Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uratujemy, a potem wystrzelamy wszystko

Redakcja
PRZYRODA. Wpierw człowiek był częścią przyrody. W miarę upływu czasu zaczął z naturą walczyć, by koniec końcem odnieść sukces. Zwycięzca bierze wszystko: władzę i odpowiedzialność. Ani jedno, ani drugie ludziom nie bardzo wychodzi.

Część gatunków roślin i zwierząt wytępiliśmy doszczętnie. Inne, stojące u progu zagłady, mozolnie chronimy z zaskakującymi efektami. Dajmy na to bobry. W średniowieczu ludzie bardzo chętnie jadali wielkiego gryzonia jako danie postne. Posiadał wielki ogon pokryty łuskami, zaś to, co miało łuski, uchodziło za rybę. W XVIII i XIX wieku bobry zniknęły z Zachodniej i Środkowej Europy wybite dla cennych futer i sadła. W latach 70. ubiegłego wieku z terenów dzisiejszej Rosji sprowadzono niewielkie stado. Po niezbędnej aklimatyzacji wypuszczone na wolność zwierzaki rozlazły się po kraju i zniknęły z oczu naukowców. Tak skutecznie, iż próbę odtworzenia gatunku uznano za nieudaną. Zbyt pochopnie. Po ponad trzydziestu latach bobry są wszędzie. Ba, pokazują się w rzekach płynących przez duże miasta, a ich liczebność to 20-30 tys. sztuk. Sukces?

Kto zapłaci rachunek za bobry

Bynajmniej: okrutna porażka. Bóbr awansował na szkodnika i niszczyciela. Sprawcę powodzi, choć wiadomo, że wylewy powoduje kumulacja deszczy, a straty stawianie domów na terenach zalewowych. Niemniej faktem jest podtapianie przez zmyślne zwierzaki rozległych obszarów. Także podkopywanie budowanych w pocie czoła autostrad. Bobry wykonują to, co czyniły zawsze: spiętrzają potoki przy pomocy tam, drążą nory. I nikt nie ma pomysłu, co z tym fantem zrobić. Wyłapywanie i wypuszczanie gdzieś w Polsce jest tylko przerzuceniem problemu w inne miejsce.

Myśliwi do bobrów strzelać nie chcą z wielu powodów. Poczynając od niebezpiecznych rykoszetów pocisków od wody, na kosztach kończąc. Jeśli bóbr stanie się gatunkiem łownym, będą musieli płacić odszkodowania za wyrządzone przezeń szkody. Te zaś idą w ciężkie miliony. Wreszcie tradycja polowań na bobry wygasła: nikt nie poszukuje skór, a posty traktujemy z przymrużeniem oka. Najgorsza jest świadomość, że bobra można skutecznie łowić przy pomocy traperskich potrzasków. Tych zaś zabrania nasze prawo. Kwadratura koła.

Zaszczepiony kołnierz z lisa

Następnym "trudnym" gatunkiem jest lis. Ćwierć wieku temu rudy kołnierz był marzeniem eleganckich pań, a co za tym idzie, poszukiwanym trofeum łowieckim. Moda przeminęła, za to zaczęły się szczepienia przeciw wściekliźnie. Wpierw preparaty fundowali nam Niemcy, którzy na Odrze chcieli stworzyć rodzaj kordonu odgradzającego ich od niebezpiecznej choroby. Później szczepienia objęły cały kraj. Zakończyły się podwójnym sukcesem. Po pierwsze, choroba praktycznie przestała dziesiątkować populacje lisów, a po drugie, liczebność zwierzaków szalenie wzrosła.

W Karkonoskim Parku Narodowym wolne od wścieklizny i bardzo głodne lisy uznano za największego niszczyciela drobnej zwierzyny. Skutecznie wyżerają chronione płazy, gady, ptaki. I wszystko, co znajdą na wysypiskach i koszach na śmieci w centrach miast. Teoretycznie nadmiar zwierząt łownych powinni ograniczyć myśliwi, ale do lisa strzelają niechętnie. Bo i po co? Wścieklizny nie udało się zlikwidować, bo teraz głównym rezerwuarem choroby są nadal gryzonie. Na razie nikt o szczepionkach dla myszy i nornic nie mówi, ale kto wie, co koncerny farmaceutyczne wymyślą. I do czego decydentów przekonają.

Uratowane zeżrą wszystko

Przykłady można mnożyć. Odbudowana populacja łosia na północy Polski zjada lasy. Objęte ścisłą ochroną wilki zabijają owce. I jelenie, które są podstawą finansowej pomyślności licznych kół myśliwskich. Ba, nawet żubr, symbol naszego sukcesu gatunkowej ochrony zwierząt, od czasu do czasu trafia na czołówki gazet za wyrządzone szkody. Rodzina pospolitych kun domowych może zrujnować poszycie dachu. Koszty remontu bywają bardzo dotkliwe. Nikt też nie panuje nad nieproszonymi gośćmi. Z zachodu nadciąga sympatyczny z wyglądu szop pracz. Przemyślny wszystkożerca, który bije na głowę lisa umiejętnością wspinania się na drzewa. Towarzyszy mu norka amerykańska, nocny arcyrabuś. Ze wschodu przybywają jenoty, uciekinierzy z ferm zwierząt futerkowych. Są głodne i coś muszą zjeść.

Nic dziwnego, że instytucje odpowiedzialne za ochronę przyrody zaczęły wymyślać krajowe strategie zarządzania gatunkami. To atrakcyjnie wyglądający zbiór pobożnych życzeń. Do tego kosztownych i trudnych w realizacji. Na pierwszy ogień idzie oszacowanie liczebności gatunku i wyznaczenie miejsc pobytu. Później metody ochrony, ograniczania liczebności i zabezpieczenia w budżecie sum na odszkodowanie. Z realizacją bywa różnie.

Kuna domowa powinna być skreślona z listy gatunków chronionych, o czym szepczą specjaliści. Nikt nie powie tego na głos, bo posypią się gromy ze strony obrońców przyrody, którzy kunę znają jedynie ze zdjęcia w internecie.

Wystrzelać kruki i wrony

Na razie jedna z regionalnych dyrekcji ochrony środowiska zezwoliła na odstrzał kruków, wron i srok oskarżonych przez myśliwych o niszczenie populacji zająca i kuropatwy. Decyzja głupia i bezsensowna, gdyż rzeczywistym wrogiem wspominanych gatunków są lisy. Na celowniku znalazł się kormoran, którego lada chwila obejmie strategia zagospodarowania gatunku. Niegdysiejsza ornitologiczna rzadkość i bohater kultowego przeboju Piotra Szczepanika. Dzisiaj kolejny szkodnik i wróg wędkarzy wyżerający wpuszczany do rzek i jezior narybek. Jesienią ubiegłego roku kilkanaście sztuk zostało odstrzelonych w celach badawczych, a zawartość żołądków poddana szczegółowym badaniom. Wyniki są do przewidzenia, bowiem w menu kormorana figurują ryby. Wnioski również, bo skoro kormoran jada ryby, to jest konkurencją dla wędkarzy. Resztę łatwo dopowiedzieć.

Najlepszym rozwiązaniem byliby naturalni drapieżcy. Łowcy bobrów, lisów czy kormoranów. Tylko że ich brak. Kilkaset wilków czy parę dziesiątków rysiów trudno namówić do realizacji celów redukcyjnych kolejnych strategii zarządzania gatunkami. Można też czekać na naturalną i w zasadzie nieuchronną epidemię chorób czy pasożytów w zagęszczonych populacjach. To wymaga czasu, a niecierpliwy człowiek chce mieć efekty od zaraz. Droga na skróty, jak choćby sztucznie wywołane epidemie wśród królików w Australii, po początkowym sukcesie okazały się tylko chwilowe, gdyż szkodnik na wirusa najzwyczajniej nabył odporności.
Zarządzanie przyrodą przez człowieka jako żywo przypomina ręczne sterowanie światową ekonomią powszechnie praktykowane od ćwierć wieku. Tu i tam naturalne, rozsądne i sprawdzone mechanizmy przyrodnicze i zasady wolnego rynku zastąpiono nowatorskimi pomysłami. Tu i tam odbijamy się od kryzysu do kryzysu, a każda kolejna fala kłopotów jest potężniejsza. Człowiek rozumny w roli pana stworzenia zupełnie się nie sprawdza. A co do ekonomii, to ostatni akt przedstawienia właśnie dobiega końca.

Grzegorz Tabasz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski