duże poczucie pewności tego, co jest i co będzie. O ważniejszych różnicach będzie można mówić jednak dopiero gdy upłynie trochę czasu...

- Pierwszy Twój album ukazał się w Niemczech,. Kontynuujesz nadal działalność na tamtym rynku?

- Przyjaźnię się z ludźmi, z którymi wtedy pracowałam. Moją pierwszą płytę i tą najnowszą miksowała ta sama osoba. Jest to więc jakaś kontynuacja. Jeśli chodzi o występy - nie odpuściłam ich, ale ponieważ nowe piosenki są po polsku, koncentruję się na działalności nad Wisłą.

- Lubisz mieć pełną kontrolę nad swoją wypowiedzią artystyczną: sama komponujesz, sama piszesz teksty, sama produkujesz swą muzykę. Z czego to wynika?

- To pozwala mi na w pełni autorską wypowiedź. Wszystkie trzy moje płyty są takie. Lubię sobie sama zakładać pewne ograniczenia - i potem sobie z nimi radzić. Poprzedni album był bardzo ascetyczny, musiałam więc tak wszystko stworzyć, aby słuchacz mógł sobie sporo sam dopowiedzieć. Bardzo dokładnie wiem, jaka moja muzyka ma być - dlatego nie potrzebuję współpracowników do jej stworzenia. Poza tym nie poznałam jeszcze innego artysty, który tak by mnie rozumiał, że mogłabym mu odstąpić część swojej przestrzeni artystycznej.

- Są jednak dwie osoby, które bliżej dopuszczasz do siebie: Twój tata, którego teksty wykorzystałaś na płycie oraz Twój narzeczony, Łukasz Lach z grupy L.Stadt, który nagrywał z Tobą na bębnach. Oni rozumieją Cię najlepiej?

- Mimo, że tata reprezentuje inne pokolenie, to świetnie się z nim rozumiem, przyjaźnię się bowiem z moimi rodzicami. Z Łukaszem pracuję z kolei od dawna, jesteśmy blisko prywatnie i muzycznie, wiele się od niego nauczyłam.

- Grasz na basie. Jak się komponuje na tym instrumencie?

- Moje piosenki buduję wokół rytmu. Dlatego od tego wychodzę - robię na basie jakieś riffy i dopiero potem dopracowuję do nich linie melodyczne.

- Nowa płyta jest bardzo rytmiczna - i skoncentrowana na elektronice. Dlaczego opakowujesz swoje teksty w takie właśnie dźwięki?

- Najpierw wpadłam na pomysł, że moje piosenki powinny być elektroniczne, a jedynym instrumentem klasycznym będzie gitara akustyczna. Zalążek tego pomysłu znalazłam w dawnych piosenkach Moloko. Potem tę gitarę zastąpił bas. Ta syntetyczność jest mi bliska - bo odnosi się do moich muzycznych wspomnień z dzieciństwa, czyli polskiej i zagranicznej muzyki synth-popowej z lat 80. Stąd na nowej płycie tyle odniesień do piosenek do „Akademii Pana Kleksa” czy „Niekończącej się opowieści”.

- Twój nowy album ma bardziej melodyjny charakter. Dlaczego zrezygnowałaś z typowej dla siebie surowości?

- Faktycznie - dawniej czasem budowałam piosenkę tylko w oparciu o bas i bębny, a tylko w refrenie był syntezator. To było prawie punkowe podejście, bo postawiłam na bezpośrednią emocję. Tego już nie ma na nowej płycie. Tutaj wracam do popu. Moi ulubieni artyści to między innymi Frank Zappa i David Bowie. Wymieniam ich jednym tchem bo chodzi mi głównie o wariactwo i bogactwo muzyki. Ale kiedyś poza muzyką z lat 60. i 70. słuchałam też... Martiki i Sam Brown. Dlatego „Federico” to zupełnie inny zestaw pod względem muzyki i tematyki. Taka była moja wewnętrzna potrzeba - i to jest trochę taka podróż w czas mojej młodości w latach 90.

- A skąd tytuł albumu - „Federico”?

- Celowo wyznaczyłam w ten sposób źródło mojej inspiracji. Od dawna uwielbiam Felliniego. Studiowałam film animowany - i tego rodzaju kino jest mi bliskie. Całe moje dziwactwo, które objawiam na nowej płycie, wypływa właśnie z Felliniego. Biorąc jego imię za tytuł, chciałam sama narzucić słuchaczom klucz interpretacji.

- Kiedyś śpiewałaś trochę po polsku, trochę po angielsku. Dziś stawiasz na ojczysty język. Potrafisz się w nim już w pełni wyrazić?

- Myślę, że tak. Pisanie po polsku jest bardziej konkretne. Jestem więc w stanie precyzyjnie się wyrazić w ten sposób. Z kolei, kiedy śpiewam po angielsku, czuję, że mam w tym więcej wolności, bo takie teksty są bardziej wieloznaczne. Polski jest mniej melodyjny, ale może udało mi się go trochę okiełznać. Pamiętam, że po wydaniu poprzedniego albumu, w niemieckiej gazecie krytyk napisał, że choć wcześniej polski język wydawał mu się niemuzyczny, moje piosenki pokazały, że nie zawsze tak musi być. To był dla mnie wielki komplement.

- Sama prezentujesz swe piosenki na żywo. Jak dajesz sobie z tym radę?

- Teraz dołączyły do mnie dwie dziewczyny - na perkusji i na klawiszach. To pozwala mi robić różne warianty na scenie - solo, duet lub trio. Trochę mnie już znudziła samotność na scenie. Te występy były dla mnie wielką szkołą estradową, nauczyłam się wtedy, co jest potrzebne a co niepotrzebne podczas koncertów. Teraz wdrażam te wnioski w życie. Kiedy gra się samemu jest większa adrenalina, ale nie ma tej fajnej interakcji z kimś, kto jest obok, gdy występuje się w towarzystwie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski