MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z Wisły jest bliżej na mundial w Brazylii

Rozmawiała Justyna Krupa
Semir Stilić w dziewięciu meczach rundy wiosennej strzelił dla Wisły Kraków dwa gole
Semir Stilić w dziewięciu meczach rundy wiosennej strzelił dla Wisły Kraków dwa gole fot. Andrzej Banaś
Rozmowa. Bośniacki pomocnik Wisły Kraków SEMIR STILIĆ opowiada o swoich wojażach po Europie, bardzo trudnej sytuacji w rodzinnym kraju i nadziei na występy w reprezentacji narodowej

– Jako dziecko wyjechał Pan do Portugalii, potem do Niemiec. Dlaczego nie został Pan w którymś z tych krajów, tylko wrócił do Sarajewa?

– Mieliśmy to szczęście, że wyjechaliśmy z Bośni jeszcze przed wojną. Rodzice opowiadali mi, iż można było wyczuć w Sarajewie, że wojna się zbliża. Sytuacja była napięta, ciągle były jakieś demonstracje. Mówiło się, że lepiej wyjechać. Mój ojciec też był piłkarzem i gdy miałem trzy lata, przenieśliśmy się do Portugalii, gdzie podpisał kontrakt. Grał tam przez pięć lat. Mnie z kolei w wieku sześciu lat zapisano do szkółki FC Porto. Było to możliwe, bo mój ojciec był dobrym kolegą Ljubinko Drulovicia, obecnie selekcjonera kadry Serbii. Drulović grał właśnie w FC Porto i to z jego polecenia dostałem się do szkółki.

– Jednak to nie Portugalia wychowała Pana na piłkarza.

– Dziś nawet nie pamiętam portugalskiego, choć był to właściwie pierwszy język, jakiego się nauczyłem. Ojciec nie chciał pracować jako trener, zamierzał jeszcze trochę pograć. W Niemczech dostał taką możliwość. Musieliśmy się przenieść w okolice Duesseldorfu. Ja najchętniej bym został w Portugalii, ale nie miałem wyboru. Zarówno tam, jak i w Niemczech, wszyscy tak na nas patrzyli, jakby chcieli nam dać do zrozumienia, żebyśmy już wrócili do tej Bośni. Rodzice też chcieli przenieść się do ojczyzny. W końcu tak zrobiliśmy.

– Jak wyglądało ówczesne Sarajewo? Po meczu Wisły z Żeljeznicarem w 2000 r. krakowscy kibice wspominali, że zabraniano im nawet na kilka metrów schodzić z głównej drogi, bo wszędzie mogły być miny.

– Dzisiejsze Sarajewo bardzo się różni od tego, które wtedy zastałem. To był dla mnie szok. Byłem dzieckiem i niby słyszałem, że była tam wojna, ale dopiero jak wróciłem do kraju, to zrozumiałem, co się tam działo. Koledzy, sąsiedzi opowiadali przygnębiające historie, w telewizji też ciągle wracano do tych wydarzeń. Ludzie byli załamani, bo stracili swoich najbliższych. Ogromne były też zniszczenia. Teraz, tyle lat po wojnie, Sarajewo wygląda już zupełnie inaczej. Latem można się przechadzać po urokliwych uliczkach starego miasta, które odbudowano. Jest tam mnóstwo knajp, można spróbować bośniackiej kuchni. Choć to trochę ryzykowne, bo można szybko przytyć. Piękne są też wzgórza wokół miasta, zimą można jeździć na nartach.

– Nie żałuje Pan, że wrócił do ojczyzny?

– Wydaje mi się, że może dla moich rodziców lepiej byłoby, gdyby zostali w Niemczech. Bo w moim kraju nadal trudno się żyje. Mnóstwo ludzi jest bez pracy. Wprawdzie akurat rodzice mają pracę, tata jest trenerem w Żeljeznicarze, ale wiele osób nie ma takiego szczęścia. Dobrze żyje się praktycznie tylko ludziom władzy, a reszcie – katastrofalnie. Nie ma klasy średniej.

– Niedawno było głośno o gwałtownych protestach w Bośni.

– Na tych demonstracjach było widać, że ludzie doszli do prostego wniosku: co nam to da, że będziemy się kłócić między sobą, skoro wszyscy mamy tak samo źle – Bośniacy, Chorwaci i Serbowie. Ryzykownie było podczas tych protestów, paliły się budynki rządowe. Mnie się jednak wydaje, że nie będzie żadnej wielkiej zmiany. Ci ludzie, którzy są przy władzy, trzymają się kurczowo swoich pozycji. Wszechobecna jest korupcja, działa mafia. Mam dużo kolegów, którzy ukończyli studia, a i tak nie mają pracy. Niedawno w kraju zapanowała euforia po awansie reprezentacji na mundial w Brazylii, ale to było chwilowe.

– Pan też marzy o mundialu?

– Nie będę rozczarowany, jeśli nie pojadę na mundial. Myślę jednak, że jestem na tyle dobry, by znalazło się dla mnie miejsce w tej drużynie. Patrzy się jednak nie tylko na to, co jest na boisku. Selekcjoner kiedyś powiedział, że polska liga jest za słaba. A potem powołał z chorwackiej ligi trzech piłkarzy. A mnie się wydaje, że ta liga jest jeszcze słabsza od polskiej. Gordanowi Bunozie też chyba powiedział, że nie ogląda polskiej ekstraklasy.

– Ma Pan w kadrze Bośni dużą konkurencję. W środku pola jest np. Miralem Pjanić z Romy.

– Tak, ale każdy trener lubi mieć w drużynie rywalizację. Niedawno Bośnia grała z Egiptem. Selekcjoner powołał na to spotkanie m.in. pomocników Sturmu Graz i Hajduka Split. To są przykłady, które dają mi nadzieję, że też mogę oczekiwać szansy w kadrze, jeśli będę w formie i zdrowy.

– W kadrze i w Żeljeznicarze trenował Pan z gwiazdą Manchesteru City, Edinem Dżeko. Ma Pan z nim wciąż jakiś kontakt?
– To mój kolega od najmłodszych lat. Wysyłamy do siebie SMS–y, spotykamy się czasem na kawie w Sarajewie. Nasi rodzice też się znają i przyjaźnią. Może opowiem o początkach jego kariery taką historię. Kiedyś w klubie w ogóle nie było pieniędzy, pensji już chyba od pół roku nam nie płacili. Trenował nas wtedy Czech Jirzi Pliszek. To on wziął Dżeko do pierwszej drużyny i powiedział mu: Masz chłopaku talent. Cóż, trener sobie nie poradził, bo Bośnia to dziwny kraj (śmiech). Wrócił do Czech i tam powiedział: Kupcie tego chłopaka. Byliśmy właśnie na zgrupowaniu, mieliśmy gierkę i trener mówi do Dżeko: Dzisiaj nie grasz. On pyta: Czemu? Odpowiedź: Będziesz sędzią liniowym, bo musimy cię sprzedać, a jeszcze, nie daj Boże, kontuzję złapiesz i nie będzie pieniędzy!

– Pan, Robert Lewandowski i Sławomir Peszko stanowiliście kiedyś o sile Lecha Poznań. Nie myśli Pan czasem: Cholera, Robert robi światową karierę, Sławek też wyjechał do Bundesligi, a ja co, miałem złego menedżera?

– Nie patrzę na to w ten sposób. Z Bośni ciężko wyjechać do dobrego zagranicznego klubu. Ja miałem szczęście, że udało mi się pograć w Europie. Sam też nie myślałem, że tyle osiągnę – że zdobędę mistrzostwo i Superpuchar z Lechem, że zagram w Lidze Europy. To było jak najpiękniejszy sen. Dzięki Bogu, że tak się potoczyło moje życie. Marzyłem o tym, by być piłkarzem i Bóg mi pozwolił graniem zarabiać na życie. Nie ma tu miejsca na myślenie, dlaczego nie jestem w tym, czy w tamtym klubie. Jestem szczęśliwy – i to się liczy.

– Media widziały Pana w znanych klubach. Kiedyś plotkowano m.in. o Celticu i Arsenalu.

– Te historie o Arsenalu sięgają jeszcze czasów sprzed mojego transferu do Lecha. Grałem w Żeljeznicarze, jeden taki agent zadzwonił, żebym do niego wpadł. I pyta: Wiesz, kto cię obserwuje? Arsenal! Ja na to: Dobra, dobra. Na to on wziął telefon i mówi: Przekonasz się teraz, że to prawda. I zadzwonił do Boro Primoraca, asystenta w sztabie szkoleniowym Arsenalu. Nastawił na opcję głośnomówiącą i pyta: Czy wy obserwujecie Semira Stilicia? Głos w słuchawce stwierdził: Może i obserwujemy takiego piłkarza, ale Arsenal obserwuje wielu zawodników. Myślę, że ten gość zrobił to tylko po to, by mnie przekonać, że jest niby wielkim agentem.

– Pana kariera mogła się potoczyć inaczej, ale ostatecznie z Lecha Poznań przeniósł się Pan do Karpat Lwów.

– Sezon przed moim przyjściem do Karpat ten zespół grał w europejskich pucharach. W tamtym okienku transferowym bardzo się wzmocnił. Drużyna nie miała jednak wyników, walczyliśmy o 12.–13. miejsce. Po sezonie właściciel się zdenerwował i prawie wszystkich zawodników wystawił na listę transferową. Dyrektor każdemu powiedział, że ma podpisać nowy kontrakt, zmniejszający zarobki. Bo klub nie ma już pieniędzy. Uznałem, że trzeba znaleźć jakiś kompromis, ale o czymś takim nie było mowy. Jasne, nieraz słyszałem, że piłkarze w jakimś klubie godzili się na mniejsze pensje, bo klub miał kłopoty. Tam chcieli jednak strasznie dużej obniżki.

– Jak dużej?

– Powiedzmy, że do jednej trzeciej. Nie wiem, czy ktokolwiek na świecie zgodziłby się na taką propozycję. Powiedziałem dyrektorowi: Myślałem, że znajdziemy kompromis. A on na to: Albo to podpisujesz, albo nie trenujesz już z pierwszą drużyną. Oświadczyłem, że to nie fair ze strony klubu, bo ja na boisku robiłem wszystko najlepiej, jak umiałem. Zesłano mnie i chyba 10 innych graczy do drugiej drużyny.

Dyrektor odsuniętym zawodnikom mówił: Jak chcesz odejść, to tyle i tyle trzeba za ciebie zapłacić. Jak mi powiedzieli, ile chcą za mnie, to stwierdziłem, że to jest nierealne! Oni na to: Jak grałeś w Lechu, to miałeś przecież takie intratne propozycje transferowe. Wyjaśniałem, że to tylko w gazetach tak pisali. A oni swoje: Masz duże umiejętności, więc musi ktoś dużo za ciebie zapłacić. Tłumaczyłem im, że dzisiaj w piłce nie ma już takich pieniędzy jak kiedyś, by ktoś zapłacił 2–3 mln za jednego piłkarza Karpat. Pytałem, czy to jest jakaś kara?

Odsunęli mnie do rezerw i może uznali, że przyjdę któregoś dnia i powiem: OK, ile chcecie, ja wam ze swojej kieszeni zapłacę, oddam, co tutaj zarobiłem. Nie chciałem, żeby ktoś ze mnie robił idiotę. Zadzwoniłem więc do swojej adwokat w Szwajcarii. Zasady są takie, że jeśli klub przez pewien czas zwleka z wypłatami, to można rozwiązać kontrakt. Tak zrobiłem, zresztą nie tylko ja. Szybko okazało się, że mam propozycję z Turcji i tam się przeniosłem. Cóż, poznałem brudną stronę piłki.

– Jakub Tosik też grał w Karpatach i wrażenia miał podobne.

– Z prezesem klubu miałem okazję może raz czy dwa się w ogóle przywitać. Raz przyszedł do szatni, po którymś bezbramkowo zremisowanym meczu i zaczął opowiadać, jak mamy grać. Może są zawodnicy, którzy mogą sobie dać radę w takich krajach, ale ja się nie wstydzę przyznać, że nie potrafię. Jestem takim typem człowieka, na którego podobne akcje mają wpływ. Nie mam „czystej głowy”. Musiałem cały czas walczyć o to, by skoncentrować się na sprawach boiskowych. Dzięki Bogu, że to się już wszystko skończyło.

– Oby nie przeżył Pan czegoś podobnego w Wiśle. Krakowski klub miał poważne problemy finansowe i nadal nie jest różowo.

– Tak, tylko że ludzie w Polsce są inni niż na Ukrainie. W Polsce można się dogadać, a tam wszystko funkcjonuje jak za czasów komuny. Jeden rządzi, a reszta nie ma prawa głosu.

– W Turcji, w Gaziantepsporze, też nie zagrzał Pan długo miejsca.

– Mam wielu znajomych, którzy grali w Turcji. Wszyscy pytali mnie: Czy ty wiesz, co to znaczy Turcja? Tam z ludźmi trzeba o wszystko walczyć. I rzeczywiście. Myślałem, że odbuduję się tam po tym, co przeszedłem na Ukrainie. Ale potem się okazało, że klub też ma problemy finansowe. Miałem tam krótkoterminowy kontrakt, więc uznałem, że lepiej będzie, jak odejdę zimą. Przekonałem się, że jestem takim typem piłkarza, który lepiej czuje się w drużynie, która nie musi grać o utrzymanie. Bo wówczas najważniejsza jest gra obronna i ofensywny pomocnik przestaje być tak potrzebny. Dlatego trafiłem do Wisły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski