Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I krzyknął: Nie pozwalam!

Włodzimierz Knap
Daniel Schultz, Portret Janusza Radziwiłła. Historycy uważają, że to on nakłonił Władysława Sicińskiego do zerwania Sejmu w Piotrkowie
Daniel Schultz, Portret Janusza Radziwiłła. Historycy uważają, że to on nakłonił Władysława Sicińskiego do zerwania Sejmu w Piotrkowie Z.Reszka/Muzeum Pałacu w Wilanowie
9 marca 1652 * Władysław Siciński, poseł z województwa trockiego po raz pierwszy zrywa obrady Sejmu * Ponad sto lat obowiązywania liberum veto dramatycznie zmieniło losy I Rzeczpospolitej

W świadomości historycznej Polaków prawo pozwalające pojedynczemu posłowi, bez żadnego wyjaśnienia, zerwać obrady sejmu uchodzi za jedną z głównych przyczyn upadku Rzeczypospolitej. I słusznie. Tak twierdzą najwybitniejsi historycy. Zgodnie też przyznają, że kwestia liberum veto jest jednym z fundamentalnych zagadnień z okresu dziejów nowożytnych naszego państwa.

Ponura statystyka

Dzięki badaniom prof. Władysława Konopczyńskiego dysponujemy smutną wiedzą, że od roku 1572, czyli wygaśnięcia rodu Jagiellonów, do 1762 r., 53 sejmy, czyli około 60 proc. wszystkich, zostały zerwane. Za panowania Augusta II na 20 sejmów tylko siedem zakończyło się uchwaleniem konstytucji (pakietu uchwał). Za Augusta III na 14 sejmów jedynie nadzwyczajny w 1736 r. zakończył się przyjęciem uchwał, a pozostałe zostały zmarnowane, w tym czterokrotnie, zanim posłowie wybrali marszałka.

Najczęściej interesy Rzeczypospolitej poświęcali na rzecz prywaty rodzimi magnaci. To wynajęci przez nich posłowie 32-krotnie krzyczeli "liberum veto". Najwięcej na sumieniu mają Potoccy (10 sejmów) oraz Sapiehowie (8). Po magnatach idą obce dwory i tu niechlubną palmę pierwszeństwa dzierżą Prusy. Od końca XVII w. niemal nie było sejmu, na którego zgubę nie czyhałby dwór w Berlinie. Kolejne miejsca zajmują Petersburg, Wersal i Wiedeń. Obcokrajowcy sowicie płacili wynajętym posłom. Licytacja między rezydentami obcych mocarstw wywindowała łapówki do niebywałych rozmiarów. Według prof. Władysława Konopczyńskiego, "księcia" wśród polskich historyków, za Jana Kazimierza stawka za zerwanie sejmu wynosiła 500 dukatów (wagowo równało się to 1,72 kg czystego złota).

Natomiast sejm grodzieński zerwany w 1744 r. kosztował obcych mocodawców 40 tys. talarów francuskich i 15 tys. dukatów pruskich. Stanowiło to równowartość ok. 110 kg czystego złota. Ostatnim płatnym zrywaczem sejmu był poseł ciechanowski Michał Szymanowski. W 1762 r. otrzymał od rezydenta rosyjskiego do ręki 1507 złotych dukatów.

Osób zrywających sejmy naliczono ponad 70. Z tej grupy 52 posłów pochodziło z województw ukrainnych i litewskich, czyli z ziem, które do sejmu wprowadziła unia lubelska, a trzęśli nimi magnaci. Nie splamiły się zrywaniem sejmów jedynie województwa: kaliskie, sieradzkie, kujawskie. Niestety, tego karygodnego czynu dopuszczali się posłowie także na polecenie władców Rzeczypospolitej. Tak było najpewniej np. w 1654 r., gdy dwór wykorzystał posła pruskiego.

Straszny Siciński

Zaczęło się wszystko dwa lata wcześniej na sejmie, który rozpoczął się 26 stycznia 1652 r. Zamiast zastanawiać się nad krokami umożliwiającymi stłumienie powstania Chmielnickiego, wysiłek sejmowy skoncentrował się na walce magnatów z królem Janem Kazimierzem. Oligarchowie starali się ograniczyć władzę monarchy. Wojewoda poznański Krzysztof Opaliński groził wręcz rokoszem. Stefan Zamoyski, miecznik sieradzki, rzucił znamienne zdanie: "U nas prawo rządzi, nie król". Oburzyło ono monarchę, choć oddawało stan rzeczy.

Aż przyszedł 8 marca 1652 r. Obrady przeciągnęły się do późnych godzin: debatowano nad zasadnością wyroku śmierci, wydanego przez sąd marszałkowski na Hieronima Radziejowskiego za obrazę majestatu. Radziejowski na króla był obrażony o to, że ten uwiódł mu żonę Elżbietę. Sam magnat miał jednak znacznie więcej na sumieniu. W ręku króla znalazły się listy Radziejowskiego do Kozaków, będące świadectwem jego zdrady.

O północy upływał termin sesji, już poprzednio przedłużonej o jeden dzień ponad przepisowe sześć tygodni. Kanclerz wielki koronny Andrzej Leszczyński wystąpił z wnioskiem o prolongatę obrad, co nieraz praktykowano, by zapobiec bezpłodnemu rozejściu się izby. Wówczas wstał Władysław Siciński, poseł upicki, i powiedział: "Ja nie pozwalam na prolongatę". I opuścił salę.

Wywołało to konsternację, bo nie było przepisu ani praktyki, żeby pojedynczy poseł doprowadzić miał do zerwania sejmu. Był piątek. Czekano na Sicińskiego do poniedziałku. 11 marca marszałek otworzył obrady i zaczął wywoływać posła z Upity. Ten był wówczas już na Pradze. Jednak decyzja o uznaniu ważności protestu zależała od reszty posłów. Ci bezradnie rozkładali ręce, twierdząc, że nie ma podstaw, aby podważyć legalność veta. Sejm został zerwany. Świadomość wagi tego, co się stało, była wśród zgromadzonych duża. Jeszcze przed formalnym zerwaniem sejmu w mowach końcowych ostrzegano przed szkodliwością takich praktyk.

"Hańbę posła upickiego tradycja przekazała potomnym wiekom, a lud miejscowy urągał zwłokom uważanym za jego zwłoki" - czytamy w "Encyklopedii Staropolskiej" Zygmunta Glogera. Znakomicie zachowane domniemane zwłoki Sicińskiego zostały wydobyte na początku XIX w. z grobu. "Włóczono je po cmentarzach, poniewierano nimi po drogach, rzucano na progi złych ludzi" - pisze prof. Ludwik Kubala. Ta wzgarda dla Sicińskiego brała się jednak także, a może przede wszystkim z tego, że w tradycji ludowej był on przedstawiany jako ciemiężca chłopów, heretyk, zbrodniarz. Później złożono zwłoki w szafie przy drzwiach kościoła w Upicie (opisał je Mickiewicz w "Popasie w Upicie"). Pogrzebano ponownie 150 lat temu.

Kto winien?

Prof. Józef Gierowski, wybitny badacz dziejów Polski nowożytnej, tak napisał o "nie pozwalam" Sicińskiego: "Był to po powstaniu Chmielnickiego następny, tragiczny w skutkach, krok ku upadkowi państwa". Prof. Władysław Czapliński, świetny znawca ustroju I Rzeczypospolitej, badając dzieje sejmu z 1652 r., wskazywał na Janusza Radziwiłła, hetmana litewskiego, jako sprawcę wystąpienia Sicińskiego. Gierowski uważa, że choć nie mamy niezbitych dowodów co do roli Radziwiłła, to jego postępowanie w innych sprawach pozwala przyjąć stanowisko Czaplińskiego. Radziwiłł spiskował z księciem Siedmiogrodu Jerzym Rakoczym, Chmielnickim, a w czasie potopu ze Szwedami.

Unde malum?

W sejmie polskim zasada przyjmowania uchwał jednomyślnie istniała już w XVI w. Większość obrońców liberum veto nie widziała potrzeby szerszego wyjaśniania podstaw, na jakich opierała się ta instytucja. Uważano, że sprawa jest jednoznaczna i oczywista. Żadne inne prawo, żadna instytucja ustrojowa nie zyskała tak wielu tak wzniosłych epitetów. Liberum veto było "źrenicą wolności", jej duszą, fundamentem, filarem itd.
W teorii miało służyć w wypadkach nadzwyczajnych. Zakładano, że może zaistnieć sytuacja, w której w sejmie znajdzie się tylko jeden sprawiedliwy, który swym veto uratuje wolności szlacheckie.

W praktyce - przynajmniej do pewnego momentu - zdawano sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie pociągało za sobą stosowanie tej reguły. Niszczyła państwo, utrzymując je w chaosie, często bez pieniędzy i ustaw niez-będnych do sprawnego funkcjonowania Rzeczypospolitej. Liberum veto było też nagminnie wykorzystywane przez obce kraje.

Dlaczego zatem go nie zlikwidowano, kiedy nie było jeszcze za późno? Prof. Władysław Czapliński przekonuje, że szlachta kierowała się głupim przekonaniem, iż należy zachowywać dawne obyczaje, tradycję. Szalenie ważny był też strach przed władzą króla. Ponadto broniła jednomyślności, bo uważała, że reguła większości głosów, ich liczenie, ma w sobie coś mechanicznego. Tymczasem zdecydowana większość "panów braci" uważała, że przy przyjmowaniu nowych praw trzeba się liczyć z wolą każdego szlachcica.

Pogląd ten sformułowano przejrzyście w 1605 r., gdy stwierdzono w czasie obrad sejmowych, że "większość jest szkodliwa w trudnych sprawach, gdzie nie kresek, ale zgody pełnej wszystkich RP potrzebuje".
Warto mieć na uwadze, że inne niż dziś było wówczas rozumienie demokracji. Nie pojmowano jej jako rządy większości, gdyż te interpretowano jako dążenie do absolutyzmu. Uznawano, że demokracja polega na wspólnej zgodzie obywateli i uwzględnianiu zdania mniejszości (szlachty).

Jednakże jeszcze w pierwszej połowie XVII w. panowało silne przekonanie, że interes większości powinien przeważać nad partykularnym. W 1627 r. jeden z posłów woj. ruskiego ostrzegał, że nie może tak być, by instrukcja dla posła była prawem dla wszystkich, a poseł "całym sejmem".

Prof. Czapliński podkreśla, że nawet prosty szlachcic orientował się w mechanice funkcjonowania sejmu. Dlatego szlachciury wiedziały, że gdyby obowiązywała zasada większości, król mógłby sobie taką na każdym sejmie zapewnić. Takiego zaś scenariusza jak ognia bała się szlachta, a szczególnie magnaci. Zdawali sobie sprawę, że utrzymanie liberum veto daje im w ręce możliwości sparaliżowania poczynań króla. Prof. Andrzej Wyczański przestrzega jednak przed demonizowaniem roli magnatów. "Większość z nich do jakiejś współodpowiedzialności za losy państwa musiała się poczuwać". Choć przyznaje, że magnaci często zawodzili.

Od szaraków po oligarchów panowie bracia byli przekonani, że Rzeczpospolita ma najlepszy ustrój na ziemskim padole. Miał być tak idealny, że czynił nią państwem organicznie potężnym, mogącym pozwolić sobie na lekceważenie zmieniającej się rzeczywistości zewnętrznej.

Panowało przeświadczenie, że jeśli inne narody poszły drogą odmienną, to znaczy, iż się mylą. Prof. Konopczyński pisze: "Rzekłbyś, chiński mur stanął między wewnętrzną polityką polską i zachodnioeuropejską".

Ważone, liczone

By usprawiedliwić to stanowisko, ukuto m.in. pogląd, że głosy na sejmie należy nie liczyć, lecz ważyć. Takiemu myśleniu hołdowali nawet ludzie, którzy dostrzegali potężne wady polskiego parlamentaryzmu. Jerzy Jastrzębowski zauważa: "Praktyka liberum veto była dramatem unikatowego w skali europejskiej - a dla Polski nieszczęśliwego w skutkach - mariażu polityki z etosem wolnościowym. Etos i tolerancja wzięły górę nad wymogami polityki".
Przed 1652 r. nie brakowało sejmów, w czasie których pojedynczy posłowie sprzeciwiali się woli większości (w 1596 r. udaremniono pierwszą próbę zerwania sejmu, podjętą przez posła Michała Choińskiego). Byli jednak wówczas usilnie przekonywani o racjach większości i tak długo, aż uznali te racje lub po prostu zamilkli. Nawet jeśli do zgody nie doszło, nie przeszkadzało to w uchwaleniu konstytucji. Po prostu, do wiadomości publicznej podawano odmienne stanowiska posłów, którzy ze względu na swe instrukcje sejmikowe nie mogli przyłączyć się do ogólnej zgody.

Trzeba pamiętać, że I RP była rodzajem państwa związkowego, składającego się z poszczególnych ziem. Sejmiki dawały swym posłom najczęściej pakiety instrukcji, czyli jak mają głosować. Przy obowiązywaniu zasady jednomyślności ostentacyjne zlekceważenie zdania posła mogłoby doprowadzić do oderwania się jego ziemi od Rzeczypospolitej.

Sejm Wielki dnia 3 maja 1791 roku zlikwidował "po wsze czasy prawo i obyczaj liberum veto". Było jednak za późno. Gwoli ścisłości dodajmy, że liberum veto przywróciła Targowica na sejmie grodzieńskim w 1793 r. Ale jej także już się nie przydało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski