Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeby ludzie wyszli na ulicę i zrobili porządek

Rozmawiał Paweł Gzyl
Lech Janerka nadal na koncertach jest pełen energii
Lech Janerka nadal na koncertach jest pełen energii fot. Paweł Relikowski
Rozmowa z wokalistą Lechem Janerką, który wystąpi po długiej nieobecności w Krakowie w czwartek, 6 października, o godz. 20 w Muzeum Galicja

- Podobno jako młodzieniec byłeś nadwrażliwcem. To znaczy, że zamiast ganiać z kolegami po osiedlu, siedziałeś w domu i czytałeś książki?

- Nie. Grałem z kolegami w piłkę. Ale potem faktycznie siedziałem w domu, czytałem książki i zagłębiałem się w ponurych myślach.

- Może dlatego, że te książki były wtedy za poważne dla Ciebie?

- Nie sądzę. Rimbaud skończył karierę literacką, kiedy miał osiemnaście lat.

- Jak odbierałeś peerelowską rzeczywistość za oknem?

- W latach 70. byłam tak odklejony od rzeczywistości, że nie wiedziałem jaka ona jest. Rodzice mnie utrzymywali, a szkoła i lektury skutecznie izolowały od niej. Interesowała mnie grafika, piłka nożna, a potem - muzyka. Nie miałem w ogóle świadomości politycznej.

- Nie byłeś zbuntowanym licealistą?

- W ogólniaku o wsadzili mnie do więzienia. W grudniu 1970 roku postanowiłem zorganizować małą manifestację. Trochę narozrabiałem, spróbowano mnie więc podłączyć pod rozruchy na Wybrzeżu. I nagle okazało się, że jestem... „polityczny”. Przyprowadzili mnie do oficera śledczego, a on na mnie popatrzył i mówi: „Jaki on polityczny? To jakiś szczyl z ogólniaka”. Przetrzymali mnie więc tylko cztery dni i wypuścili. Prosto z celi pojechałem potem na szkolne zimowisko. (śmiech)

- Rzucałeś kamieniami w ZOMO w stanie wojennym?

- Pewnie. Pracowałem wtedy przy Moście Grunwaldzkim. Wychodziłem z urzędu i trafiałem od razu w pochód. Milicja wjeżdżała w ludzi samochodami, a oni je podpalali. Ale w sumie była to bardziej zabawa niż walka.

- Kiedy chwyciłeś za bas i zacząłeś śpiewać, to był wyraz Twojego sprzeciwu wobec tego, co się działo na ulicach?

- To niewiele miało wspólnego z polityką. Nauczyłem się w szkole, że gdy się chce o czymś powiedzieć, to się pisze manifest. Dlatego machnąłem „Ogniowe strzelby” o tym, żeby ludzie wyszli na ulicę i zrobili porządek. Ale to było śpiewanie sobie - te piosenki nie były tworzone z myślą o publicznym odbiorze. Kiedy jednak pojawiła się możliwość grania dla ludzi - zacząłem grać.

- To nie było dla Ciebie trudne: wychylić nagle nosa ze swoich książek, stanąć na scenie i wrzeszczeć tłumowi widzów w twarz?

- Całe szczęście miałem w Klausie Mittfochu kolegów, którzy byli podobni do mnie. Dlatego bardziej patrzyliśmy na siebie niż na ludzi przed sceną. To była taka nasza wewnętrzna zabawa. Ponieważ właściwie od pierwszego koncertu dostaliśmy wielką akceptację - poszliśmy za podszeptem publiczności i robiliśmy to dalej.

- Pierwsza płyta Klausa Mittfocha wyrastała ponad ówczesną przeciętność polskiej nowej fali. To dlatego, że miałeś trzydzieści lat, kiedy ją nagrywaliście?

- Ta dojrzałość wynika z tego, co wcześniej przeczytałem i przeżyłem. Jasne - funkcjonowałem w wydumanym świecie, ale okazało się, że jest on na tyle malowniczy dla ludzi, że ich zainteresował.

- O „Historii podwodnej” powiedziałeś kiedyś, że to jedyna płyta, której tworzenie nie było dla Ciebie koszmarem. Jak to możliwe?

- Robiliśmy ją z Bożeną w domu. To było coś nowego. Namówiłem ją, żeby zaczęła grać na wiolonczeli. Długo nie musiałem tego robić. Pojawił się nowy obszar dźwięków i to było inspirujące. Zrobiliśmy ten album właściwie na bas i wiolonczelę. Do tego w sypialni - dlatego było miło i kreatywnie. Potem dostaliśmy mocne wsparcie od perkusisty - Janka Rołta. Ponieważ był muzykalny - uwierzyłem mu. Wszystko rodziło się jak w amoku, ale było bardzo przyjemne.

- Następne płyty nie spotkały się już jednak z dobrym odbiorem. Myślisz, że Twoje próby zrobienia czegoś nowego rozminęły się z oczekiwaniami słuchaczy?

- Trudno mi powiedzieć. Mnie się wydawało, że wszystko powinno iść do przodu. W polskiej muzyce był wtedy zastój, a „Ur” prezentował zupełnie inną mentalność. Graliśmy wtedy na festiwalu w Sopocie - a obok nas kapele z Zachodu. I kiedy zaczęliśmy próbę, wszyscy ci muzycy wyskoczyli z szatni popatrzeć, co się wyrabia na scenie. To potwierdziło, że gramy z godnie z trendami obowiązującymi wtedy w Europie, a nie w Polsce. Może dlatego tutaj nie znaleźliśmy zrozumienia.

- Po latach wróciłeś do formy z rewelacyjną płytą „Fiu, Fiu”. Skąd ten nagły przypływ weny u Ciebie w tamtym czasie?

- Dopiero na tej płycie wszystko się osadziło. Wojtek Seweryn zaczął robić fenomenalne ekscesy na gitarze,. Wróciliśmy więc do mrocznego wątku w mojej muzyce - bo taki naprawdę jestem.

- Zmieniły się wtedy Twoje teksty, nabierając zaskakująco filozoficznego charakteru.

- Zacząłem czytać filozofów. Grubo za późno odkryłem Kołakowskiego. I znalazłem w nim mocne wsparcie dla myśli, które mnie wtedy męczyły.

- Od pewnego czasu mało koncertujesz. Nie bawi Cię granie na żywo?

- Nigdy mnie nie bawiło. Gram od czasu do czasu, ale tylko wtedy, gdy spełnione są pewne warunki. Omijam terminy zimowe, bo to niezdrowy okres. Wszyscy są przeziębieni, łatwo można coś złapać. (śmiech) Nie czuję się wtedy energetyczny. Wolę narty w górach niż jeżdżenie po miastach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski