Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakochać się w Schulzu, czyli podróż poetki z Tajpej do Krakowa

Maciej Makowski
Wei-Yun Lin-Górecka – przetłumaczyła na chiński Brunona Schulza
Wei-Yun Lin-Górecka – przetłumaczyła na chiński Brunona Schulza FOT. ANDRZEJ BANAŚ
Reportaż. Jej życie jest nieprzerwanym pasmem przypadków. Do Edynburga wyjechała po obejrzeniu filmu. Powodem przeprowadzki do Polski stał się pewien plakat i Bruno Schulz. Ile kilometrów dzieli Kraków i Tajpej – stolicę Tajwanu? Poetka Wei-Yun Lin-Górecka twierdzi, że niewiele.

Mężczyzna w kaszkiecie i żółtej kurtce na jednej z manifestacji poparcia dla Ukrainy rozdaje broszurki. W nich – tłumaczenia na język chiński poezji powstającej na Majdanie, a także wiersze chińskich poetów o wydarzeniach w Kijowie, przełożone na polski.

Nieopodal stoi ich tłumaczka – Wei-Yun Lin-Górecka. Jest zbyt skromna i nieśmiała, by sama rozdawać tomik zebranym, wyręcza ją więc mąż. – Jako tłumaczka i pisarka też mam swoje pole bitwy i mogę wywierać wpływ na ludzi – mówi nieśmiało i uśmiecha się. – To taka moja mała konspiracja – dodaje cicho.

Wei-Yun Lin, czyli historia pewnego plakatu

Wszystko zaczęło się w Tajpej, stolicy Tajwanu. Wei-Yun Lin chodziła na kurs pisania organizowany przez prestiżowe wydawnictwo Chiu Ko Publishing. Jednym z jej nauczycieli był Wu Ming-Yi. Wtedy mało znany, dziś jeden z najważniejszych współczesnych pisarzy Tajwanu. Podrzucił Wei kultowy film „Train­spotting”. Już na wstępie bohater filmu Mark Renton wymienia wszystkie elementy życia przeciętnego człowieka: stała praca, rodzina i dom, po czym przekornie stwierdza: „Ale po co mi to wszystko?”.

Podobne pytanie zadawała sobie Wei, kiedy widziała swoich rówieśników harujących od rana do nocy. – Dzieci są źródłem sukcesu Tajwanu. Pod względem ekonomii Taj­wan zajmuje czołowe miejsca w światowych rankingach, ale jest to okupione bardzo ciężką pracą od najmłodszych lat – tłumaczy Wei. O czasie wolnym, spędzanym na przyjemnościach, nie ma mowy.

W stolicy kraju – Tajpej setki młodych ludzi wylegają na ulice dopiero po 21. Wtedy wracają do domów z zajęć. Kolejne godziny spędzają przy biurkach na odrabianiu zadań domowych. Wei nie potrafiła się odnaleźć w tym wyścigu szczurów. W końcu powiedziała dość. – Zawsze mówili: jak pójdziesz do gimnazjum, będzie lepiej, jak pój­dziesz do liceum, będzie lepiej, jak pójdziesz na uniwersytet, będzie lepiej, ale nigdy nie było lepiej – mówi.

Siedemnastoletnia Wei nie wiedziała dużo o życiu za granicą, ale filmowy obraz edyn­burskich ćpunów zaciekawił ją na tyle, że po trzymiesięcznym kursie angielskiego stała już z walizkami na lotnisku w Edynburgu.

Na Cockburn Street w Edyn­burgu mieściła się galeria plakatu. Wei mijała ją często, idąc do sklepu z muzyką awangardową, w którym kupowała płyty ulubionych zespołów: Nick Cave and The Bad Seeds czy The Smiths.

Któregoś dnia w witrynie galerii zobaczyła plakat Wiktora Sadowskiego „Przedstawienie pożegnalne” według Petera Mullera.

Na nim – głowa umieszczona w drewnianej skrzyni z półotwarta kratą. Wei dłuższą chwilę stała, wpatrując się w plakat, ale nie miała śmiałości, by wejść do galerii. Krępowała się tak samo jak zamawiając kawę w kawiarni, przeglądając książki w księgarni, czy wchodząc do sklepu kupić jakieś ciuchy. – Wtedy czułam strach przed poproszeniem kogoś o coś. A pytanie: „czy mogę w czymś pomóc” było paraliżujące – wspomina.

Wreszcie otworzyła drzwi, przestąpiła próg i rzuciła się na półkę z katalogami. Wertowała dzieła autorstwa Staro­wieyskiego, Sadowskiego i innych. Była pod ogromnym wrażeniem. „Co to za kraj, gdzie tworzy się tak interesujące plakaty?” – pomyślała.

Wtedy po raz pierwszy zapragnęła zobaczyć Polskę. Zamówiła plakat Sadowskiego, ten z witryny. Odebrała go po pół roku.

W Edynburgu wbrew wcześniejszym oczekiwaniom Wei, choć usilnie szukała, nie znalazła sensu życia.

Nieznany kraj staje się obsesją

Wyjechała do Londynu. Rozpoczęła studia na Brunel Univeristy na kierunku: współczesna sztuka dramatyczna. Nieodparta chęć zobaczenia Polski, spowodowana tylko jednym plakatem, wydawała się jej czymś absurdalnym. Dlatego też zaczęła czytać polskie utwory w angielskim przekładzie. Wszystko, co wpadło jej w ręce: Miłosz, Szymborska, Witkacy, Gombrowicz, Staff czy Norwid.

Obejrzała film „Cześć Tereska”, słuchała polskich piosenek: „Chryzantemy złociste” czy „Tylko we Lwowie”. Choć nic z tego nie rozumiała, czuła, że to jej świat: szalony i nieprzewidywalny, smutny i wesoły zarazem.

Wyjazd do kraju na Wisłą stał się dla młodej poetki marzeniem i obsesją. Pragnęła czytać i pisać po polsku, wówczas dla niej pięknym, egzotycznym i nieznanym języku.

Z drugiej strony w jej głowie kołatały się różne myśli, obawy i wątpliwości. – Czy mogę tak po prostu jechać do kraju, którego wcale nie znam, tylko dlatego, że ludzie tam malują piękne plakaty i piszą znakomite wiersze? – myślała. Tym bardziej, że wtedy jeszcze nie znała ani jednego słowa po polsku. Słyszała tylko, że to bardzo trudny język.

Już miała schować swoje marzenie do szuflady, gdy trafiła na „Księgę” Schulza. – Po przeczytaniu zaledwie dwóch stron poczułam tajny uścisk jego dłoni pod stołem, który nas pozornie dzielił. Kiedy skończyłam czytać, miałam bardzo silne przekonanie, że muszę jechać do Polski, nauczyć się języka polskiego i przetłumaczyć Schulza na chiński – opowiada.

Zobaczyła Kraków i przestała uciekać

W 2005 roku wylądowała na krakowskich Balicach, z książkami Schulza i plakatem Sadowskiego w bagażu.

Zaczęła pracę jako pisarka i tłumaczka. Tu poznała swojego przyszłego męża fotografika, grafika i dziennikarza Pawła Góreckiego. – Kiedy jechałam do Polski, uświadomiłam sobie, że nie mogę cały czas uciekać, ciągle szukać, przeskakiwać z jednego wagonu na drugi – tłumaczy.

Dlatego teraz stara się budować swoje miejsce i w Polsce, i na Tajwanie poprzez działania wymiany kulturowej, na przykład, przedstawienie twórczość i świata Brunona Schulza Tajwańczykom.

Początki nie należały do najłatwiejszych. Twórczość Brunona Schulza na Tajwanie była praktycznie nieznana, dlatego znalezienie potencjalnego wydawcy trwało miesiące.

Prawie porzuciłaby marzenie o tłumaczeniu książek pisarza z Drohobycza z polskiego na chiński, gdyby nie Huang Chong-Kai, redaktor naczelny czasopisma „Unitas A Literary Monthly” z Tajpej. – Zwrócił się do mnie z prośbą o zapytanie w sprawie praw autorskich do prozy Brunona Schulza – mówi.

Po kilkumiesięcznych oczekiwaniach, dziesiątkach listów, zrobieniu próbnego tłumaczenia opowiadania „Księga”, Marek Podstolski, spadkobierca praw autorskich Schulza, zgodził się, by wydać w Tajwanie „Sklepy cynamonowe” i „Sanatorium pod Klepsydrą”.

Dziś Wei-Yun Lin-Górecka ma na swoim koncie wiele książek. Przełożyła z polskiego na chiński dzieła m.in. Andrzeja Bursy, Jerzego Ficowskiego, Ewy Lipskiej, Tadeusza Różewicza, Edwarda Stachury, Wisławy Szymborskiej i Stanisława Wyspiańskiego.

W 2011 roku zostało wydane na Tajwanie „Ostatnie Życzenie” i „Miecz przeznaczenia” Andrzeja Sapkowskiego w jej tłumaczeniu.

A jej przekład „Ulicy Krokodyli” Brunona Schulza odniósł ogromny sukces na Tajwanie i Hongkongu.

Napisz do autora:
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski