Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tylko miłość pozwala być

Jolanta Ciosek
Ksiądz Bryła od 32 lat jest też kapelanem krakowskiego Bractwa Kurkowego i głuchoniemych
Ksiądz Bryła od 32 lat jest też kapelanem krakowskiego Bractwa Kurkowego i głuchoniemych fot. Marian Satała
Znani seniorzy. Ksiądz infułat Jerzy Bryła, niezwykły kapłan, który bez artystów nie wyobraża sobie życia.

Pisze pani o mnie artykuł? Trzeba było zaczekać aż skończę setkę - powiedział mi znany z poczucia humoru ksiądz infułat Jerzy Bryła, od dziesiątek lat związany z Krakowem.

Honorowy Obywatel

„Osiągnięcia, postawa oraz stosunek do drugiego człowieka sprawiły, że możemy księdza infułata śmiało nazwać człowiekiem wybitnym. To zwykły a jednocześnie niezwykły człowiek, całe życie był nie tylko pośrednikiem w drodze do Boga, był i jest nauczycielem życia i wsparciem w potrzebie” - usłyszał ksiądz infułat podczas nadawania mu Honorowego Obywatelstwa Miasta Krakowa w 2014 r.

A o tym, jak wielkim cieszy się on uznaniem w różnych środowiskach najlepiej świadczyła wypełniona wtedy po brzegi sala obrad Urzędu Miasta. Byli m.in.: biskup pomocniczy Archidiecezji Krakowskiej Damian Muskus, Anna Dymna, Zofia Kucówna, Jerzy Trela, Ewa Warta-Śmietana, Zbigniew Wodecki, Jacek Wójcicki, malarze, parafianie ze Zwierzyńca, Bractwo Kurkowe, które wnioskowało o przyznanie mu tytułu Honorowego Obywatela Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa.

Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski powiedział wówczas w laudacji: „Historia naszego miasta pisana jest dokonaniami twórców, uczonych, filantropów. Tę historię w mieście świętego Jana Pawła II tworzyli również niezwykli kapłani. W księdzu Bryle widzimy kontynuatorów tych chlubnych tradycji. Na jego wsparcie zawsze mogą liczyć ubodzy, chorzy i pokrzywdzeni przez los”.

Bywają ludzie, bez których miasto byłoby uboższe. Takim człowiekiem jest ksiądz infułat Jerzy Bryła. W każdą niedzielę o godz. 10 u sióstr prezentek można zobaczyć siwiutkiego jak gołąbek, postawnego kapłana odprawiającego mszę świętą dla głuchoniemych (nauczył się migać 60 lat temu), a u sióstr norbertanek - zwykle o 12.

Artystyczna dusza

Po raz pierwszy z ks. infułatem spotkałam się przed paroma laty. Gościłam u księdza na plebani na Salwatorze. Cudowny widok na Kraków i rozmowa tak zajmująca, że mogłabym ją przeciągać w nieskończoność.

Często spotykam księdza na koncertach, premierach, wystawach, więc spytałam, czy to bywanie wynika z obowiązku duszpasterza środowisk twórczych, którym jest od ponad 40 lat, z miłości do sztuki, czy może z powodu artystycznych niespełnień?

- A wszystko po trochu złożyło się na moją pasję - odrzekł kapłan. - Od dziecka związany byłem ze sztuką. Moja mama Alicja, nauczycielka, prowadziła w Nowym Brzesku, gdzie się urodziłem, teatr szkolny. Ojciec Franciszek też był nauczycielem, prowadził chóry, oboje zasłużyli się dla tamtego regionu i ich imiona nosi Gminne Centrum Kultury. Rodzice zbierali opowieści, ludowe przyśpiewki… W domu dużo się czytało, grałem na skrzypcach, rysowałem, rodzice rozbudzali we mnie zmysł estetyczny, tak przecież ważny u człowieka. Kiedy studiowałem w Warszawie pedagogikę, zainteresowałem się malarstwem, nawet trochę malowałem. Chodziłem wtedy regularnie na premiery teatralne, na koncerty.

Jako dziecko ma ks. infułat na swym koncie wiele ról: - Byłem jeszcze mały, kiedy występowałem w roli muchomora: owinięty byłem białym prześcieradłem, a na głowie miałem kapelusz zrobiony z czerwonego jaśka. Ponoć na scenę po raz pierwszy wkroczyłem bardzo dumnie, z głową zadartą, i wszyscy pękali ze śmiechu. A potem zatańczyłem krakowiaka. Śpiewałem też z chłopcami przyśpiewkę dla swojej tancerki. Byłem też rynną czy deszczem w jakimś przedstawieniu… Oj nagrałem ja się, nagrałem.

- W parafii w Rajczy organizowałem z młodzieżą przedstawienia teatralne, w Bielsku-Białej, kiedy uczyłem w gimnazjum, też wystawiłem z młodzieżą bardzo aktorską sztukę „Granitowy rycerz ducha” Milewskiego. Do roli świętego Stanisława, którą dopisałem do utworu, szukałem chłopca. Długo nie mogłem znaleźć odpowiedniego. Aż któregoś dnia, siedząc w konfesjonale, widzę, stoi obok młodzieniec o potrzebnych warunkach, żywej mimice - dobry będzie, pomyślałem. I obsadziłem go. Taki był wzruszający, że polonista, znany ze swej surowości, popłakał się na przedstawieniu.

Proboszcz u Salwatora

Ksiądz Bryła w 1958 roku został duszpasterzem akademickim w parafii św. Floriana, a od 1975 do 2005 roku był proboszczem parafii pw. Najświętszego Salwatora na krakowskim Zwierzyńcu. Oprócz sprawowanej od 1968 roku opieki duchowej nad artystami był również prekursorem duszpasterstwa osób głuchych w archidiecezji krakowskiej - posługuje się biegle językiem migowym. Greka klasyczna, łacina, hebrajski, angielski, niemiecki i włoski są mu także nieobce.

Ks. Bryła dobrze znał ks. Wojtyłę, współpracował z nim przez wiele lat. Tak o tych pierwszych latach znajomości i współpracy opowiadał dziennikarzowi: - Po raz pierwszy zobaczyłem Karola Wojtyłę w 1945 roku. Miałem wówczas 17 lat i poszedłem odwiedzić kolegę w Seminarium Duchownym w Krakowie, w Pałacu Arcybiskupim. Po drugiej stronie dziedzińca stał w skupieniu właśnie Karol Wojtyła, który już wtedy był w seminarium i miał opinię najzdolniejszego i najbardziej pobożnego kleryka. W 1958 r., czyli pięć lat po moich święceniach, zobaczyłem go, gdy przyszedł z Kanoniczej, gdzie mieszkał, na obiad na plebanię przy kościele św. Floriana. Nie był już wikarym u Floriana, ale nadal prowadził duszpasterstwo akademickie, które ja po nim potem przejąłem. W tamtym okresie byłem częstym gościem u rodzin studentów, artystów i naukowców jako towarzysz Karola Wojtyły na terenie parafii. Najbliżej współpracowałem z ks. Karolem Wojtyłą w latach 1968-1975, gdy mianował mnie sekretarzem wydziału kurii ds. kontaktów kardynała z katechetami. Dowiedziały się o tym ówczesne służby bezpieczeństwa. Mój kolega ze szkoły podstawowej, który był w UB, powiedział, że tam odbierali mnie jako odpowiednika sekretarza wydziału partii czy też Polskiej Akademii Nauk i założyli u Karola Wojtyły podsłuchy. Kardynał nie chciał nadawać temu wydarzeniu rozgłosu.

Duszpasterz artystów

Duszpasterzem artystów został mianowany ks. Bryła przez ks. kardynała Wojtyłę w 1975 r. - Duszpasterzuję też do dziś głuchoniemym, pracownikom Krakowskich Wodociągów i Bractwu Kurkowemu. Mówi pani: „Salwator, miejsce szczególne...” To prawda, to miejsce nie tylko wykopalisk mamutów, historii, ale i modlitwy świętej Bronisławy. I miejsce artystów, ich koncertów, występów, spotkań, wspólnej modlitwy. Szczególnie w stanie wojennym wielu artystów występowało w naszym kościele. Przyjeżdżała Halina Mikołajska, występowała Izabela Olszewska z mężem Tadeuszem Juraszem, Danuta Michałowska, śpiewał Jacek Wójcicki, Anna Szałapak czy Beata Rybotycka, Stefania Woytowicz. Wieczory Salwatorskie przez lata gromadziły nie tylko parafian. Są też spotkania opłatkowe z artystami, wystawy, rekolekcje dla twórców. Kiedyś zorganizowałem pielgrzymkę do Rzymu dla nich. Mnóstwo działań powstało przez te lata, nie tylko na Salwatorze, bo i w kościele św. Krzyża, gdzie o 12 w niedziele są msze dla artystów. Nasze kontakty zaowocowały wieloma inicjatywami, np. Triennale Rzeźby Religijnej. Do dziś staram się uczestniczyć w co ważniejszych wydarzeniach kulturalnych. Bez artystów nie można sobie wyobrazić życia, ich rola jest ogromna - mówi ksiądz.

,,Wczoraj i dziś”

Kapłan przyjaźni się z wieloma artystami. Książka „Wczoraj i dziś” będącą wywiadem-rzeką z księdzem infułatem, przeprowadzonym przez Janusza M. Palucha, była pięknym prezentem na 85. urodziny księdza. Urodziny były też okazją, by uhonorować ks. Bryłę Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Kiedy na spotkaniu przypomniałam ks. infułatowi słowa Norwida „Kształtem miłości piękno jest”, odrzekł: - A miłość może płynąć tylko z dobra. I z własnych wyrzeczeń. Tylko miłość pozwala być. Ludzie pyszni, zarozumiali, tracą miłość. Opowiem pani pewną historię. Zaprosiłem kiedyś na rekolekcje dla artystów do kościoła św. Krzyża ks. Mieczysława Turka. W czasie kazania poprosił wiernych, by w ramach wielkopostnej pokuty każdy zrobił coś, co wymaga wysiłku. W stallach siedziały naprze- ciwko siebie rywalizujące ze sobą gwiazdy: Zofia Jaroszewska, wspaniała do ról królewskich, i piękna Maria Malicka, o której talencie z entuzjazmem mówił Karol Wojtyła. Ubrane były w rude futra, prawdziwe damy. I stało się wtedy coś nierzeczywistego: po słowach księdza i zakończeniu mszy obie nie przepadające za sobą panie padły sobie w objęcia i uściskały się. To był cud.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski