Remigiusz Półtorak: EDYTORIAL
Brzmi to jak paradoks, ale start w eurowyborach stał się właśnie znakomitym wentylem bezpieczeństwa, który pozwala albo upchnąć gdzieś swoich ludzi, i to za grube pieniądze, albo wyeksportować tych, którzy akurat są politycznie niewygodni.
Czytaj także: Tusk myśli już o Brukseli >>Że efekt tego jest zazwyczaj słabo widoczny? To już sprawa drugorzędna. Kiedyś na takiej zasadzie do Brukseli został zesłany – to najbardziej modne słowo w tym kontekście – Wojciech Olejniczak. Zesłany i zmarginalizowany. Bo gdy popatrzymy na pięćdziesiątkę naszych europosłów, znalazłoby się pewnie kilku, którzy wiedzą, po co tam są (Buzek, Kowal, Sonik, Saryusz-Wolski...). Większość nie daje jednak przekonujących znaków swojej europejskiej działalności.
Najlepiej podsumowuje to minister Bogdan Zdrojewski, również wypytywany przez premiera o to, czy jednak nie zmieniłby miejsca pracy na prestiżowe brukselskie biuro. Rzadko zdarza się, aby polityk był tak szczery. Tymczasem Zdrojewski mówi wprost, że "woli mieć bezpośredni wpływ na rzeczywistość,niż siedzieć w ławach i głosować”, a zaraz potem bezceremonialnie przyznaje, że "dla niektórych europarlament to atrakcyjna alternatywa, także finansowa”. I już wiadomo, o co chodzi.
Dlatego być może najlepszy patent – albo najbardziej sprytny – wymyślił Zbigniew Ziobro. Jest wprawdzie na etacie w Brukseli, ale ciągle udowadnia, że pępowiny z polską polityką nie zamierza przecinać. Szczególnie gdy trzeba w Sejmie skomentować to, co dzieje się na krajowym podwórku.
Tylko czy w tym czasie zdążył chociaż dobrze nauczyć się angielskiego? Na brukselskich salonach sama polityka nie wystarczy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?