Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To nie jest jakiś ekshibicjonizm

Rozmawiał Paweł Gzyl
Dojrzały Artur Rojek
Dojrzały Artur Rojek Fot. Jacek Poremba/Kayax
Rozmowa z Arturem Rojkiem o jego solowej płycie „Składam się z ciągłych powtórzeń”, którą będzie promował 6.04 koncertem w klubie Studio.

– Masz już za sobą pierwszy koncert z trasy promującej wydanie Twej płyty – akurat w Nowym Sączu. Jak było?

– Bardzo fajnie. Ponieważ był to pierwszy koncert z nowym składem i nowymi piosenkami, zawsze czemuś takiemu towarzyszy lekka trema. Odbył się w kinoteatrze, więc ludzie siedzieli i w skupieniu słuchali piosenek. To też miało swoje plusy, bo sprzyjało stworzeniu atmosfery. Jestem więc zadowolony, ale myślę, że na następnych koncertach będzie się nam grało swobodniej.

– Pomijając gościnne występy, przez ostatnie dwa lata nie koncertowałeś. Stęskniłeś się za tym?

– Ostatni koncert zagrałem z zespołem Hey jako gość, na festiwalu w Sopocie w zeszłym roku. I szczerze powiedziawszy niespecjalnie tęskniłem za żywym graniem. Tak naprawdę dopiero ten koncert w Nowym Sączu mnie rozbudził. Do piątku nie czułem jakiejś wielkiej tęsknoty za występami. Żyłem dosyć intensywnie i nie miałem okazji, by tę tęsknotę rozbudzać. Teraz czuję się jednak już podekscytowany następnym weekendem.

– Gracie takie same wersje piosenek, jak na płycie?

– Piosenki są delikatnie zmienione. Niektóre utwory, głównie „Kokon”, ale też „Czas, który pozostał” i „Krótkie momenty skupienia” uległy rozbudowaniu. Wykonujemy również kilka utworów Lenny’ego Valentino i dwie piosenki Myslovitz.

– Pytałem o wersje koncertowe, bo nagrania na płycie są momentami mocno elektroniczne. Dlaczego poszedłeś w tę stronę?

– W zasadzie nie wiedziałem, w którą to stronę pójdzie. Chciałem tylko zrobić coś innego niż to, co do tej pory. I żeby się przy tym dobrze czuć i z tym identyfikować. Efekty są wypadkową muzycznych fascynacji tych, którzy pracowali nad tą płytą – czyli moich i producenta Bartka Dziedzica. On jest mocno osadzony w klimatach muzyki elektronicznej, ja z kolei wyrastam ze świata gitarowego. Aczkolwiek jako słuchacz jestem otwarty i mogę bardzo daleko odejść od rockowych dźwięków, jeżeli poczuję odpowiednie wibracje.

– Właściwie oprócz „Kokonu”, większość utworów z albumu, to tradycyjne piosenki. Dlaczego zdecydowałeś się pozostać przy tej formule?

– Zależało nam, aby ta płyta była wypełniona piosenkami – ale innymi piosenkami, inaczej podanymi. I myślę, że to nam się udało. Jest w tych utworach lekko eksperymentalne zacięcie, ale utrzymane w ryzach piosenki. Niektóre z nich są niby gitarowe, ale gdyby się w nie wsłuchać, to tak naprawdę nie ma w nich gitar. „Kokon” początkowo był traktowany jako dziwny wtręt – ale teraz w wersji koncertowej staje się ważnym elementem całości.

– To „Granda” Moniki Brodki zdecydowała, że zaprosiłeś do współpracy Bartka?

– Bartek przez długie lata pracował w reklamie. Wyprodukował niewiele rzeczy, ze znaczących – Lecha Janerkę i ostatnie dwa wydawnictwa Brodki. Chociaż Brodka to nie do końca moja estetyka, „Granda” i „Varsovie” bardzo mi się spodobały. Dokonanie przemiany artysty, „ubranie” go w nowe szaty – to duża umiejętność. Bartek świetnie wykonał tę producencką robotę. Nie obawiałem się, że Bartek pociągnie moją osobę w kierunku electro–popowym, jak Brodkę, tym bardziej że nie jestem artystą, który ciążyłby w tę stronę. Nawet, jeśli pierwsze pomysły na melodie były rześkie, to ciężar moich lirycznych wyznań szybko sprowadził je na ziemię.

– Co roku gościsz na OFF–ie wielu znanych muzyków i producentów. Nie kusiło Cię, żeby spróbować zrobić coś z kimś z zagranicy?

– Kusiło. Rozmawiałem nawet z kilkoma osobami. Przymierzałem się do takich rzeczy, poczyniłem nawet wstępne nagrania. Doszedłem jednak do wniosku, że to nie ma sensu z praktycznego punktu widzenia. Jeżdżenie za granicę, robienie muzyki na odległość, budowanie zespołu pod tym kątem, to byłoby cholernie skomplikowane. Pomyślałem więc: „OK, tam jest dwudziestu ciekawych ludzi, a u nas jeden. To postawię na tego jednego”.

– Nigdy wcześniej chyba nie napisałeś tak intymnych tekstów, jak na ten album.

– Kiedy pisałem te teksty, nie traktowałem ich jako wyjątkowo osobistych. Nie analizowałem tego pod tym kątem, bo byłem zajęty ciężką pracą nad ich tworzeniem. Nie jestem bowiem tekściarzem, którzy pisze szybko. Ale napisałem je tak, jak potrafiłem najlepiej.

– Czy wyrzucenie z siebie głębokich emocji w tekstach zadziałało trochę jak psychoterapia?

– Ja lubię taką tematykę na co dzień. Zarówno w filmach, w teatrze, w książkach, jak i w życiu codziennym. O takich sprawach rozmawiam ze znajomymi, to nie jest dla mnie jakiś niesamowity ekshibicjonizm.

– Twoi najbliżsi słuchali już płyty?

– To nie jest album do rodzinnego słuchania. Tym bardziej że moi bliscy od początku byli mocno w to wszystko zaangażowani. Przez dwa lata musieli się nasłuchać z moich ust opowieści o tym materiale, od swobodnych wzlotów po upadki. Dlatego nie katuję ich teraz tymi nagraniami. Jedynie mój starszy syn słyszał „Beksę”, bo sam w niej śpiewa. (śmiech)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski