Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z najtrudniejszych spotkań wychodzą najciekawsze rzeczy

Paweł Gzyl
Patrycja Markowska jest obecna na polskiej scenie już 17 lat
Patrycja Markowska jest obecna na polskiej scenie już 17 lat Fot. Adam Pluciński / Warner Music Poland
Rozmowa. PATRYCJA MARKOWSKA o albumie „Krótka płyta o miłości” i relacjach z tatą

- Poprzednia Twoja płyta - „Alter Ego” - ukazała się aż cztery lata temu. Uważasz, że w dzisiejszych czasach nie warto za często nagrywać albumów?

- W międzyczasie zrobiliśmy płytę koncertową, a był to spory wysiłek. Duża scena, imponująca oprawa, ujęcia z prób. A potem montaż i miksowanie dźwięku. Bardzo mi zależało na tym wydawnictwie, bo czułam, że właśnie koncertowo mój materiał najlepiej się sprawdza, zyskując dodatkową siłę. Ale faktycznie coś w tym jest, co mówisz - bo dzisiaj artyści skupiają się na singlach. Jedną piosenką można zdziałać więcej, niż całą płytą. Te czasy, kiedy fani z pietyzmem dotykali albumu, oglądali wkładkę i zdjęcia już trochę mijają. Ale ja nie kalkuluję. Kocham muzykę i mam normalną potrzebę jej tworzenia. Dlatego regularnie nagrywam z moimi chłopakami kolejne płyty. Nawet jeśli któraś nie odnosi spektakularnego sukcesu, zawsze to krok naprzód - dla mnie i dla zespołu. A z „Krótkiej płyty o miłości” jestem bardzo dumna.

- Masz zespół pełen silnych indywidualności. To oznacza, że przy powstawaniu nowych piosenek nie brakuje konfliktów?

- Teraz biorę udział w tworzeniu swojego materiału na każdym etapie jego powstawania - od współkomponowania, przez aranżowanie, po tworzenie teledysków. To wymaga ode mnie więcej wysiłku, ale dzięki temu mam nad tym wszystkim większą kontrolę. Przy pierwszych moich płytach zostawiałam duże pole do popisu innym. Niby się to sprawdzało, ale pojawiały się błędy. Teraz moja płyta jest bardziej świadoma - ale ceną tego były właśnie tarcia między mną a zespołem. Bez tych ludzi ta płyta by jednak nie powstała.

- Masz też na płycie czterech znakomitych gości: Leszka Możdżera, Grzegorza Skawińskiego, Marka Dyjaka i Raya Wilsona. Trudno było ich pozyskać?

- To się samo wydarzyło. Przysięgam. W życiu by mi przez myśl nie przeszło, że mogę kiedykolwiek nagrać płytę z takimi znakomitościami. Tym bardziej, że to nie są jakieś komercyjne, ale raczej wymagające utwory. Po prostu przez ostatnie trzy lata ci ludzie jakimś cudem pojawili się na mojej drodze. A ja lubię łapać wiatr w żagle. Kułam więc żelazo póki gorące, choć nie do końca wiedziałam co z tego wyjdzie. Nagrać piosenkę z Leszkiem Możdżerem to nie takie proste - przecież on nie jest akompaniatorem, ale silną osobowością, która żyje w swoim świecie. Ale właśnie z takich najtrudniejszych spotkań wychodzą najciekawsze rzeczy.

- Zaproszenie takich gwiazd do współpracy wskazuje, że jesteś pozytywnie postrzegana na polskiej scenie muzycznej.

- Ja w ogóle lubię ludzi. Jasne - czasami niektóre zachowania w branży bolą. Choćby brak komitywy. Bo świat jest dzisiaj bardzo zagoniony i każdy dba tylko o swój ogródek. A ja zawsze wychodzę do innych. Od dawna organizuję koncerty „Patrycja i przyjaciele”, na które zapraszam kolegów i koleżanki po fachu. Taka współpraca bardzo mnie cieszy, bo zdarza się u nas rzadziej niż za granicą. Mam dzięki temu szczęście do duetów - ostatnio choćby z Pectusem, Arturem Gadowskim czy z tatą w „Trzeba żyć”. To mnie inspiruje i napędza.

- Na początku kariery mówiłaś, że nazwisko „Markowska” bardziej Ci w niej przeszkadza niż pomaga. Teraz już tego nie ma?

- Chyba tak. Rany, jestem przecież na scenie już 17 lat! Albo więc ktoś ceni moją muzykę, albo nie. Przez ten czas nagrałam tyle piosenek, że chyba każdy słuchacz postrzega mnie już jako autonomiczną artystkę, a nie córkę mojego taty. Dlatego nie sądzę, żeby nazwisko wpływało jeszcze na ocenę mojej twórczości. Na początku jednak tak było, ale trudno się temu dziwić. Kiedy ktoś usłyszał „Patrycja Markowska”, to pierwsza myśl była pewnie: „koneksje”. Tak jednak nie było. Bo nazwisko mogło mi pomóc tylko na chwilę - ale, aby utrzymać się na rynku, musiałam pokazać coś swojego. Dlatego lubię szukać nowych wyzwań i inwestuję w siebie. Wciąż biorę lekcje śpiewu, co pootwierało mnie bardzo, uczę się też grać na ukulele. To zupełnie nowy etap w moim życiu i duża frajda.

- Jakie masz dzisiaj relacje z tatą?

- My mamy włoski temperament: kłócimy się i godzimy co chwilę. Moja relacja z tatą jest totalnie wyjątkowa. Darzę go dużym szacunkiem - jako ojca i artystę. Dlatego więź między nami jest bardzo silna. Ale też trudna. Czasami chcielibyśmy odpocząć, ale spotykamy się - i od razu rozmawiamy o pracy. Reszta rodziny wtedy się denerwuje, mnie coś nie pasuje, tacie coś nie pasuje, pojawia się różnica zdań, no i czasem drzwi wylatują razem z futryną. (śmiech) Fajne zawsze jest w tacie to, że nigdy nie ingerował w moje życie i karierę. Jasne, wypowiadał się, ale nie był dyktatorem, który oceniałby mnie ostrym okiem. Wtedy mógłby mi podciąć skrzydła, ale nigdy tego nie zrobił. To było bardzo cenne dla mnie. Poza tym tata zawsze wolał, żebym popełniała błędy i uczyła się na nich, niż miałby sam za mnie coś zrobić.

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie? - odcinek 6

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski