Przyjemności osobistego podsłuchiwania pozbawiła go przedwczesna śmierć. Leninowską ideę zrealizował w latach dwudziestych ubiegłego wieku Józef Stalin. Na jego polecenie centralkę ulokowano tuż obok jego gabinetu na czwartym piętrze, a uczynił to podesłany z Pragi nieznany nam z nazwiska fachowiec – „czeski komunista”.
Urządzenie podsłuchowe znajdowało się w szufladzie biurka ówczesnego sekretarza generalnego Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików – WKP (b). Jak wspominał jego sekretarz Borys Bażanow, Stalin potrafił całymi godzinami siedzieć przy wysuniętej szufladzie, manipulować przełącznikami i słuchać, słuchać, słuchać...
Niestety, centralka obsługiwała jedynie sześćdziesięciu (potem osiemdziesięciu) abonentów specjalnej sieci kremlowskiej, ale to zupełnie wystarczało do zdobycia wiedzy umożliwiającej zwycięstwo nad Lwem Trockim i innymi Zinowiewami czy Kamieniewami. „Czeski komunista” został szybko zdemaskowany jako szpieg i rozstrzelany – jak pisze Bażanow – bez śledztwa i sądu: sprawa była zbyt poufna.
Podsłuch rozmów telefonicznych szybko stał się w całym świecie praktyką codzienną nie tylko polityków czy służb specjalnych, ale w ogóle. Jeśli coś dziwiło, to raczej jego ewentualny brak. Pamiętam, gdy w Pradze rok po tzw. aksamitnej rewolucji MSW poinformowało korespondentów zagranicznych, że w ich mieszkaniach są podsłuchy. – Już z nich nie korzystamy – pisali grzecznie starzy pracownicy nowej, jak ją nazywaliśmy – „Spółdzielni Szczęścia, Zdrowia, Pomyślności” – ale jak chcecie, to za frico przyjedziemy i zdemontujemy. Chyba nikt nie poprosił o demontaż: po pierwsze, nikt nie wierzył, po drugie – jakoś głupio byłoby mieszkać ze świadomością, że tracimy najwierniejszych przyjaciół...
We wszechobecność podsłuchu wierzyliśmy osobliwie w czasie wyjazdów do Kraju Rad. Znana jest historia polskich literatów, którzy będąc w stanie wskazującym, wymacali pod dywanem moskiewskiego pokoju hotelowego jakoweś mutry. Ich rozkręcanie przerwał straszliwy huk: to w pokoju pod nimi runął ciężki żyrandol.
W rodzinnym kraju nigdy przez telefon nie opowiadaliśmy nawet najłagodniejszych dowcipów politycznych („jak się spotkamy, opowiem ci fajny kawał o Gierku, jak se z niego robili jaja, gdy przyjechał z gospodarską wizytą, ale teraz nie, to nie na telefon”), czyniąc to natomiast bez żadnych zahamowań nawet w szerszym i nieznanym towarzystwie. Może gdzieś tam w zakamarkach mózgu tkwiła nam świadomość, że jak u Orwella i tak wszystko o nas wiedzą, a za dowcipy póki co nie idzie się do pierdla.
W stanie wojennym mieliśmy dodatkowy zawór bezpieczeństwa w postaci sławnych „rozmów kontrolowanych”. Pamiętam taką brutalnie przerwaną telefoniczną redakcyjną rozmowę dotyczącą manifestacji ku czci „tego,co umarł, lecz wiecznie żyje” i o druku odpowiednich ulotek. – Przerywam rozmowę! – zaryczał głos w słuchawce. – To zabronione!
Biedak nie domyślił się, że chodziło o Lenina.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?