Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka miłość małego człowieka

Andrzej Kozioł
Borusławski z żoną i córką
Borusławski z żoną i córką Fot. Archiwum
Szkoda, że nikt nie pokusił się o napisanie o nim powieści, o nakręcenie filmu. To i owo trzeba by dopowiedzieć, zełgać, wprowadzić jakąś tajemnicę, tajną misję, skarb ukryty, ale nawet goła prawda jest fascynująca. W historii tej pojawia się cesarzowa Maria Teresa. Jest też kilkuletnia dziewczynka, przyszła królowa Francji Maria Antonina, bawiąca się na wiedeńskim dworze i nieświadoma jeszcze swojego losu, który miał ją zaprowadzić na szafot na Place de la Concorde.

Jest w tym życiorysie czarujący król Stanisław, ostatni władca Polski, kraju, który wkrótce ma zniknąć z politycznej mapy Europy. I inny król o tym samym imieniu – Leszczyński. I jeszcze na dodatek pojawia się Alessandro di Cagliostro, rzekomy cudotwórca i uzdrowiciel, rzekomy hrabia wywołujący duchy, tajemnicza postać, mason noszący tytuł Wielkiego Kopty, w rzeczywistości awanturnik o nazwisku Giuseppe Balsamo. On sam też zresztą zasługiwał na powieść i doczekał się jej dzięki Aleksandrowi Dumas.

Wśród tych postaci tkwi on – Józef Borusławski vel Boru-właski, polski szlachcic, w Anglii z pewną przesadą określany jako count Boruwlaski, ulubieniec europejskich salonów, pieszczotliwie zwany Joujou. Przy szpadzie, starannie ubrany, w białych pończochach i culottes – spodniach do kolan typowych dla starego reżymu. Prezentuje się godnie na portrecie pędzla Philipa Reinagle’a. Na jego przystojnej, męskiej twarzy maluje się smutek, smutek człowieka, który zmaga się z życiem. Zmagania te były trudne, bowiem imć pan Borusławski, czy też Boruwłaski, liczył niespełna metr wzrostu...

Mały dżentelmen zostawił po sobie pamiętniki, „Memoires du célébre nain Joseph Boruwla-ski gentilhomme polonais”, w których pisze:

__

Urodziłem się w pobliżu Halicza (nad Dniestrem), stolicy Pokucia, na Polskiej Rusi w miesiącu listopadzie 1739 roku. Rodzice moi byli średniego wzrostu; mieli sześcioro dzieci, pięciu chłopców i jedną dziewczynkę, a przez jakiś kaprys natury, którego nie sposób zrozumieć i na który być może drugiego przykładu nie znalazłoby się w kronikach rodzaju ludzkiego, troje tych dzieci osiągnęło wzrost powyżej średniego, a dwoje innych i ja pozostaliśmy poniżej zwyczajnego wzrostu dziecka w wieku 4-5 lat.

Karzełek, miniaturka człowieka, chociaż był szlachcicem, nie mógł liczyć na karierę – ani urzędniczą, ani wojskową, ani w stanie duchownym. Cóż mu pozostało? Odwieczna rola ludzi jego wzrostu, rola dworskiego karła.

Trafił więc do pałacu hrabiny Tarnowskiej, gdzie upatrzyła go sobie pani miecznikowa Anna Humiecka, dama znakomitego pochodzenia (z Rzewuskich! krewna króla Jana Sobieskiego!). Upatrzyła go sobie i zdobyła podstępem. Kiedy pani Tarnowska była w ciąży, w odpowiednim momencie zaczęła opowiadać, jakie to niebezpieczeństwa grożą ciężarnym kobietom, kiedy „zapatrzą się” na karła, a konsekwencje „zapatrzenia się” mogły być straszne – zdeformowanie ciała noworodka.

Przyszły hrabia Tarnowski karzełkiem? Nie do tego nie można było dopuścić! Dzięki podstępowi pani Humiecka zdobyła karła, wówczas jeszcze piętnastoletniego, o którym od dawna marzyła.I trzeba przyznać, że dobrze trafiła. Już wkrótce jej pupil miał zachwycać Europę. Jak pisał Stanisław Wasylewski:

Małemu człowiekowi z Halicza przyglądano się wszędzie z ciekawością. Urocze przyrodniki z wielkim Buffonem na czele zawyrokowały, że Borusławski jest unikatem, takiego liliputa dotąd na świecie nie widziano. Bo nie tylko najmniejszy ze wszystkich, ale zgoła oświecony! Wszystko w jego organizmie jest zdrowe i kompletne, jeno w proporcjach tak małych, że aż cudacznych. Mądry, jak labuś warszawski, grzeczny jak markiz z Wersalu, zachowuje się Żużu nienagannie w towarzystwie, nawet tańczy i czyta Woltera.

Rada była pani Humiecka, ale rad był także mały człowiek z Halicza, który, jak wyznał w „Memoires...” miał głowę „przepełnioną olśniewającymi widokami przyjemności” roztaczanych przez jego dobrodziejkę. Już go kusił Wiedeń, Paryż, daleki, elegancki świat. Pani Humiecka kazała wyrychtować w swej karocy małe mieszkanko (pamiętacie mieszkalne pudło Guliwera?) i na razie ruszyli do Chocimia, wówczas tureckiego, aby pani Humiecka mogła pokazać swego pupila miejscowemu baszy. Turek zaprowadził Joujou do haremu, gdzie dorwały go odaliski, nieszczędząc pieszczot. Jednak, jak sam pisze, damskie uściski nie robiły na nim wrażenia. Na razie.

A później, przez Kraków, ruszyli do Wiednia. I tam od razu Joujou zrobił furorę. Siedział na kolanach Marii Teresy, zadziwiając ją nie tylko swoją filigranowością, ale także manierami i to tak, że chciała mu ofiarować pierścień, na którym brylanty układały się w kształt cesarskiego monogramu. A ponieważ pierścień był o wiele za duży dla karzełka, Maria Teresa zdjęła diamentowy pierścień z palca kilkuletniej dziewczynki i włożyła go na palec Joujou. Dziewczynką była przyszła królowa Francji, Maria Antonina.

Trwał wielki festiwal małego człowieka, baletmistrz wiedeńskiego dworu uczył go tańca, chodził na polowania z córkami elektora saskiego, w Wersalu przynoszono go na kolację w srebrnej wazie. Wraz ze swą opiekunką trafił na dwór Stanisława Leszczyńskiego w Luneville. I tam omal nie zakończyło się życie najmniejszego człowieka Europy. Król-filozof miał własnego karła, Bebusia, dość prymitywnego człowieczka z Wogezów. I kiedy Bebuś zobaczył, że jego pan faworyzuje intruza, kiedy usłyszał, że chwali mądrość i wykształcenie przybysza z Polski, wpadł we wściekłość. Podkradł się do Jojou, chwycił go wpół i usiłował wrzucić do kominka, w którym płonął suty ogień. Na szczęście z pomocą pospieszył sam król, rzucili się służący i imć pan Borusławski został uratowany, a Bebusia oćwiczono.

Ocalony Joujou wrócił do Warszawy, gdzie czekał nań kolejny dwór – Stanisława Poniatowskiego. I znów władca zachwycił się karłem pani Humiec-kiej. Ba, chciał go nawet nagrodzić starostwem, ale jego opiekunka przekonała króla Stasia, że ona chętnie skorzysta z królewskiej szczodrobliwości.

Minęły już czasy, kiedy Joujou unikał karesów mieszkanek haremu baszy Chocimia. Jego opory przełamały aktorki z królewskich teatrów i mały człowiek nagle odkrył nieznane dlań wcześniej obszary życia. Więcej, zakochał się, i to w kobiecie normalnego wzrostu, pannie respektowej Izalinie Barbotan. Zaczyna się miłosna historia małego człowieka.

Karzełek zasypuje Izalinkę tkliwymi listami, prosi o interwencję królewskiego brata, księcia Kazimierza, pani Humiecka dąsa się, Izalinka nie odpowiada na zaloty.

Właśnie wtedy pojawia się mistrz Cagliostro, człowiek, który posiadł wiedzę całej ludzkości i był stary jak świat, pamiętał nawet arkę Noego. Nie pomogły zaklęcia wielkiego hochsztaplera, nie pomogły sprzeciwy nuncjusza papieskiego. Joujou był zakochany, i to zakochany do szaleństwa. W końcu Izalina zmieniła zdanie. Może dla żartu, może dlatego, że urzekła ją wielka miłość małego człowieka, a może z powodu stu dwudziestu dukatów rocznie z królewskiej szkatuły. Wielki romans skończył się ślubem. Zaczęło się zwyczajne życie.

Nagle pieszczoch królewskich dworów zaczął się zmagać z trudnościami, których nigdy nie znał. Monsieur Joujou, z czasem ojciec trojga dzieci, błąka się z rodziną po świecie, po cyrkach i jarmarcznych budach. Ludzie już nie chcą go oglądać. Jego, faworyta cesarzowej i królów! W dodatku przestały napływać pieniądze z Warszawy.

W końcu osiada w Anglii i nagle, dzięki pamiętnikom, zbija niezły kapitalik, który pozwala na spokojne życie. Bez dzieci i żony, która wyjechała w świat. Samotny Jojou żył jeszcze długo. Umarł mając niespełna 98 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski