Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie znowu spycha Magdę na boczny tor

Majka Lisińska-Kozioł
Katastrofa kolejowa pod Szczekocinami całkowicie wywróciła życie Magdy Sipowicz. Do dzisiaj nie może się z tego podnieść
Katastrofa kolejowa pod Szczekocinami całkowicie wywróciła życie Magdy Sipowicz. Do dzisiaj nie może się z tego podnieść fot. Andrzej Banaś
Kontrowersje. Cztery lata po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami Magda Sipowicz walczy o nowe życie. Chce zamknąć drzwi za tym starym. Ale nie daje rady.

Magda Sipowicz zapamięta tamten dzień na całe życie. Tłumaczka języka migowego ze Skawiny, jedna z najbardziej poszkodowanych ofiar katastrofy pod Szczekocinami straciła w tym wypadku nie tylko nogę, ale też wymarzoną pracę i perspektywy na urodzenie dziecka. Dzisiaj traci nadzieję na odzyskanie spokoju. Choć pamięta składane wówczas obietnice.

Od katastrofy w Szczekocinach minęły już cztery lata, a Magda wciąż czuje się ofiarą. Najpierw spędziła kilka miesięcy w szpitalach, leżała w śpiączce farmakologicznej. Cztery razy umierała.

- Do dzisiaj nikt nie zdobył się choćby na przeprosiny. Już na to nie czekam. Chcę zamknąć tamten etap życia i jakoś ułożyć sobie to nowe - mówi.

Sprawa nie jest jednak taka prosta.

Coraz bardziej szwankuje zdrowie, wiele sił wymaga organizacja życia rodzinnego i zawodowego. Ale przede wszystkim pojawiły się nowe problemy. Towarzystwo Ubezpieczeniowe Ergo Hestia w odpowiedzi na jej odwołanie co do wysokości ustalonego zadośćuczynienia napisało: „Poza jakimikolwiek wątpliwościami pozostaje fakt, że kompensacyjna funkcja zadośćuczynienia powinna mieć charakter kompleksowy i odnosić się do cierpień fizycznych i psychicznych osób poszkodowanych. Z drugiej jednak strony istnieje potrzeba utrzymania wysokości zadośćuczynienia w rozsądnych granicach, odpowiadających aktualnym warunkom i przeciętnej stopie życiowej społeczeństwa”.

Likwidator szkód w Ergo Hestii Paula Bieniecka nie udziela w tej sprawie informacji. Także dlatego, że nie doszło do ugody i sprawa zadośćuczynienia będzie toczyć się dalej.

Magda Sipowicz zdecydowała się walczyć o należne jej pieniądze w sądzie. Jak twierdzi, jako osoba, której życie legło w gruzach, musi mieć zabezpieczenie, by odnaleźć się w nim na nowo.

- W ubiegłym tygodniu byłam na komisji lekarskiej. Musiałam się rozebrać, mierzono i oglądano wszystkie moje blizny po zranieniach i przeszczepach skóry, opowiadałam o tym, co się wydarzyło. Za kilka dni mam spotkanie z psychologiem. Chcę mieć orzeczenie własnych ekspertów, Hestia będzie miała własnych - przekonuje.

To jednak nie koniec problemów. Kolejne pojawiły się ze sprawnie dotychczas działającą fundacją „Zielony Liść”, gdzie na subkoncie Magdy gromadzone były darowizny na jej leczenie oraz rehabilitację. Prezes fundacji przyznał, że w marcu łączne zaległości w wypłatach, nie tylko dla niej, wynosiły ok. 200 tys. zł.

- W tym, że zostałam kaleką, nie ma mojej winy. Nie mam pretensji. Ale chcę dostać to, co mi się należy - mówi Magda Sipowicz.

Problemy z fundacją „Zielony Liść” zaczęły się od tego roku.

- Wysłałam wszystkie rachunki zaraz po Bożym Narodzeniu. Dotychczas pieniądze wypłacano mi w ciągu dwóch tygodni. Teraz nie było ani przelewu, ani informacji, ile jest na moim subkoncie. Wreszcie przyszła wiadomość, że zmienił się zarząd i wypłaty będą realizowane w dłuższych terminach. Nie mogłam się do nikogo dodzwonić, zniknęło konto na Facebooku, nie aktualizowano wiadomości na stronie internetowej - mówi pani Magda i dodaje, że zaczęli odzywać się do niej inni podopieczni, którzy też nie dostawali obiecanych pieniędzy z fundacji.

Magda Sipowicz wysłała do „Zielonego Liścia” e-mail, że jeśli w ciągu 7 dni nie dostanie informacji o stanie subkonta - skieruje sprawę do organu nadzorującego. - Wieczorem zadzwoniła pani z fundacji, że właśnie robi przelew, że ma dla mnie kartę apteczną, zaraz przyśle też do niej regulamin. Tłumaczyła, że ma do obsługi sporo podopiecznych i nie nadąża z wypłatami.

Pieniądze w końcu przyszły, ale kontakt znów się urwał na kolejne tygodnie. I tak jest do dzisiaj.

Tymczasem w jednej ze stacji telewizyjnych prezes „Zielonego Liścia” Grzegorz Śliwiński przyznał, że w marcu zaległości w wypłatach wynosiły ok. 200 tys. zł. I że fundacja kupiła w ubiegłym roku nieruchomość na Mazurach, a pieniądze będące na subkontach były zabezpieczeniem bankowym kredytu, jaki na ten cel został zaciągnięty.

- Na temat gospodarowania funduszami odbyłam kilka rozmów z Agnieszką Walczak z zarządu fundacji. Niektóre były niezbyt przyjemne, ale efekt jest taki, że wreszcie wiem, ile mam na subkoncie - mówi Magda.

W tych dniach na facebookowym profilu „Zielonego Liścia” pojawiło się oświadczenie podpisane przez Agnieszkę Walczak: „Fundacja działa i ma się coraz lepiej. Szaleńcze pomysły (...) niektórych naszych byłych podopiecznych sprawiły nam nieco kłopotu, jednak jako że oliwa sprawiedliwa, karma dosięga każdego. Ruszyły refundacje. Informuję osobiście, że ze względu na wszelkie niedogodności dla Was, naszych Podopiecznych, jest mi szczerze bardzo przykro. Będzie teraz już tylko lepiej. A my działamy dalej: oczyszczamy atmosferę, oczyszczamy kadry, zasilamy konta podopiecznych (na początku najpilniejsze) i jedziemy dalej!”.

Magdzie Sipowicz nie jest jednak do śmiechu. Ma za sobą kolejne operacje. Najpierw trzeba było usprawnić kolano drugiej nogi. Kilkanaście miesięcy po katastrofie odbyła się tzw. rewizja kikuta, pozostały w nim szczątki metalu i drewna, których wcześniej nie dało się wyjąć.

- Ponieważ cierpię na koszmarne bóle fantomowe, zastosowano wobec mnie leczenie eksperymentalne w postaci wlewek dożylnych z lignokainy. Skutkiem były straszne bóle głowy, kolejny pobyt w szpitalu i zaprzestanie tego leczenia - mówi.

Wciąż musi poddawać się rehabilitacji. Proteza nogi zasysana jest na kikut nogi dzięki podciśnieniu. Plastikowy lej, w którym ma się trzymać kikut, boleśnie rani pośladki i pachwiny. - Nie mogę kupić butów w sklepie, robię je na miarę, co jest drogie. Lej protezy rozrywa legginsy oraz niszczy tuniki. Wystarczają najwyżej na trzy miesiące.

Problemem jest też mieszkanie. Kupiła je wraz z mężem na kredyt „Rodzina na swoim”. - Nie przewidziałam wypadku. Mieszkanie jest na drugim piętrze bez windy. Jest obciążone kredytem. Jeszcze przez dwa lata nie wolno mi go nawet zamienić - mówi.

Straciła też szansę na awans zawodowy, który przed wypadkiem był w zasięgu jej ręki; była jedną z najlepszych tłumaczek języka migowego w Polsce. Teraz musi walczyć o zlecenia.

- Mam nadzieję, że fundacja wyjdzie na prostą i pieniądze podarowane mi przez dobrych ludzi nie przepadną. Są dla mnie zabezpieczeniem. Tak czy inaczej, tamta katastrofa nie chce mnie zostawić w spokoju. Czuję się coraz bardziej spychana na margines, choć w tym, że jestem kaleką, nie ma mojej winy. Nie mam pretensji. Ale chcę dostać to, co mi się należy, by móc przestać oglądać się za siebie.

Tamtego 3 marca 2012 roku w Szczekocinach pojawili się też m.in. prezydent Bronisław Komorowski, premier Donald Tusk, ministrowie Bartosz Arłukowicz i Sławomir Nowak. Obiecywali wszechstronną pomoc dla poszkodowanych.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski