Dlatego z ciekawością sięgnąłem po „Plankton” Mariusza Sieniewicza, reklamowany jako opowieść o czasach, w których niemal cała Europa opanowana jest przez muzułmanów. Stolicę Apostolską przeniesiono do Sztokholmu (trochę bez sensu, zważywszy na liczbę islamskich imigrantów w Szwecji), inwazji opiera się tylko Polacja ze stolicą w Olsztynie. Nie bez znaczenia był też oczywiście fakt, że Mariusz Sieniewicz to nazwisko w polskiej literaturze współczesnej ważne i poważne (nominacje do Nike i Paszportu „Polityki”).
W przeciwieństwie do „Uległości”, „Plankton” trudno uznać za ostrzeżenie czy wezwanie do (samo)obrony przed islamem. To wizja Polski, choć okrojonej, uważającej się za ostatni bastion chrześcijaństwa. Rządzonej przez wszechmocny Kościół przenikający każdą sferę życia - bardzo różniący się jednak od Kościoła współczesnego. Bohater powieści, zakonnik, ma córkę spłodzoną z zakonnicą (to oficjalnie dozwolone), co wskazywałoby na jego modernistyczną nowoczesność. Z drugiej strony Kościół w „Planktonie” wprowadza na przykład listę słów zakazanych (inność, obcość, ateizm, in vitro), co może sytuować jego korzenie w prymitywnie interpretowanym „Kościele toruńskim”. Tak czy tak, to wizja od Kościoła i chrześcijaństwa odstręczająca, ba, chwilami wręcz przeciwstawiana islamowi: „Wyznają Jezusa, bo w kieracie Allaha nie wytrzymaliby pięciu minut” - stwierdza narrator.
Cała, obszerna, powieść zbudowana jest na opisach różnych aspektów świata w niej przedstawionego (fabuła jest tylko pretekstowa). Interpretowanie jej jako antyklerykalnej byłoby jednak dużym uproszczeniem, może nawet - z drugiej strony - przecenieniem. Bo „Plankton” to wielkie materii pomieszanie, chaotyczne, jak pełen chaosu jest świat w powieści opisany. Autor miota się od analiz geopolitycznych (niekiedy sensownych - starcie cywilizacji może być wojną o dostęp do źródeł wody) po obyczajowe wycieczki we współczesność (odwołanie do kultowych krakowskich knajp artystycznych, jak „Piękny Pies” czy Alchemia”), co staje się dość męczące i nie pozwala tej książki jednoznacznie wyinterpretować.
Może więc „Plankton” to po prostu kpina, z (niemal) wszystkiego i wszystkich (ze szczególnym uwzględnieniem Polski), jednak nie zawsze zabawna i nienajmądrzejsza? Może kluczem do „Planktonu” jest padające w niej stwierdzenie: „Oto i nasz Kobierzyn. (…) Nasza duma i chwała”?…
PS. Tytuł niniejszego tekstu odwołuje się do Witkacowskiego spektaklu zrealizowanego w roku 1992 w Starym Teatrze przez Jerzego Grzegorzewskiego.
Mówimy po krakosku - odcinek 12. Zróbże, idźże, weźże
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto
Follow https://twitter.com/dziennipolskiDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?