MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wychodzi na ostatnią prostą

AG
Fot. archiwum prywatne Rafała Sikory
Fot. archiwum prywatne Rafała Sikory
Z pozoru niewinna scenka, która rozegrała się wiele lat temu w murach szkoły podstawowej w Sadkowej Górze na Podkarpaciu, odcisnęła wielkie piętno na losach urodzonego w Mielcu Rafała Sikory (na zdjęciu), dziś czołowego chodziarza w Polsce.

Fot. archiwum prywatne Rafała Sikory

LEKKOATLETYKA. Zdaniem fachowców, 24-letni RAFAŁ SIKORA, student krakowskiej AWF ma szansę pójść w ślady 4-krotnego mistrza olimpijskiego Roberta Korzeniowskiego

- Mój tata był piłkarzem, głównie grał w Stali Mielec. Przez pewien czas też chciałem grać zawodowo w piłkę, lecz później na moje losy wpłynęło pewne zdarzenie w szkole. Wywołany do tablicy na lekcji przeżegnałem się, bo nie znałem dokładnej odpowiedzi na pytanie, a pani nauczycielka odpowiedziała, że tak samo zrobiłby Robert Korzeniowski, gdyby zdobył złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Atlancie. Od tamtego momentu chciałem się dowiedzieć, kim jest Korzeniowski. W telewizji zacząłem oglądać zawody z jego udziałem i tak się zaczęło - sięga pamięcią wysoki, mierzący 187 cm wzrostu lekkoatleta.

Samo oglądanie przed szklanym ekranem występów Korzeniowskiego, notabene również urodzonego na Podkarpaciu, mogłoby skończyć się co najwyżej pozyskaniem rozległej wiedzy o najlepszym polskim chodziarzu w historii tej dyscypliny i znajomością wyników. Dodajmy, że gdy urodzony w Lubaczowie czampion sięgał po swoje pierwsze złoto na igrzyskach w Atlancie, Sikora chodził dopiero do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Stosunek młodziana do chodu sportowego odmienił się później, już w gimnazjum w Borowej, gdy na lekcję wychowania fizycznego zawitał Józef Wójtowicz, znany poszukiwacz talentów z Mielca. - To ten szkoleniowiec odkrył mnie i wychował - przyznaje Sikora i dodaje: - Widocznie spodobałem się trenerowi, bo postanowił dać mi szansę i zabrał mnie na zawody do Mielca. Od tamtej pory złapałem tak zwanego bakcyla, choć wiele osób mówiło mi: "e tam, chód sportowy". Do mnie przemówiła rywalizacja i tak już zostało.

Czym dla trenera Wójtowicza jest klub Sokół Mielec? Najprościej użyć słowa "wszystkim". - Sprzątam i wynoszę śmieci, szukam pieniędzy, a później je wydaję oraz zanoszę prośby i nierzadko wracam z niczym - opisuje obrazowo szkoleniowiec, który w tematyce chodu sportowego siedzi po uszy, a sytuację sprzed wielu lat, gdy wypatrzył Sikorę, pamięta do dzisiaj. - Jeździłem do wielu szkół i organizowałem zajęcia, by znaleźć utalentowane dzieci. Z obecnie startujących moimi wychowankami, oprócz Sikory, są Paulina Buziak, Rafał Augustyn oraz Dawid Wolski - wylicza szkoleniowiec i przyznaje, że nie jest już w bliskich relacjach z bohaterem naszej publikacji. - Cóż, kontakt nam się urwał, ale ile ja miałem z nim, proszę pana, problemów? - zawiesza głos.

Trener Wójtowicz początkowo wzbraniał się przed opowiedzeniem, w jaki sposób chodziarz dawał mu się we znaki. W końcu zgodził się.

- Jako uczeń w szkole był słaby, więc pod tym względem nie ma co porównywać go z Rafałem Augustynem, który do dzisiaj godzi sport z nauką. Sikora ma wielkie możliwości, tylko z doświadczenia wiem, że trzeba go krótko trzymać, bo miewał od czasu do czasu odchyłki. Po prostu lubił alkohol, więc miałem z nim kłopoty. Z tego co wiem, to już jednak przeszłość - twierdzi trener Sokoła Mielec.

- Nie mam w środowisku negatywnej opinii - zapewnia dziś Sikora. Ale w odbudowaniu dobrych relacji z pierwszym szkoleniowcem na pewno nie pomogą wydarzenia sprzed roku. Macierzysty klub z Mielca na czele z Wójtowiczem oraz AZS AWF nie dogadały się, by chodziarz nadal reprezentował barwy krakowskiego klubu, choć czynił to już od 2006 roku. - Ja o każdy grosz tutaj walczę, pożyczam pieniądze, cuduję, więc miałem go oddać za darmo? A gdzie koszty wyszkolenia takiego zawodnika? Gdyby mi się coś ruszyło w kwestii finansów, to może spojrzałbym na sprawę inaczej, bo miałbym pieniądze - wyjaśnia Wójtowicz i dodaje, że w Mielcu w nielogiczny sposób wspiera się inne dyscypliny sportu. - To miasto zwariowało na punkcie piłki ręcznej i siatkówki. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że kluby bazują na ludziach z zewnątrz, a to przecież droga polityka - złości się szkoleniowiec.
W rezultacie związek ukarał zawodnika roczną karencją, która oznacza, że Sikora startuje jako chodziarz niezrzeszony. Sam zainteresowany nie pamięta, czy termin karencji dobiegnie końca początkiem lipca, czy sierpnia, ale nie ma za to wątpliwości, jakie barwy będzie później reprezentował.

- Po rocznej karencji definitywnie przechodzę do AZS AWF Kraków - zapowiada 24-latek i cofa się do decyzji, po której został ofiarą impasu w rozmowach dwóch klubów. - Byłem sfrustrowany, że klub z Mielca nie chciał mnie puścić do Krakowa. Teraz większość klubów idzie zawodnikom na rękę, a mój macierzysty zażądał dużej kwoty za wyszkolenie mnie. Wiadomo przecież, że polskie kluby lekkoatletycznie nie mają na tyle pieniędzy, żeby kupić zawodnika klasy mistrzowskiej, międzynarodowej - twierdzi Sikora.

Napięcie tonuje Krzysztof Kisiel, trener kadry polskich chodziarzy, który uważa, że winę ponoszą przepisy, bowiem obie strony mogły je inaczej zinterpretować. - Ciężko było Rafała przekonać, żeby chciał trenować, bo nagle pojawiły się pytania, czy warto pracować, jeśli nie będzie miał prawa startów. Na szczęście przepisy się zmieniły, więc zawodnik sam wykupił licencję - wyjaśnia Kisiel, który z Sikorą współpracuje od 2006 roku. - Nie dziwię się, że mielczanie chcieli pieniądze na działalność, bo sam jestem prezesem klubu UKS 12 Kalisz i znam problemy od podszewki - dodaje.

Te wydarzenia nauczyły Sikorę pokory do sportu i rywali, choć sam zawodnik twierdzi, że prawdziwą szkołą życia były kontuzje. Gdy kariera nabierała tempa w 2007 roku, chodziarzowi przyplątały się dolegliwości z kręgosłupem. Z bólem nie dało się wygrać na mistrzostwach Polski w Poznaniu. - Ból był taki, że po prostu zszedłem z trasy. Po konsultacjach z trenerem Wacławem Mirkiem doszliśmy do wniosku, że trzeba będzie zrobić rezonans. Żona szkoleniowca, która jest specjalistką w tej dziedzinie, wyprowadziła mnie z kontuzji - wspomina wdzięczny chodziarz.

To właśnie z trenerem Mirkiem młody sportowiec pracuje na obiekcie AWF w Krakowie, gdy wraca z licznych konsultacji u boku trenera Kisiela, opiekuna kadry. Zresztą przed Pucharem Europy w chodzie sportowym w Portugalii, ostatnim etapem przygotować był obóz w Spale właśnie z klubowym szkoleniowcem. - To zawodnik, który chce osiągnąć wynik. Jeden z niewielu, który ma presję na rezultat i jednym słowem chce wygrywać - podkreśla Mirek.

Po wyleczeniu kontuzji kręgosłupa, rok później Sikora był bliski startu w igrzyskach olimpijskich w Pekinie, ale legitymował się czwartym czasem, a do Chin poleciała trójka najlepszych. W następnym sezonie sięgnął po najcenniejszy na razie medal - na mistrzostwach kraju seniorów zdobył złoto w chodzie na 50 km. - Już było fajnie, zaczynałem się odbudowywać, gdy znów przyplątała się kontuzja - kręci głową Sikora.

Tym razem karierę przyhamowało naderwanie mięśnia piszczelowego, czyli typowa kontuzja przeciążeniowa. Uraz kosztował chodziarza wiele, bo koło nosa przeszedł mu występ w mistrzostwach Europy w lekkoatletyce rozgrywanych w Barcelonie (srebrny medal na 50 km wywalczył Grzegorz Sudoł - przyp. AG). - Dopiero w tym roku w Dudincach mogłem pokazać swoje umiejętności i zostałem wicemistrzem kraju na 50 km z czasem 3:46.16. Obecnie to siódmy czas na świecie, ale lepszy od rezultatu Korzeniowskiego, gdy był w moim wieku. Wiadomo, mogłem mieć korzystniejsze warunki, ale w statystykach jestem lepszy - cieszy się sportowiec.
Przed Sikorą mistrzostwa świata w Daegu w Korei Południowej (w dniach 27 sierpnia - 4 września), czyli najważniejsza impreza w roku przedolimpijskim. Chodziarz jeszcze nie podjął decyzji, na jakim wystartuje dystansie, ale co warte podkreślenia, wywalczył kwalifikację i na 20, i 50 km.

- Grzegorz Sudoł będzie walczył o medal, a ja myślę, że wejdę do "ósemki", a może nawet zakręcę się wyżej. Nie chcę wywoływać trzeciego miejsca, bo nie jest to jeszcze mój czas na medale - ocenia lekkoatleta, któremu w przygotowaniach pomaga firma odzieżowa Under Armour. Z większą nadzieją Sikora wypatruje igrzysk w Londynie. - Marzę o złocie, ale realnie patrząc będzie cudownie, jeśli sięgnę po jakikolwiek medal. Myślę, że ten rok będzie należał do mnie, a na przyszłe lata widzę dużą szansę na zastąpienie Korzeniowskiego i Sudoła - odważnie zapowiada, choć we wczorajszym chodzie Pucharu Europy na 20 km w Portugalii był dopiero 21.

Trener Wójtowicz, który odkrył talent Sikory, jest nie mniejszym optymistą. - Rafał jest do tego zdolny, bo ma lepsze warunki fizyczne od Roberta i dobre predyspozycje. To jeden ze zdolniejszych ludzi, jacy u nas byli - przyznaje. Trener Mirek dodaje: - Prezentuje poziom Korzeniowskiego, a ma na tyle zdrowia i samozaparcia, żeby marzenia spełnić.

W podobnym tonie wypowiada się opiekun kadry, lecz jest bardziej ostrożny. - Po wejściu w wiek seniora w osiąganiu sukcesów arytmetycznie zmniejsza się udział talentu. Na razie Rafał jest bardzo pracowity i oby ten zapał nie minął - podkreśla Kisiel.

Artur Gac

Robert Korzeniowski: Nie wolno ulec iluzji

Rafał przeszedł przez twardą szkołę trenera Józefa Wójtowicza i jeśli nie zmarnuje najważniejszego czasu, który teraz nastąpił, to liczę, że nawiąże do naszych najlepszych tradycji. Pamiętajmy, że prawdziwy talent weryfikowany jest dopiero w wieku seniora, bo na początku kariery łatwiej jest "urwać" kilka minut rekordu życiowego, niż później kilkanaście sekund. Nie ma co porównywać jego czasu z moim sprzed dziewiętnastu lat, bo wtedy obowiązywały zupełnie inne metody treningowe oraz inna technologia. Przypomnę, że ja tamtym wynikiem wygrałem mecz lekkoatletyczny z udziałem dwunastu państw, a Rafał zdobył srebrny medal mistrzostw Polski. W ogóle jestem jak najdalszy od wszelkich tabelarycznych porównań wyników, bo rezultaty są osiągane w różnych okolicznościach, przy różnej rywalizacji oraz temperaturze. Dopiero miejsca w poważnych imprezach i zdobywane medale potwierdzają klasę zawodnika. Jeśli Rafał i trener mają dylemat, czy na mistrzostwach świata w Daegu zdecydować się na 20 lub 50 km, kluczowe powinno być doświadczenie. Ja bardzo cenię samego Rafała, który na zajęciach u trenera Kisiela sporo się ode mnie uczył i podpatrywał, jak pracuję. Nie wolno mówić, że jest już tak dobrze, bo zdobyło się dwie kwalifikacje. Należy zaś postawić pytanie, w jaki sposób nie ulec iluzji i nie stracić dwa razy, bo nie daj boże obaj mogą pomyśleć, że da się wystartować na dwóch dystansach. Życzę Rafałowi, by był lepszy ode mnie, tyle że hurraoptymizmem i porównywaniem tabel sprzed dziewiętnastu lat można mu teraz najbardziej zaszkodzić. Potrzeba dużo dystansu i pokory, bo świat nie czeka, a dystans 50 km dzisiaj rozstrzyga się w czasie na poziomie 3 godz. 35 min - 3 godz. 38 min. Dlatego nadal trzeba ciężko pracować i szlifować talent.

Notował (AG)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski