MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wiśle Kraków zabrakło skuteczności, szczęścia oraz dobrego sędziowania [WIDEO]

Bartosz Karcz
Semir Stilić miał w meczu z Jagiellonią kilka okazji na strzelenie gola. Trafił m.in. w słupek
Semir Stilić miał w meczu z Jagiellonią kilka okazji na strzelenie gola. Trafił m.in. w słupek Fot. WOJCIECH MATUSIK
Piłka nożna. W piątek Wisła Kraków przegrała już trzeci ligowy mecz z rzędu, a jeśli liczyć również Puchar Polski, to nawet czwarty.

Jakby mało było tego, że „Biała Gwiazda” przegrała z Jagiellonią Białystok 0:2, to było to czwarte (licząc ze wspomnianym Pucharem Polski), kolejne spotkanie, w którym podopieczni Franciszka Smudy nie strzelili nawet jednej bramki. Czy to oznacza, że Wisła znalazła się w kryzysie? I tak, i nie.

Jeśli popatrzeć jedynie na „suche” wyniki, to odpowiedź na postawione wyżej pytanie musi być twierdząca. Takie pasmo porażek krakowianie notowali ostatni raz wiosną, gdy przegrali aż pięć razy z rzędu. Różnica jest jednak taka, że wtedy skład był zdziesiątkowany przez kontuzje. Teraz sytuacja kadrowa jest o wiele lepsza, a Wisła i tak przegrywa. Dlaczego tak się dzieje? Przyczyn jest kilka.

Jeśli odłożyć na chwilę na bok wyniki i popatrzeć na samą grę, to trudno mówić o jakimś totalnym kryzysie. W piątkowy wieczór wiślacy wcale nie rozgrywali jakiegoś tragicznego meczu. Wprost przeciwnie, to oni przez większość spotkania dyktowali warunki na boisku i stwarzali sobie raz za razem okazje na strzelenie gola. Bramki nie zdobyli, bo po pierwsze grali nieskutecznie, po drugie świetnie bronił Bartłomiej Drągowski, a po trzecie brakowało im szczęścia.

Grzech nieskuteczności to przede wszystkim strzały niecelne lub takie, po których piłka leciała wprost w bramkarza z Białegostoku. Ten ostatni błysnął jednak również formą, czego najlepszym dowodem były obrony po uderzeniach głową Macieja Jankowskiego w pierwszej i Pawła Brożka w drugiej połowie.

Wiślakom brakowało też szczęścia, gdy po uderzeniach Łukasza Garguły i Semira Stilicia piłka odbijała się od słupka i nie znajdowała drogi do siatki.

– Sytuacji stworzyliśmy kilka i to takich, po których musi paść gol. Niestety, od pewnego czasu nic nam nie chce wejść – mówił po ostatnim gwizdku sędziego trener Franciszek Smuda.

– Wcześniej strzelaliśmy dużo bramek, a teraz nie możemy trafić do siatki. Taka jest jednak piłka. Czasami decydują centymetry. Tak jak przy strzałach w słupek Łukasza Garguły i moim – dodał Semir Stilić.

Osobną kwestią pozostaje sędziowanie. Trzeba powiedzieć sobie wprost, że arbitrzy nie rozpieszczają wiślaków. W trzech ostatnich meczach mieli znaczący wpływ na wyniki!

Do tej pory wiślacy spokojnie podchodzili do sędziowskich pomyłek. Jeszcze po meczu z Legią, gdy pierwszy, kluczowy gol dla warszawian padł z prawie metrowego spalonego, Semir Stilić uspokajał emocje i mówił, że każdy może popełnić błąd. W piątek nawet wyjątkowo spokojny zazwyczaj Bośniak nie wytrzymał.

– Coś dziwnego zaczyna się dziać – mówi Semir Stilić. – W meczu z Legią dostajemy bramkę ze spalonego. W meczu z Cracovią sędzia nie kończy meczu, mimo że minął doliczony czas gry i dostajemy bramkę już po tym czasie. Teraz ta sytuacja z rzutem karnym. Nie szukam alibi, ale trochę za dużo tego wszystkiego. Można zaakceptować jeden, drugi błąd sędziego. Każdemu może się on przytrafić. W naszym przypadku jest jednak tego już stanowczo za dużo. My też możemy zagrać słabszy mecz, bo każdy ma prawo do gorszego dnia, ale nie muszą naszym rywalom jeszcze pomagać sędziowie.

Irytacji nie krył również Franciszek Smuda. – W drugiej połowie mieliśmy ewidentną rękę w polu karnym. W pierwszej części był faul na Dudce. To są karne! To jest wypaczenie wyniku. Już w trzecim meczu z rzędu nas to spotyka – grzmiał „Franz”.

O co wiślacy mieli największe pretensje do prowadzącego spotkanie Krzysztofa Jakubika? O sytuację z końcówki spotkania, gdy przy prowadzeniu Jagiellonii 1:0 ręką w polu karnym zagrał Michał Pazdan. Arbiter stał bardzo blisko tej sytuacji, musiał ją widzieć dokładnie, a jednak jego gwizdek milczał. Co ciekawe, sam Pazdan po meczu przyznał, że gdyby został w tej sytuacji podyktowany rzut karny, to on nie mógłby mieć pretensji.

– Nie będę zapierał się, że nie dotknąłem piłki ręką. Były podstawy do podyktowania karnego, choć byłem za blisko piłki, żebym mógł zareagować inaczej – mówił obrońca Jagiellonii.

Sędzia „jedenastki” jednak nie podyktował, a w doliczonym czasie gry drugiego gola strzeliła Jagiellonia. To oznacza, że Wisła mocno obsunęła się w tabeli. Na jej szczęście teraz w rozgrywkach mamy dwa tygodnie przerwy. To będzie czas dla Franciszka Smudy, żeby podnieść zespół, przede wszystkim mentalnie. Co ważne, szkoleniowiec, mimo kolejnej porażki, może spać spokojnie. Jego posada nie jest w tym momencie zagrożona. Zresztą zwolnienie Smudy byłoby totalnie bez sensu, bo jeśli Wisła do takiej gry jak w piątek dołoży skuteczność, szybko powinna wrócić na drogę zwycięstw.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski