MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W Mini na Monte Carlo

Redakcja
Potrzebuję "pancernego" auta. Mógłbym wtedy jeździć agresywnie i z pazurem - mówi Michał Kościuszko
Potrzebuję "pancernego" auta. Mógłbym wtedy jeździć agresywnie i z pazurem - mówi Michał Kościuszko
Rozmowa z krakowskim rajdowcem MICHAŁEM KOŚCIUSZKĄ o startach z najszybszymi kierowcami świata, jeździe nad przepaścią, pechu i szczęściu oraz marzeniach o mistrzowskim tytule

Potrzebuję "pancernego" auta. Mógłbym wtedy jeździć agresywnie i z pazurem - mówi Michał Kościuszko

- Michał Kościuszko w Mini WRC na Monte Carlo z Motorsport Italia?

- Jeżeli start dojdzie do skutku, to zadebiutuję w królewskiej klasie WRC.

- Jest Pan na liście zgłoszeń...

- Tak jak i dwanaście innych samochodów WRC. Do połowy stycznia jeszcze jest trochę czasu...

- Boi się Pan Monte Carlo?

- Nie! Należę do tych kierowców, którzy lubią ekstremalnie trudne rajdy. Takie, na których liczy się prędkość, mocna psychika, jazda na granicy ryzyka i doskonały pilot u boku.

- Lubi Pan takie wyzwania?

- Lubię walkę. Rok temu pokonałem w Monte Carlo nie tylko konkurentów, ale także deszcz i śnieżyce, lód na trasie i mnóstwo serpentyn. Z jednej strony drogi towarzyszyły mi skalne ściany, a z drugiej kilkusetmetrowe przepaście. To była rajdowa ruletka.

- Czy postawił Pan wtedy wszystko na jedną kartę?

- Tak. I rozbiłem bank. Było to przecież nie tylko moje pierwsze 25 punktów w klasyfikacji samochodów produkcyjnych, ale także zwycięstwo w jednym z najsłynniejszych i najtrudniejszych rajdów świata. Nie ukrywam, że sprawiło mi to olbrzymią satysfakcję.

- Nie obyło się bez przygód...

- Nie da się ukryć, że pech towarzyszył mi od pierwszego odcinka specjalnego. Miałem poważne problemy z dyferencjałem i skrzynią. Dysponując tylko jednym biegiem, przejechałem blisko 20 kilometrów, a kilka odcinków pokonałem nie do końca sprawnym samochodem. Mimo to dojechałem do mety. Mam więc szczęście.

- Wtedy walczył Pan w klasie samochodów produkcyjnych...

- ...a teraz - jeżeli start dojdzie do skutku - będę próbował przebić się do grona najszybszych kierowców świata, do rajdowej elity.

- Da Pan radę?

- Gdybym tak nie myślał, nie podejmowałbym wyzwania.

- Czy w tym roku ma Pan szansę na kolejne zwycięstwo w Monte Carlo?

- Realnie patrząc - to mało prawdopodobne. Jednak Monte Carlo to tak nieprzewidywalny rajd, że wszystko jest możliwe. Gdyby udało mi się zwyciężyć, debiutantowi w gronie kierowców zasiadających w autach WRC, byłby to cud. Zadowolony będę, gdy uda mi się wbić do dziesiątki.

- Rok temu startował Pan Mitsubishi Lancer Evo X, w styczniu zasiądzie zaś najprawdopodobniej za kierownicą jedynego Mini WRC. Czy wyzwania będą takie same?

- Będą dużo większe. Mini nie wybacza błędów, bo jest szybsze i mocniejsze od Evo X. Nawet najdrobniejsza wpadka oznacza koniec marzeń o pierwszej dziesiątce i mecie. Muszę więc jechać szybko, ale też bardzo precyzyjnie; przepaście i skały też będą bliżej... Na szczęście Mini nie jest tak delikatne jak Lancer, więc będę mógł pozwolić sobie na bardziej agresywną jazdę.

- Czy przez cały sezon będzie Pan startował Mini WRC?

- Otrzymałem bardzo interesującą propozycję z Mini Motorsport... Możliwa jest współpraca na przestrzeni roku. Na razie tylko tyle mogę powiedzieć.

- Jakie ma Pan plany na ten sezon?

- Jak najwięcej się nauczyć. Poznać nowy styl jazdy, być jak najbliżej kierowców fabrycznych.
- Porzucił już Pan marzenia o mistrzostwie świata?

- Wciąż jest to moje marzenie, bo jestem ambitnym zawodnikiem. Na razie odłożyłem je jednak w czasie.

- Tytuł wicemistrza świata już Pan ma. O mistrzowską koronę w PWRC miał Pan walczyć w minionym sezonie.

- I walczyłem!

- Skończyło się na czwartym miejscu...

- To prawda. Nie był to mój wymarzony sezon. Takie jednak są rajdy. Pech od szczęście czasem dzieli parę milimetrów, kamień, na który wpadniesz za szybko, pieniek nie w tym miejscu, w którym być powinien, źle opisany zakręt, awaria... Trochę tego było. Pokazałem jednak, że potrafię jechać bardzo szybko.

- Zwycięstwo w Monte Carlo i pierwsze miejsce w rajdzie Niemiec, to jednak za mało, by myśleć o tytule.

- Zgadza się. Dlatego też podczas każdego rajdu dawałem z siebie wszystko. Zawsze walczyłem o zwycięstwo. Gdyby nie awarie sprzętu lub błędy, byłbym mistrzem.

- Z tytułu cieszył się jednak Benito Guerra...

- Wygrał tylko o jeden rajd więcej. W pozostałych miał nieco więcej szczęścia.

- W dwóch pierwszych, niezwykle trudnych rajdach dwa razy stawał Pan na podium, na najwyższym i najniższym jego stopniu. Było już 50 punktów.

- To był idealny początek sezonu. Lepszego nie mogłem sobie wymarzyć.

- Z Argentyny nie udało się przywieźć ani jednego punktu!

- Rajd Argentyny, przebiegający częściowo po trasie Dakaru, dobrze się dla mnie zaczął. Prowadziłem przecież do 9. odcinka. Niestety, południowoamerykańskie bezdroża wykończyły silnik. Już na ósmym odcinku spadło w nim ciśnienie oleju. Po konsultacji z inżynierem wystartowałem jednak do ostatniego przed serwisem oesu. Udało mi się go ukończyć, ale dalsza jazda nie była już możliwa. Zatarł się silnik.

- To znaczy, że awaria pompy oleju pozbawiła Pana mistrzowskiej korony?

- Teraz można tak powiedzieć. Gdy stałem na poboczu, wiedziałem przecież, że nie zdobędę żadnego punktu. Byłem wściekły. Przy tak krótkich mistrzostwach to była katastrofa.

- Czy poddał się Pan?

- Nie. Aż tak łatwo się nie poddaję. Już dość długo jeżdżę w mistrzostwach świata. I wiem, że sytuacja zmienia się w nich jak w kalejdoskopie. To ruletka. Musiałem jednak wygrać wszystkie pozostałe rajdy. Choć było to zadanie bardzo trudne, to jednak wykonalne.

- W Niemczech opatrzność czuwała nad Panem?

- Tak to trochę wyglądało. Wszystko wtedy zagrało. Auto spisywało się bez zarzutu, zespół wykonał perfekcyjnie swoją robotę, a ja wygrałem, awansując z czwartego na drugie miejsce w generalce. Choć trasa była potwornie kręta i niesamowicie trudna, a tarcze hamulcowe rozgrzane były do czerwoności, cały czas utrzymywałem ostre tempo. Guerra minął linię mety jako drugi, tracąc do mnie ponad 2 minuty. Na mecie w Trewirze obejrzało mnie 100 tysięcy ludzi.

- Nadal więc był Pan w grze?

- Tak. To wymarzony start.
- O Sardynii tego nie można powiedzieć?

- Aż tak źle nie było. Na trudnych technicznie odcinkach zaprezentowałem przecież doskonałe tempo, wygrałem pięć oesów, a na kilku byłem w czubie stawki.

- Urwał Pan jednak koło...

- Tak, i to na tym samym pieńku, na którym minutę wcześniej zatrzymał się Guerra. To była nieprawdopodobna sytuacja. Gdyby nie to, wygrałbym rajd, zostając jednocześnie liderem klasyfikacji PWRC. Niestety, do Guerry udało się odrobić tylko cztery punkty.

- Na odrobienie pozostałych 11 punktów pozostała już tylko Katalonia.

- By zasiąść w mistrzowskim fotelu, musiałem wygrać ten rajd, a Benito nie mógł być wyżej niż na czwartym miejscu. O tytule marzyło jednak jeszcze trzech kierowców. Zapowiadał się więc bardzo zacięty pojedynek.

- Cud się jednak nie wydarzył?

- Niestety, nie. Już na początku rajdu dwóch zawodników, którzy mogli zagrozić Benito, poniosło duże straty. Musiałem więc zaatakować, by Guerra jechał pod presją.

- Postawił Pan wszystko na jedną kartę?

- Pierwszego dnia nie. Jechałem taktycznie. W drugi dzień trochę przycisnąłem. Benito też się obudził. I zaczął robić dobre wyniki, a to oznaczało, że podjął ryzyko, że walczy. To był najlepszy z możliwych scenariuszy. Jadąc na granicy bezpieczeństwa, mógł popełnić błąd.

- Nie on go jednak popełnił...

- To prawda. Na jednym ze śliskich zacisków nie zmieściłem się w zakręt, przebiłem barierę i wyleciałem za drogę. Choć auto nie było draśnięte, nie mogłem wyjechać na drogę. Było zbyt stromo i ślisko.

- Żal straconej szansy?

- Oczywiście, że żal. Jeżdżę przecież po to, żeby wygrywać. I w dodatku to czwarte miejsce, najgorsze z możliwych.

- Co na to sponsorzy? Liczyli przecież na mistrzostwo?

- Sponsorzy wyszli z tego samego założenia co ja. Wicemistrzami świata już byliśmy. Walczymy więc o pierwsze miejsce. I tylko ono się liczy. Stawiamy więc wszystko na jedną kartę. I postawiliśmy... Rozczarowanie mogłoby być wtedy, gdybym w sezonie nie pokazał dobrej jazdy, prędkości albo zamykał stawkę. W PWRC graliśmy jednak pierwsze skrzypce.

- Na warszawskiej Barbórce pokazał się Pan w Focusie WRC. Czy to coś znaczy?

- Tylko tyle, że lubię błękitne owale na masce. Nie ukrywam też, że mam silną potrzebę jazdy mocniejszymi samochodami, niekoniecznie grupy N.

- Potrafi Pan szybko jeździć?

- Podczas rajdu Polski udowodniłem, że w samochodzie WRC potrafię być szybki. Przesiadka do Fiesty bardzo dobrze mi zrobiła. Poczułem się tak, jak gdybym zrzucił potwornie ciężki plecak i mógł znowu szybko biegać. Samochody tzw. produkcyjne są mało dynamiczne.

- Startował Pan w nich dwa lata!

- Podjęliśmy taką decyzję, żeby walczyć o mistrzostwo świata w PWRC. W klasie samochodów produkcyjnych nie mogłem jednak pokazać całego potencjału, jaki we mnie drzemie. Teraz przyszedł czas na kolejny etap mojej kariery.
- Jest Pan na niego gotowy?

- Wydaje mi się, że tak. Znowu mógłbym jeździć tak jak lubię, bardzo szybko, agresywnie i z pazurem. Nie musiałbym się wreszcie zastanawiać nad tym, czy uszkodzę samochód, czy wytrzymają amortyzatory. Potrzebuję "pancernego" auta.

- Lubi Pan wcisnąć gaz do dechy?

- Lubię, ale tylko na odcinkach specjalnych. Przyznaję też, że nie jestem superdelikatnym kierowcą. W mistrzostwach świata nie ma zresztą czasu na spokojną jazdę. Trzeba jechać na granicy...

- Jak ocenia Pan swoje szanse na tle konkurencji?

- W 2008 roku jak równy z równym walczyłem z Sebastienem Ogierem. Sytuacja wyjściowa była więc podobna, choć nasze kariery potoczyły się zupełnie inaczej. Jego starty wsparła później francuska federacja i Citroen. Sebastien zrobił więc ogromny postęp. On teraz jest na absolutnym szczycie WRC. Może więc nasze ścieżki znowu się skrzyżują.

- Liczy Pan na dobre wyniki?

- Tak, ale dopiero po jakimś czasie. Muszę zaadaptować się do nowego samochodu. Może wystarczy rajd albo dwa, a może tylko kilka odcinków. Tego jeszcze nie wiem. Będę jednak walczył, jak zawsze, o najwyższe miejsca.

- Gdzie odbędzie się prezentacja zespołu?

- Moim marzeniem jest ściągnięcie go do Krakowa. Chciałbym, aby prezentacja odbyła się na Rynku Głównym.

- Czy wciąż marzy Pan o tytule mistrza świata?

- Tak. Chcę być mistrzem świata! I wiem, że mogę nim być!

Rozmawiał Marek Długopolski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski