Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kara napiętnowania

Redakcja
Nieraz mówimy, że ktoś "ma coś wypisanego na czole". Myślimy wtedy o liczbie lat, czym się martwi, albo na co mu przyszła ochota. Oczywiście, jeśli zachowanie drugiego człowieka wskazuje na coś, co rzuca się w oczy. Mamy do czynienia z frazeologizmem znanym w wersji "mieć coś wypisanego na czole, twarzy".

Michał Rożek

Napiętnowany nigdy już nie mógł liczyć na przychylność społeczeństwa, ludzi, z którymi los go związał. Blizny na twarzy były zazwyczaj trwałe, nie do wymazania.

Zwrot ten nawiązuje, rzecz jasna w sensie przenośnym - do opisów pewnych życiowych realiów sprzed wieków. Od czasów starożytnych przestępców piętnowano na twarzy, na czole i na policzkach. Piętnowanie było karą poważniejszą od chłostania przy pręgierzu czy też wygnaniu z miasta, albo zakucia w kuny lub dyby. Piętno pozostawało wszak do końca życia, zostawiając trwały fizyczny ślad na twarzy. Odpowiednie oznakowanie dawało gwarancję, że do końca żywota przestępca będzie wszędzie, gdzie się pojawi, rozpoznawalny, zaś piętno dawało informację co do popełnionego przestępczego czynu. Wszyscy wiedzieli, że takiego napiętnowanego człowieka należy się bezwzględnie wystrzegać, bo może być groźny. Niebezpieczny. Zatem napiętnowany nigdy już nie mógł liczyć na przychylność społeczeństwa, ludzi, z którymi los go związał. Blizny na twarzy były zazwyczaj trwałe, nie do wymazania jakimkolwiek środkiem. A operacji plastycznych jeszcze nie znano. Zwyczaj piętnowania w niektórych krajach europejskich przetrwał aż do drugiej połowy XIX stulecia.
Piętnowanie należało do kar hańbiących, kar częstych, choć ich formy były rozmaite. Osobę oznaczoną piętnem skazywano nie tylko na pohańbienie, lecz także na publiczne wyszydzenie, zarówno osoby napiętnowanej, jak jego najbliższych. Była to bowiem kara na honorze, zaś jej efekt trwał aż do ostatniej godziny na tym łez padole. Podkanclerzy króla Kazimierza Wielkiego Janko z Czarnkowa, opisał w swojej "Kronice", że monarcha ten przyłapanych (...) oszczerców nakazywał piętnować na twarzy rozpalonym żelazem. _Natomiast szesnastowieczny znakomity prawnik Bartłomiej Groicki pisał: _Te złodzieje, którzy we dnie kradną mieszki, wacki, kalety kryjomie rzeczą tak znaczą: za pierwszym razem kradziejstwem je na twarzy cechują, za drugim uszy urzynają, za trzecim krzyż na ciele żelazem wypalają, a za każdym razem je u pręgierza biją. _Nasze prawo wzorowało się na przyjętym w Europie prawie magdeburskim, które niezwykle jasno precyzowało obowiązki sądów: _wyroki powinny ludzi świata przestępczego odróżniać od szacownych obywateli wyraźnym piętnem. Każdy, kto ocalił swoją głowę od szubienicy czy szafotu, wieczną infamię winni głosić swym wyglądem. _Piętnem naznaczano czoło, policzki, ramiona, piersi czy nawet plecy ofiary. Kat wypalał literę symbolizującą rodzaj popełnionego przestępstwa. W języku staropolskim piętnowanie zwano pryskowaniem. Statut króla Jana Olbrachta z roku 1493 przewidywał np. piętnowanie na twarzy oszczerców. W muzeum w Płocku zachował się stempel żelazny z XIX stulecia służący do piętnowania.
Do pozostawienia piętna kat rozgrzewał do czerwoności specjalne pręty z końcówkami liter miast, znaków lub symboli miejskich. Karę wykonywano najczęściej przy pręgierzu, w miejscu publicznym, aby miejska gawiedź miała uciechę. A napiętnowanemu nie szczędzono wstydu i publicznego upokorzenia.
W średniowieczu znano także inne kary cielesne: okaleczenie przez wypalanie oczu, odcinanie winowajcom części ciała np. ręki, dłoni, nogi, uszu czy też języka. Za kradzież karano obcięciem dłoni, za złamanie postu - wybiciem zębów, za hultajstwo, czyli szelmostwo - obcięciem ucha lub uszu. Stąd popularne kiedyś powiedzenie "szelma bez ucha". Oszelmowaniem (obszelmowaniem) karano także złodziei. Służący do tego nóż wisi ku przestrodze w krzyżowym przejściu naszych Sukiennic. Był symbolem groźnego prawa magdeburskiego. Karano także łapówkarstwo. Otóż przyłapanie na dawaniu łapówki, czyli przekupywanie kogoś, groziło napiętnowaniem rozpalonym żelazem. Oczywiście ówczesne prawo "było jak pajęczyna, bąk się przebije, a na muchę wina". Tego typu upokorzenia przez całe lata dręczyły tysiące skazanych.
Piętnem na policzku naznaczono mistrza Wita Stwosza, który za jeden fałszywy życiowy krok musiał - zgodnie z prawem - ponieść okrutną karę. Stwosz po dziewiętnastu latach pobytu w Polsce zdecydował się na początku roku 1496 powrócić do Norymbergi. Nie wiemy, co go skłoniło do nagłego wyjazdu z Krakowa, dlaczego zmuszony był zapłacić karę za niewywiązywanie się z umów, dlaczego w samym środku zimy zdecydował się na podróż. Nie spodziewał się, że wkroczył na śliską drogę, która zawiedzie go pod pręgierz. Norymberga była wtedy centrum europejskiego handlu, gdzie miejscowa finansjera tworzyła banki, które chętnie udzielały kredytu, jak również przyjmowały pieniądze na procent gwarantujący godne przeżycie. Stwosz wyjechał z Krakowa bogaty. Zasobny w środki finansowe, postanowił je pomnożyć, tak jak wielu współczesnych mu norymberczyków. Przywykły do wysokiej pozycji finansowej, próbuje pomnażać swoje oszczędności, tym bardziej że po kilkunastoletniej nieobecności w Norymberdze artysta musi walczyć z liczną konkurencją, której nie miał w Krakowie.
Nadszedł brzemienny w konsekwencje rok 1499. Wtedy to Stwosz pożyczył znaczną sumę - 1000 florenów - Jakubowi Bonerowi, co niebawem stanie się przyczyną tragedii naszego mistrza. Z Krakowa przywiózł sporą gotówkę, którą chciał pomnożyć na odpowiedniej bankowej lokacie. Część pieniędzy oddał w norymberskiej Losungsstube na wieczysty czynsz. Sporą sumę złożył u Jakuba Bonera, któremu jako bankierowi ufał wręcz bezgranicznie. Nie wiedział przy tym, że interesy Bonera stały nie najlepiej. W roku 1500 Boner zwrócił pożyczoną sumę wraz z odsetkami, doradzając Stwoszowi, aby ten dalej obrócił pieniędzmi, tym razem dając je w ręce bankiera Hansa Starzedla, który prowadził w Norymberdze renomowany bank. Boner chciał odzyskać 600 florenów, które dłużny był mu Starzedel. Stwosz posłuchał rady i wpłacił do banku 1265 florenów, za co można było zakupić dwie okazałe kamienice. Starzedel oddał dług Bonerowi i niebawem ogłosił bankructwo. Tym razem Stwosz stracił sporą sumę pieniędzy. Zdesperowany utratą oszczędności, podał Bonera do sądu, domagając się od niego zwrotu całej gotówki. Przekonany, że sprawiedliwość jest po jego stronie, Stwosz popełnia największy błąd swojego życia, fałszuje na nazwisko Bonera weksel dłużniczy. Pisze go jako Jakub Boner i tegoż podpisem potwierdza owo niechlubne dzieło. Jest przy tym głęboko przekonany, że cała sprawa nigdy nie wyjdzie na światło dzienne. Jednak sprzeniewierzone przez Starzedla pieniądze nie mają już żadnego znaczenia. Stwosz po prostu sfałszował weksle, okłamując sąd. Nie pomagają też tłumaczenia, że namówił go do tego czynu jakiś franciszkanin. Stwosz musi się ukrywać. Chroni się u syna Andrzeja w klasztorze Karmelitów w Norymberdze. Pisze stąd pojednawczy list do Bonera, ale jest już za późno. Zrzeka się wszelkich roszczeń finansowych, w zamian za wycofanie oskarżenia. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że za fałszerstwo weksla - zgodnie z surowym prawem magdeburskim - grozi mu stos, a w najlepszym razie napiętnowanie. Stwosz opuszcza mury klasztorne i natychmiast zostaje wtrącony do więzienia. Tutaj przyznaje się do zarzucanego mu czynu. Dzięki wstawiennictwu biskupa würzburskiego, Wawrzyńca von Bibera, Stwosza skazano na publiczne potępienie i napiętnowanie przez kata.
4 grudnia 1503 roku Stwosz klęknął pod pręgierzem, a kat wypalił mu na policzku piętno. Były to dziury na policzkach. Artysta został poniżony, psychicznie i fizycznie załamany. Od tej pory nie wolno mu było opuszczać miasta bez zgody rajców norymberskich, ani też przyjmować jakichkolwiek zleceń bez wyraźnej zgody rady miasta. Na domiar złego Boner wytacza artyście cywilny proces, w którym domaga się od Stwosza wysokiego odszkodowania. Grozi mu też wysoka grzywna na fałszerstwo. Na całe szczęście Stwosz zakazów tych nie przestrzegał i po kilku miesiącach publicznej hańby, wyśmiewania przez pospólstwo, nasz artysta ucieka z Norymbergi, udając się do Münnerstadt, aby tam wykonać obrazy do ołtarza. Na wieść o jego ucieczce rajcy zabraniają mu wracać do Norymbergi. Dopiero w roku 1505 Stwosz wrócił do Norymbergi, lecz zgodnie z prawem musiał odpokutować za swoje przewinienia; osadzono go w areszcie na cztery tygodnie, oraz zarządzono egzekucję kosztów postępowania sądowego na rzecz Bonera.
W wyniku napiętnowania artysta musi rozpoczynać wszystko prawie od początku, bowiem jego pracownia na wieść o napiętnowaniu mistrza się rozpadła, nikt nie chciał współpracować z człowiekiem naznaczonym piętnem. A miał to wypisane przez kata na twarzy. Ta kara cielesna, hańbiąca, pozostała naszemu mistrzowi do końca jego życia. A w Norymberdze długo jeszcze żyli ludzie, którzy pamiętali, jak Stwosza kat piętnował.
W roku 1559 w Krakowie piętnowano Bartosza z Lusiny, przyłapanego na kradzieży królewskich pieczęci. Tym razem urządzono istny teatr. Kat wsadził delikwenta na wóz, dotrzymując mu towarzystwa w tej specyficznej jeździe. Kilka kroków za wozem podążali pomocnicy Mistrza Świętej Sprawiedliwości, niosąc kociołek z rozpalonym łuczywem i cechą służącą do piętnowania. Wóz przejechał Rynek, zatrzymał się na narożniku Wiślnej i św. Anny. Tutaj _piętnowano Bartosza na czole.
Obolałego nieszczęśnika ponownie wsadzono na wóz i podjechano na ulicę Grodzką. Wysadziwszy tutaj Bartosza, kat wypalił mu znak na prawej piersi. Stąd wóz ruszył na ulicę Floriańską, by postawić mu trzecią pieczęć na lewej piersi. Czwartą pieczęć wypalono mu na plecach. Po tak teatralnym napiętnowaniu - ku uciesze gawiedzi - kat zabrał złodzieja na Pędzichów, gdzie na miejskiej szubienicy został powieszony.
Piętnowano także w sposób symboliczny, nakładając na delikwenta "maskę hańby", a następnie wystawiano go na widok publiczny. Maski wykonywano z blachy o kształcie diabła lub łba zwierzęcia: świni, osła, krowy. Maskę taką wkładano na głowę skazańca, a dla jeszcze większego wrażenia gawiedzi dodawano do niej dzwoneczki, a ich dźwięk miał przykuwać uwagę przechodniów.
Piętnowano także przez włożenie "kagańca jędzy". Ta kara dotyczyła kobiet, zwłaszcza tych, które nadużywały alkoholu, upijając się z reguły piwem. Na głowę kobiety nakładano żelazną konstrukcję z wmontowanym kneblem. A jędzę poznawano po tym, że była to nieznośna, swarliwa, zmierzła kobieta (...) zakłócająca porządek publiczny (...) stająca się zagrożeniem dla otoczenia.
Piętnem społecznym była też kara zakucia w kuny, którą wymierzał Kościół. Ta metalowa obroża nakładana była swarliwym niewiastom, dziewczętom, które utraciły wianek, zaś innym za przekroczenie szóstego i dziewiątego przykazania. Takie kuny zachowały się przy południowym wejściu - od strony placu Mariackiego - do kościoła Mariackiego. Tym razem piętno było społeczne. Każdy przechodzień wiedział dokładnie, za jakie przewinienie nakładano karę. Szczególnie tyczyło to dziewcząt, które utraciły cnotę. Uczeń katowski przyozdabiał je nie tylko kuną, lecz także symbolicznym wiankiem i zapaloną świecą. Tak stała podczas uroczystości kościelnych. I z tym symbolicznym piętnem przyszło jej dalej żyć. To tylko przykłady z całego arsenału kar napiętnowania społecznego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski