Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wierzę, że prawda wyjdzie na jaw

Redakcja
Danuta Olewnik-Cieplińska Fot. Tomasz Bołt
Danuta Olewnik-Cieplińska Fot. Tomasz Bołt
ROZMOWA. - Chciałabym na końcu tej drogi powiedzieć: "A jednak było warto" - mówi DANUTA OLEWNIK-CIEPLIŃSKA

Danuta Olewnik-Cieplińska Fot. Tomasz Bołt

- Nie zszokowały Pani wyniki eksperymentu przeprowadzonego przez prokuraturę?

- Dla kogo miały być szokujące? Dla nas czy prokuratury?

- Choćby dla ludzi, którzy żyją sprawą porwania i zabójstwa Pani brata od 11 lat.

- To my mówiliśmy o tym, co właśnie teraz ustaliła prokuratura. Eksperyment mający udowodnić lub wykluczyć, że Franiewski wszedł do domu mojego brata przez balkon, robiliśmy w 2007 roku. Razem z mężem i szwagrem przeprowadziliśmy taki eksperyment i wiedzieliśmy już wtedy, że to niemożliwe. Dobrze, że prokuratura zrobiła go teraz i sama się przekonała, że Franiewski w ten sposób wejść do Krzysia nie mógł. Dla nas to żadne zaskoczenie, a jedynie potwierdzenie naszego śledztwa i przeprowadzonego doświadczenia.

- A to, że świadek nie mógł rozpoznać twarzy sprawców, którzy mieli siedzieć w samochodzie?

- Też to robiliśmy, w różnych godzinach przeprowadziliśmy trzy eksperymenty. I też wiedzieliśmy, że nie ma takiej opcji, że niemożliwe, aby widział twarze. To, że nie mogło być drugiej imprezy z udziałem mojego brata też wiedzieliśmy, bo wszystko sprawdziliśmy: przejechaliśmy do Płocka, zobaczyliśmy, ile czasu zajęło bratu rozwiezienie gości. Wyszło na to, że miałby 10-15 minut czasu, aby zrobić drugą imprezę. Prokuratura jest zaskoczona takimi wynikami i chyba będzie musiała robić kolejne eksperymenty, przynajmniej tego się spodziewam. Jedna rzecz jest tylko zaskoczeniem.

- Jaka?

- Chodzi o naniesienie piasku drogą przez balkon. Też robiliśmy ten eksperyment w naszych normalnych butach, w takich, jak się chodzi, to były półbuty, adidasy. Tam statyści mieli duże, głębokie protektory. Z tego, co wiem, prokuratura nie popisała się, bo powinna wziąć pod uwagę kilka wariantów butów, inaczej taki eksperyment nie jest miarodajny. Ale myślę, że śledczy zrobią jeszcze jeden, z innymi butami. Z tego, co my wiemy, sprawcy mieli na nogach albo miękkie adidasy, albo półbuty, przynajmniej Franiewski miał na sobie taki typ obuwia.

- Uważa Pani, że prokuratura będzie chciała zrobić kolejne eksperymenty?

- Tak, należy dokładnie zbadać całą sprawę. Tyle rzeczy, jako rodzina, sprawdziliśmy sami, że prokuratura nie jest w stanie nas zaskoczyć.

- I jest Pani pewna, że w domu Krzysztofa nie było drugiej imprezy?

- Nie byłby jej w stanie zrobić. Mówiono, że była druga impreza i po niej Krzyś miałby być uprowadzony lub nie. Dla nas, rodziny, został uprowadzony. Nie może być tak, że mój brat sam się uprowadził, nie ma takiej możliwości. W piątek śledczy przekonali się na własne oczy, kiedy robili rundę, jaką zrobił Krzysiu, odwożąc gości do wszystkich miast, do jakich ich odwiózł. Zostało im 10, góra 15 minut na zrobienie imprezy w domu. Chyba nie wyobraża sobie pani, że mój brat w ciągu 10 minut zaprosił gości, którzy musieliby chyba czekać pod domem. Potem wspólnie się rozebrali, wskoczyli do basenu i zrobili imprezę.

- Więc co, Pani zdaniem, właściwie się stało?
- Nie zgadzamy się z wersją, którą przyjmuje prokuratura o samouprowadzeniu. Jestem za tym, żeby sprawdzić wersję porwania, jak najbardziej obiektywnie i rzetelnie. Dla mnie dzisiaj sprawa jest jasna: sprawcy weszli albo przez basen w zwykłych butach, które nie naniosły piasku, lub też ktoś miał klucze od domu Krzysztofa i wszedł głównym wejściem. Te dwie wersje są dla mnie obowiązujące. Słyszałam o wersji pana Latkowskiego, że Krzysztof w ogóle nie wrócił do domu, że coś wydarzyło się po drodze, ale dla mnie ta wersja jest kompletnie wyjęta z kapelusza. Przecież są ślady krwi Krzysztofa w domu, wyrwany telefon, wyciągnięty z gniazda. W momencie, kiedy wystukiwał numer domu moich rodziców, telefon został wyrwany. Znam bardzo dobrze do 2010 roku akta sprawy, wiem, jak zeznawali świadkowie i jeśli coś mówię, to na podstawie tego, co wiem. Druga impreza mogła być, ale bez udziału mojego brata.

- Jak to bez udziału Pani brata?

- Przecież mój brat wyjechał, dom był pusty, ktoś mógł wejść do niego i zrobić sobie imprezę. Nie było go przecież dwie godziny, odwoził policjantów, nie zatrzymywał się nigdzie. Więc przez te dwie godziny ktoś mógł robić, co chciał w tym domu, ale żeby taką hipotezę postawić i próbować ją udowodnić, trzeba przeprowadzić kolejne eksperymenty.

- Dlaczego Pani zdaniem świadek Artur Rechul skłamał?

- Jest wiele luk, wiele zeznań, które mnie zdziwiły, ale nie mogę o tym mówić, mam zakaz z prokuratury. Nie wiem, dlaczego świadek tak zeznawał, czy widział wszystko, ale potwierdza się wiele rzeczy, o których mówił. Na przykład warkot silnika, który był słyszalny w portierni.

- Myśli Pani, że możliwe jest, abyśmy minuta po minucie dowiedzieli się, co wydarzyło się tamtego dnia?

- Ja mam inną nadzieję: że prawda w końcu wyjdzie na jaw, w jakiejkolwiek formie by nie wyszła, nie boję się tej prawdy. Nie boję się prawdy, którą pokaże czas, bo znałam mojego brata przez tyle lat i wiem, że on nie mógłby zrobić czegoś takiego. Nie ma takiej opcji, żeby mój brat świadomie uprowadził się sam. Po drugie mam taką nadzieję, że na końcu mojej drogi, którą idziemy już tyle lat, powiem sobie: "A jednak było warto".

Rozmawiała Dorota Kowalska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski