„W istocie wszystko. Poezja jest z definicji sztuką metafizyczną, gdyż metafizyczna jest jej materia - język. Różnica między metafizykami a niemetafizykami w poezji to różnica między tymi, co rozumieją, czym jest język (i na czym on, by tak rzec, stoi), a tymi, co niezbyt się tego domyślają. Pierwsi, powiem z grubsza, interesują się źródłem mowy. A tym samym - źródłem wszystkiego. Co do reszty - to sobie szczebiocze”.
Gdy mówił to Brodski, jego „Wielka elegia dla Johna Donne’a” była napisana, od wielu lat. Od dawna tak oto się zaczynała i wciąż się tak zaczyna. „John Donne już usnął, wszystko śpi wokoło,/ podłoga, ściany, obrazy, posłanie,/ śpi hak, zawory, kobierce i stoły,/ kredens, zasłony, świeca i ubranie” I tak, lub bardzo podobnie, wygląda świat w kilkudziesięciu, chyba nawet w grubo ponad stu następnych wersach. Jakby znikał. Od chwili śmierci poety zaczyna się, może powiedziałby tak Malcolm Lowry, powolne ciemnienie słów, niczym powolne ciemnienie rzeczy wszystkich i ciemnienie zamierających gestów. To wszystko. Żadnego szczebiotania. Taka to elegia. I żadnego szczebiotania nie było na ostatnim Salonie Poezji.
Natalia Hodurek, Izabela Kubrak, Weronika Łukaszewska, Daniel Antoniewicz, Mateusz Paluch i Bartłomiej Wiater - studenci aktorstwa krakowskiej PWST. Z wierszy Donne’a, czyli słów, co im daleko było do ciemnienia, i właśnie z chłodnej „Wielkiej elegii...” Brodskiego, z tego dyskretnie falującego katalogu słów jak widma wchodzące w ciemność - z prof. Dorotą Segdą, i jeszcze z grającym na klasycznej gitarze Adamem Zalasem, ulepili oni świetną godzinę.
Tak, była to godzina kojącej nieobecności szczebiotania. Brak dymów w głosach, brak łkań, brak innych histerycznych form intonacji. Brak rozdymanej nastrojowości śpiewnej, zbolałej mimiki, powłóczystych spojrzeń, ze wzruszenia mokrych oczu, bladości i dyszeń bolesnych. Słowem - zupełna nieobecność lepkiej pensjonarskiej uczuciowości. Po prostu - elegia niczym kamień. W sumie - czy mogło być inaczej? Zostawmy wiersze Donne’a, zostańmy przy „Wielkiej elegii...”. „Posnęło wszystko. Butla, misy, szklanka,/ chleb, nóż do chleba, fajans i zastawa,/ szafa, bielizna, szkło, knot u kaganka,/ stopnie, drzwi, zegar. Wszędzie noc nastawa”. Na przykład to.
Czy da się to na głos czytać, recytować - wyciskając z gardła i twarzy całej frenetyczny, bombastyczny szczebiot? Niestety tak. I na tym polega problem. Na tym, że, oględnie mówiąc, w szkole teatralnej nie takie kłopotliwe w odbiorze dziwy są możliwe. Boga chwalić - prof. Segdzie jakoś nie po drodze z kłopotliwymi dziwami. Godzina z Donnem i Brodskim to kolejna na Salonie pokazana przez nią jej praca ze studentami. I kolejny raz było, jak u prof. Segdy bywa zawsze. Bo aktor, zwłaszcza młody aktor, a właściwie jeszcze nie aktor, ma na scenie być wedle słów, zwłaszcza słów wielkich. Nigdy odwrotnie.
Prościej, najprościej, wręcz trywialnie rzecz ujmując - prof. Segda umie czytać. To raz. A dwa - uczy młodych czytania. To wystarczyło, by w niedzielę było na Salonie tak, jak Donne i Brodski napisali, zwłaszcza Brodski. Usnął już Donne. Usnął poeta. Cisza.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?