Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W blasku błyskawic

Andrzej Kozioł
Wtem rykły pioruny...
Wtem rykły pioruny... fot. Wojciech Matusik
Sierpniowe burze * Ogienek gromnicy płonie na okiennym parapecie * Loretański dzwonek odstrasza pioruny * Król Stanisław sprawia sobie piorunochron

Było to w latach pięćdziesiątych, podczas wakacji, w sierpniu. Na podtarnowską wieś zwaliła się burza, największa burza, jaką w życiu widziałem, a może tylko zwielokrotniona małością drewnianego domu, zbudowanego przez dziadka. Burza przyginała do ziemi drzewa, niosła liście i gałęzie, kłęby siana, wyrwaną ze strzech słomę. A później, jak w „Panu Tadeuszu”:

...już deszcz wciąż
pluszczy,
Jak z sita, w gęstych kroplach wtem rykły pioruny,
Krople zlały się razem,
to jak proste struny
Długim warkoczem
wiążą niebiosa do ziemi,
To jak z wiader buchają
warstwami całemi.
Już zakryły się całkiem
niebiosa i ziemia,
Noc je z burzą od nocy
czarniejszą zaciemia.
Czasem widnokrąg pęka
od końca do końca,
I anioł burzy na kształt
niezmiernego słońca
Rozświeci twarz, i znowu
zakryty całunem
Uciekł w niebo i drzwi chmur zatrzasnął piorunem.

Kiedy burza rozszalała się na dobre, a czarne niebo błyskawicami bombardowało ziemię, ciotka zapaliła gromnicę. Nikłe czerwonawe światełko brązowawej świecy z nieczyszczonego wosku zapłonęło na okiennym parapecie.

Ginęło w błękicie błyskawic, ale jednocześnie było w nim coś krzepiącego. Może w nim, a może w zapachu stopionego wosku, ciepłym, słodkim, miodowym. Odmiennym od cowieczornej, kopciowej woni naftowej lampy.

Przez zalane szybki małych okien gapiłem się na burzę, wdychałem woskowy zapach, nie wiedząc, ze jestem świadkiem prastarego obyczaju, prastarego przekonania, że gromnica chroni przed letnimi burzami, przed piorunami niosącymi śmierć i zniszczenie. Ba, nawet nie wiedziałem, że ta niezwykła świeca swą nazwę zawdzięcza właśnie burzy, mówiąc dokładniej – gromom.

Nie wiedziałem też, że jeszcze nie tak dawno, może za życia mojego dziadka, który zbudował dom właśnie zmagający się z żywiołem, z pewnością w czasach pradziadka, burze przeganiano też w inny sposób, przy pomocy dzwonka loretańskiego. Kiedy zbliżała się nawałnica, obchodzono dom i zabudowania gospodarcze, potrząsając dzwonkiem. Jeżeli srożyła się w szczególny sposób, uderzano w kościelne dzwony, aby ich potężnym głosem zażegnać niebezpieczeństwo. Podobno – tak przynajmniej twierdzili ówcześni – był to sposób skuteczny. W 1754 roku do Płocka zbliżała się straszliwa nawałnica. Wiele lat później opisano ją w „Kurierze Warszawskim”:

...ta ciemna, z okrutnym wichrem burza na Płock directe [szła], ale jak zaczęto we wszystkie dzwony dzwonić i w loretańskie brząkać dzwonki, tedy przed samym Płockiem (...) się zastanowiwszy, stała przez kwadrans na miejscu, a prawie feralny dzień reprezentowała. Dopiero po kwadransie, w Płocku nie bywszy, bez wszelkiej szkody, obróciła się na Jaskrze, gdzie w polu owce gradem potężnym zabijała, budynki wywracała, dachy zrywała, a w Sierpcu facjatę kościoła Panien Benedyktynek zrujnowała, kawał dachu z klasztoru zniosła; grad zaś i nazajutrz w całości znajdowany, pobite dzikie ptastwo z pola do dworów przynoszono.

Burze przepłaszały nie tylko kościelne dzwony i dzwoneczki loretańskie, ale także dzwonki wiejskich kapliczek, które tu i ówdzie jeszcze przetrwały.

Już pod koniec XVIII stulecia zaczęto wątpić w antyburzowe właściwości dzwonów. Pruski król i austriacki cesarz wydawali odpowiednie edykty zakazujące przepędzanie burz przy pomocy dźwięku dzwonów, a w 1784 roku nasz Król Jegomość Stanisław August kazał na zamkowej wieży w Warszawie zamontować piorunochron, zwany wówczas konduktorem. Instalował go Jan Boretti, a prasa tak pisała o tej nadzwyczajności:

Jest on spuszczony z dwóch stron wieży i składa się z dwóch odnóg; Z których jedna od Starego Miasta jest to drut na pół cala gruby i prętami żelaznymi na łokieć od muru oddalony; zaś druga naprzeciw garderoby, jest blacha żelazna biała, do samego muru przytwierdzona. Końce tego drutu, jak blachy, wpuszczone w doły umyślnie wykopane.

Moda na konduktory długo nie wyparła starych sposobów poskramiania burzy. Ciągle brzęczały dzwonki loretańskie, ciągle płonęły gromnice, ale znano też wiele innych sposobów, aby odegnać ciężkie, burzowe chmury. Okadzano domy dymem ze spalonych wianków z rozchodnika i nietrzasku, poświęconych w oktawę Bożego Ciała. Przygotowywano sól św. Agaty, którą koniecznie trzeba było dodać do wody, bo zwyczajna nie gasiła ognia pochodzącego od pioruna. Podobnie działało kozie mleko, nie mówiąc o magicznym kwadracie, zapisanym na talerzach, które wrzucano w ogień:

SATOR
AREPO
TENET
OPERA
ROTAS

I jeszcze wynoszono przed dom drewnianą łopatą używaną do wyjmowania z pieca upieczonego chleba. Okrywano stoły obrusami ostatni raz używanymi w czasie Wielkanocy. I jeszcze bezlitośnie wypędzano z domu psy oraz koty; mógł przecież wcielić się w nie zły duch, ściągający pioruny.

Oskar Kolberg zanotował inny sposób na burzę:

Dawniej trzymano się zwyczaju, że jeżeli we wsi w jednym roku przyszła na świat para chłopców-bliźniąt i para bliźniąt-ciołków, to po dorośnięciu chłopcy zaprzęgłszy owe ciołki do pługa oborywali wioskę dokoła, żeby ją zabezpieczyć od gradu. W ten sposób oborano Dolany.

Tak miało być w okolicach Krakowa, sposób znano też podobno w Lubelskiem, jednak Julian Krzyżanowski uznał go za zapożyczenie z innych kultur, i to zapożyczenie późne.

Pioruny były wyrazem boskiego gniewu. Miotał je Zeus Gromowładny, wierzono też, iż zsyła je nowotestamentowy, chrześcijański Bóg. Dlatego gromów nie można było lekceważyć, a kiedy błyskawica rozdarła niebo, kiedy przetoczył się grzmot, należało przeżegnać się i wypowiedzieć formułkę: „A słowo ciałem się stało”.

W jednej z ulubionych powieści mojego dzieciństwa, w „Lecie leśnych ludzi”, Rodziewiczówna opisuje burzę, która dopadła w lesie mieszkańców puszczy. Uczniak, nazywany „Coto” wysłany na wakacje do wuja, widząc spokój towarzyszy:

...postanowił też okazać niefrasobliwość i zaczął gwizdać, ale Pantera dość niedelikatnie trącił go w bok.
- Jak On gada, milczeć, robaku - krzyknął wśród huku gromu. - Jest czego słuchać z uwagą. To też Boży wykład!
- A jeść suszoną rybę wolno?
- Wolno, bom głodny. Ale nawet głupi kos wie, że gwizdać podczas burzy nieobyczajnością chamską jest.

Uważano burzę za przejaw Bożego gniewu, za diabelskie wesele, za dzieło płanetników, ale wierzono też, że gromy mogą sprowadzać nie tylko istoty nadprzyrodzone, ale także śmiertelnicy. Na przykład Marek Jandołowicz, karmelita, duchowy przywódca konfederacji barskiej. Podobno, jeżeli wierzyć Henrykowi Rzewuskiemu, długo jeszcze pamiętano

...jak w Sławucie, pijąc zdrowie Przenajświętszej Trójcy, na wiwat znakiem krzyża świętego pioruny ściągał. I o tym mówili jako o rzeczy wszystkim wiadomej.

Uważano burzę za przejaw Bożego gniewu, za diabelskie wesele, za dzieło płanetników, ale wierzono też, że gromy mogą sprowadzać nie tylko istoty nadprzyrodzone, ale także śmiertelnicy. Na przykład Marek Jandołowicz, karmelita, duchowy przywódca konfederacji barskiej. Podobno, jeżeli wierzyć Henrykowi Rzewuskiemu, długo jeszcze pamiętano

...jak w Sławucie, pijąc zdrowie Przenajświętszej Trójcy, na wiwat znakiem krzyża świętego pioruny ściągał. I o tym mówili jako o __rzeczy wszystkim wiadomej.

Jak widać, różne były pioruny. Nie tylko groźne i złowróżbne.

19 sierpnia 1629 roku nad Oleskiem rozszalała się tak potężna burza, że w miejscowym zamku od gromów ogłuchło kilku dworzan. Urodził się wówczas chłopiec, który miał zasiąść na polskim tronie jako Jan III.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski