MKTG SR - pasek na kartach artykułów

To nie było pijane miasto. Przesadzone są też opowieści o nowohuckiej przestępczośc i i prostytucji

Rozmawiał Ryszard Kozik
Wojciech Paduchowski, rocznik  1981
Wojciech Paduchowski, rocznik 1981 fot. Joanna Urbaniec
Rozmowa. – Społeczność nowohucka w opisywanym przeze mnie okresie jest w powijakach, tworzy się poprzez wspólną pracę. Najważniejszy wydaje mi się mit budowy – mówi Wojciech Paduchowski, autor książki „Nowa Huta nieznana i tajna”. To opowieść o pierwszych latach (1949–56) budowy miasta i kombinatu, które obserwujemy z perspektywy archiwów Milicji i Urzędu Bezpieczeństwa

Ryszard Kozik: Pan jest z Nowej Huty? Skąd wzięła się ta książka?

Wojciech Paduchowski: Nie wychowywałem się tu ale mój tata jest z Huty, no i żona jest nowohucianką z urodzenia – wielką jej obrończynią, chociaż poznaliśmy się we Lwowie. Ten bagaż generalnie mi pomagał. Nie byłem emocjonalnie związany z Hutą ale ją znałem, bo zdarzało mi się na przykład, kiedy byłem dzieckiem, przyjeżdżać tu kilka razy – co zapewne niektórych zaskoczy – na wakacje. Pamiętałem końcówkę lat 80. i rodzinne spory o przemiany. Brakowało mi w tych dyskusjach początków Huty. Jest sporo materiałów socjologicznych, ale dopiero z lat 60. Wiedziałem, że jest materiał wytworzony przez służby. Zainteresowały mnie rzeczy, o których mówiono: przestępstwa, alkoholizm, prostytucja. Pamięć jest dobra ale to nie historia - dopiero w połączeniu z dokumentami stanowi pełną wartość.

- Na podstawie materiałów, które pan przeczytał, możemy ostatecznie rozstrzygnąć, czy Nowa Huta miała być karą dla Krakowa?

- Ostatecznie nie. Na pewno jednak możemy powiedzieć, że decyzji o jej lokalizacji nie możemy wiązać z wynikami referendum z 1946 roku i wyborów z 1947. Wiemy, że kierujący komisją decydującą o lokalizacji Chryzant Zybin wskazał właśnie te tereny. Czy jednak zrobił to przede wszystkim na podstawie analizy dotyczącej położenia Huty, czy też dostał polecenie „z góry” - tego rozstrzygnąć dziś nie potrafię. Z pewnością potrzebne są tu dalsze kwerendy w warszawskich archiwach. Bo też w pierwszym okresie budowy Nowej Huty, o którym opowiada moja książka, to właśnie w Warszawie zapadały wszystkie istotne decyzje.

- To, że Nowa Huta była tak ważna dla władz partyjnych i państwowych, można wyczytać także z dokumentów milicji i Urzędu Bezpieczeństwa?

- Tak. Służby były tu nie tylko liczniejsze (statystycznie ujmując w 1953 r. 1 funkcjonariusz UB przypadał na 590 mieszkańców Nowej Huty, w skali kraju było 1 do 800) niż w innych częściach kraju ale także lepiej wykształcone. Widać że funkcjonariuszy dobierano również pod kątem wiedzy technicznej, żeby mieli pojęcie o budowie. Wskaźnik wykształcenie technicznego wśród tych nowohuckich był trzy, cztery razy wyższy niż w innych częściach kraju – dotyczyło to funkcjonariuszy UB ale już nie MO. Ich praca w Hucie była trudna także z innego powodu: nieustanna fluktuacja kadr na budowie sprawiała kłopoty w pracy operacyjnej. Dlatego doświadczeni funkcjonariusze pracę tu traktowali jak degradację - musieli wszystko zaczynać od początku, panował chaos, a budowa była priorytetowa.

- …Pod Krakowem powstaje olbrzymia nowa huta i stutysięczne miasto robotnicze o tej samej nazwie. Na martwych do niedawna terenach wre ogromna, twórcza praca. (…) Codziennie napływają ze wszystkich stron Polski zastępy budowniczych… - to „Polska Kronika Filmowa”, z 1950 roku. Kto do Huty napływał?

- Nie był to na pewno, jak mówiła kronika, teren „martwy”, istniała tu wielowiekowa bogata tradycja kulturowa. Wracając do pytania… Ten tłum był bardzo zróżnicowany. Mówiono głównie o młodzieży i faktycznie młodych ludzi było najwięcej. To zresztą zrozumiałe. Byli w takim momencie życia, gdy szuka się dla siebie drogi, miejsca w świecie, a wielki budowy, w tym przypadku socjalizmu, przyciągają. Ale nie tylko młodych. Dla mnie było zaskoczeniem, że do Huty przybyło także tylu ludzi starszych, z dużym doświadczeniem życiowym, nawet kilku wojen. Również z doświadczeniem zawodowym, kadra techniczna, specjaliści wysokiej klasy, których ciężko było – co wiemy z relacji – tutaj ściągnąć.
Bezpieka miała z nimi problem. Nie chcieli ich tu, bo uznawano ich za element niebezpieczny, potencjalnie wywrotowy, ale też nie mieli wyjścia. Najważniejsza była budowa, a specjalistów „socjalistycznych” jeszcze nie wykształcono. Ściągano więc tych z szerokiego katalogu „wrogów ludu”.
Budowa Nowej Huty przypada na szczyt terroru stalinowskiego. Tymczasem tu podejrzanych osób nie zamykano, choć inwigilowano, sprawdzano, szukano źródeł informacji o nich. Ale generalnie specjalistów zostawiono w „spokoju”. Oczywiście jeśli nie zajmowali się rzeczami – w rozumieniu bezpieki – politycznymi.

- Polityczne mogło być wtedy prawie wszystko…

- Jeżeli ktoś był kreślarzem, miał projektować budynki i rzeczywiście tylko to robił, a nie rozmawiał o polityce, to zostawiono go w spokoju. Ważne jest tu także to, że w świadomości ludzi przybywających do Huty, zwłaszcza tych starszych, tkwiło przekonanie o wszechobecności służb. Potwierdza to też książka Moniki Golonki-Czajkowskiej „Nowe miasto nowych ludzi. Mitologie nowohuckie”. To praca antropologiczna, napisana na podstawie relacji. Jej tematem wcale nie były służby ale we wspomnieniach ludzi cały czas powraca myśl, że jest bezpieka i jakby ktoś coś zrobił, to oni są i „czapa”. Strach i świadomość, że oni są, śledzą, czuwają była obecna cały czas w świadomości tej grupy.

- Kto był na liście inwigilowanych?

- Wielu, począwszy od przedsiębiorców przedwojennych, poprzez działaczy politycznych, społecznych, żołnierzy przedwrześniowych, żołnierzy Armii Krajowej, Narodowych Sił Zbrojnych, Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, czy powojennego podziemia niepodległościowego. Mamy tu nawet żołnierza Kazimierza Kamińskiego „Huzara”, mamy żołnierza „Ognia” (w dokumentach jest nawet mowa o grupie jego żołnierzy ale ja natrafiłem na materiały dotyczące jednego). Staram się w książce nakreślić ich krótkie biogramy.

- A jacy byli ci młodzi, którzy przyjeżdżali do Huty? Wpasowywali się w propagandowy, pełen entuzjazmu portret?

- Dla wielu z nich był to olbrzymi awans społeczny. Ze wsi, gdzie nie było elektryczności, wody, przybywali tutaj, gdzie przede wszystkim zaczęli zarabiać pieniądze, mieli też sanitarne udogodnienia i perspektywy na przyszłość. Budowali miasto, w którym mieli żyć. Nic dziwnego, że wielu traktowało to z entuzjazmem, autentycznie angażowało się w pracę. Oni byli oczywiście też bardziej podatni na propagandę.

- Chociażby ze względu na brak wykształcenia…

- Tak, ale nie tylko. Mieli korzyści, a brakowało im szerszej perspektywy, która mieli ludzie starsi, przetrąceni wojną.
Pracowali i mieszkali w bardzo trudnych warunkach, na olbrzymiej budowie, stłoczeni w namiotach i barakach, potem w hotelach robotniczych. Ryszard Kapuściński pisał w reportażu „To też jest prawda o Nowej Hucie” w 1955 r.: „A teraz, proszę, przyjrzyj się życiu młodego człowieka tu, w Hucie. Wstaje rano, jedzie do pracy. Wraca, jest godzina trzecia. To wszystko. O trzeciej kończy się jego dzień. Chodziłem po takich hotelach. Zaglądam do pokoi: siedzą. Właściwie to jest jedyna czynność, jaką wykonują: siedzą. Nawet nie rozmawiają, o czym ciągle rozmawiać? Mogliby czytać - nie są przyzwyczajeni, mogliby śpiewać - to przeszkadza innym - mogliby bić się - nie chcą. Tylko - siedzą”.

Warunki były bardzo trudne ale też pamiętajmy, jaki był wtedy stan całego kraju - Hutę zaczęto budować cztery lata po wojnie. W przypadku tych młodych ludzi, którzy przyjechali budować nowe miasto, ważna jest zmiana trybu życia. Większość z nich przybyła ze wsi, gdzie pracowali od świtu do zmierzchu. Tu ten czas pracy był ograniczony, do ośmiu, dziesięciu godzin. Oni mentalnie nie byli przygotowani na to, co mają robić po pracy, ale też tak naprawdę w tym pierwszym okresie budowy nie mieli żadnych alternatyw. Równocześnie następowało rozluźnienie więzi społecznych i kontroli społecznej.
Pamiętajmy, że w pierwszym okresie w Hucie oprócz wspomnianych już fachowców potrzebna była przede wszystkim siła robocza. Taką rolę odgrywali ci młodzi ludzie. Owszem, w późniejszym okresie podjęto działania edukacyjne, w dzielnicy powstały dwa duże kina i teatr, w tym pierwszych latach możliwości były jednak bardzo ograniczone i działania ograniczały się do kursów przyuczających na podstawowym poziomie do wykonywanej pracy. A wspomniane głosy krytyczne pojawiły się dopiero w 1955 roku. Pisano, że w Hucie brakuje kultury, perspektyw, że nawet jak ktoś nie jest pijakiem, to co ma robić, pije i w końcu nim zostaje.

- A okoliczna ludność? Stanisław Handzlik, który dorastał w Hucie, opowiadał mi kiedyś, jak dzieci junaków nienawidziły się i walczyły z dziećmi z okolicznych wsi. Spotkali się w szkole w Mogile, a w domach nie mówiono o sobie dobrze. Ślady tego typu konfliktów można znaleźć w archiwach?

- Są obszerne archiwa na temat wywłaszczeń, to one były powodem niechęci, a czasem pewnie i nienawiści. Ta historia ciągnie się zresztą do lat 60., gdy jeszcze niektórzy sądzili się o wywłaszczone ziemie. A konflikty oczywiście były, np. między junakami a chłopami. Młodzi ludzie wybierali się np. na grandę do okolicznych sadów, czyli kradli owoce. Można to traktować humorystycznie ale z pewnością było to uciążliwe. Gdybym mieszkał w Mogile, miał sad i gospodarstwo, a potem przyszłaby 50-osobowa banda, to niewiele by z efektów mojej pracy pozostało.

- Przestępczość?

- Przeczytałem kilkanaście tysięcy milicyjnych not (zapisów ewidencyjnych). Zdecydowanie najwięcej - około 90 proc. - odnotowywano kradzieży. Kradziono zaś głównie przydziały ubrań i pościeli, co dobitnie świadczy o tym, czego brakowało, co było towarem wartościowy, deficytowym. Każdy mieszkanie hotelu dostawał pościel i ubrania (zapewne robocze), i to właśnie one potem znikały. Jednym kluczem można było otworzyć wszystkie szafki w hotelu, na dodatek pracowano w systemie zmianowym, więc jedni byli w pracy, a inni w hotelu.

W następnej kolejności kradziono materiały z placu budowy kombinatu. W raportach podkreślano, że teren jest ogromny i nieogrodzony. Nie był też oświetlony. Wynoszono wszystko, od drutu po silniki elektryczne.

- A poważniejsze przestępstwa? Zabójstwa na przykład.

- Zdarzały się, ale było ich mniej niż na przykład wypadków na budowie.

- Odnotowywano je? Nie zaniżano statystyk?

- Być może ale ja nie posługiwałem się statystykamo, tylko korzystałem z tzw. Książek kontroli spraw śledczych - not służbowych, np. „o godz. 13 zasypało Jana Kowalskiego, sprawę prowadzi sierżant” taki to a taki.

- Dużo było tych wypadków na początku?

- Nowohuckie MO odnotowywało corocznie po kilka wypadków śmiertelnych w czasie pracy, jednak musiało być ich dużo więcej, skoro w 1953 r. Ministerstwo Kontroli Państwowej wyliczyło ich 32 - najczęściej zasypywanych w wielkich wykopach albo porażonych prądem. Albo w wypadkach komunikacyjnych. Choć na początku pracowano głównie przy użyciu furmanek, to pojawiły się i ciężarówki, a ruch był na tyle intensywny, no i ludzie nie przyzwyczajeni do niego, że dochodziło do śmiertelnych potrąceń. Były też zderzenia ciężarówek.

- A co z alkoholizmem czy prostytucją, wokół których narosło sporo legend.

- Prostytucję odnotowywano często w połączeniu z włóczęgostwem, albo też gdy mężczyźni zgłaszali zarażenie chorobą weneryczną. Być może była to forma odwetu.

- Kapuściński pisał: „…Posłuchaj: Niedawno jedna 14-letnia zaraziła ośmiu chłopców. Kiedy z nią mówiliśmy, opowiadała o swoich wyczynach tak wulgarnie, że się zbierało na wymioty. Ona nie jest jedyna. Nie wszystkie są tak młode, ale jest ich sporo…”.

- Natrafiłem na notatkę o zbiorowym przebywaniu prostytutek w hotelu robotniczym. I pojedyncze przypadki połączone z włóczęgostwem, czy z chorobą weneryczną. To trudno uchwytne źródłowo, także dziś trudno byłoby to zjawisko ogarnąć. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie zdarzenia odnotowywano. Proceder niewątpliwie miał miejsce ale nie na taką skalę, jak mogłoby to wynikać z niektórych opowieści.

- Nie bez znaczenia był chyba fakt, że w Hucie były na początku duże dysproporcje pomiędzy ilością kobiet i mężczyzn, a w tym pierwszym okresie nie było szansy na wspólne zamieszkanie. Pary w hotelach robotniczych mogły przebywać razem, jak pisał Kapuściński, do godz. 20.
- Dopiero od 1953 roku, jeśli się nie mylę, pary mogły zamieszkiwać razem w jednym, wyznaczonym hotelu.
A prostytutki, jak odnotowują źródła z epoki, przyjeżdżały do Huty z Krakowa. Bo niby skąd by się miały wziąć, jak nie z najbliższego ośrodka miejskiego. To nie był proceder wiejski.

- U Adama Ważyka w „Poemacie dla dorosłych” czytamy: „…W koszach od śmieci na zwieszonym sznurze/ chłopcy latają kotami po murze,/ żeńskie hotele, te świeckie klasztory,/ trzeszczą od tarła, a potem grafinie/ miotu pozbędą się – Wisła tu płynie…”.

- To było literacko efektowne ale przejaskrawione. W każdym razie w dokumentach nie natrafiłem na notatki poświęcone na przykład odnalezieniu spędzonego płodu. Choć pojawiają się takie opowieści, np. we wspomnieniach Adama Macedońskiego. Prawdopodobnie to jednak były jednostkowe przypadki wokół których narosła mitologia. Bo milicja odnotowywała także bardzo obyczajowe sprawy. Więc niby dlaczego nie mianoby odnotować np. znalezienia płodu w dole z wapnem.

- Alkoholizm? Jeszcze z lat 70. pamiętam obrazki z lasku pod kombinatem, gdzie panowie spotykali się po pracy i pili. Na Łąkach Nowohuckich też można było spotkać nawet w ciągu tygodnia imprezujące towarzystwo.

- W materiałach, które analizowałem, picie alkoholu jest przede wszystkim wiązane z chuligaństwem. Często pojawiały się adnotacje, że np. na zabawie zorganizowanej przez ZMP spożywano duże ilości alkoholu, wina i pod jego wpływem doszło do bijatyki. Kłopoty z alkoholem mieli również funkcjonariusze. Też dużo pili i popełniali wykroczenia.
Alkohol więc także należy w ten obraz pierwszych lat w Hucie wpisać ale nie powinien on przykryć wszystkiego. To nie było pijane miasto, bo ono by nie powstało. Było dużo ludzi zaangażowanych w budowę całym sercem, dla których perspektywa jego wzrostu była bardzo ważna.
Miało to i polityczne konsekwencje. Totalitaryzm nie utrzyma się tylko i wyłącznie dzięki terrorowi, przeobrażeniu w kulturze, sztuce, muszą też być wyznawcy tej ideologii, którzy będą w nią wierzyć. Część z nich za parę lat zmieni światopogląd, przejrzy częściowo, w różnych wypadkach różnie to bywało.

- Zdarzały się w tym pierwszym okresie przypadki sabotażu, dywersji?

- Jak już wspominałem, władzom zależało na tym, żeby Huta była budowała sprawnie i dobrze, a tutejsza bezpieka była wyczulona na to, żeby za bardzo w tej budowie nie przeszkadzać. Owszem, niektóre sytuacje określano mianem dywersyjnym, ale gdy się czyta opisy, to widać wprost, że to nie była żadna dywersja, tylko raczej nieumiejętność zrobienia czegoś. Często też po zakończeniu śledztwa okazywało się, że ktoś po prostu czegoś nie potrafił zrobić albo źle zorganizowano pracę. Oczywiście odnotowywano piasek w trybach ale też nie ciągnięto tego dalej, więc rozumiem, że dowodów nie znajdowano.

- Aktywność polityczna?

- Wiemy, że pojawiały się ulotki, czy napisy antysystemowe w różnych, raczej ustronnych miejscach. Pisane kredą „Precz z PPR”, czy „Precz z PZPR”, ale żeby to przyjmowało postać wysoce zorganizowana, to na pewno nie. Wiemy o młodzieżowych grupkach istniejących w Powszechnej Organizacji Służby Polsce. Paru chłopaków spotykało się nad Wisłą czy nad stawem w Czyźynach i rozmawiało o uzależnieniu Polski od Związku Radzieckiego, komentowało informacje z Radia Wolna Europa. Nazywano ich grupami antypaństwymi. Było ich kilka. Jednak nawet większa, wykraczająca poza teren Nowej Huty.
Wśród starszych nie było raczej takich działań antysystemowych.

- Jaka była skala współpracy ze służbami?

- Było podobnie, jak w całym kraju: współpracowano niechętnie. Nie przypadkiem większość współpracowników werbowano na materiałach kompromitujących, szantażowano. Wtedy można było znaleźć haka na każdego, kto wcześniej coś robił, np. po 1945 r. przechowywał broń. A ponieważ panował powszechny strach, o którym już wspominałem, ludzie często ulegali.
Także niedawno zakończona wojna spowodowała, że normy społeczne zostały obniżone. Człowiek po traumatycznych doświadczeniach, gdy ma stawić czoło werbunkowo, jest bardziej skłonny się zgodzić, bo w perspektywie obozu koncentracyjnego czy wywózki na Wschód podpisanie zobowiązania o współpracy wydaje mu się niezbyt istotne. Zmienia to się w kolejnych latach, bo dorastają nowe pokolenia, które nie pamiętają wojny, nie mają takiej traumy. Ludzie są już psychicznie silniejsi.
W latach 1953-54 w Nowej Hucie mieliśmy pół tysiąca donosów miesięcznie, przy czym większość dotyczyła szeptanej propagandy, informacji o procesie Kaczmarka, uwięzieniu Wyszyńskiego, polityce międzynarodowej. Według UB wszystko to były działania antypaństwowe.

- A jak to było z religijnością w Hucie? Na początku chodzono przecież całymi brygadami do kościoła.
- Na początku nie było antykościelnego nacisku. Pojawił się później i wzmagał aż do października. A mieszkańcy byli religijni, także rodziny pracowników służb i milicjantów. Oni także pochodzili z katolickich domów i - co ciekawe - w formularzach, gdzie wpisywali wyznanie, duża część nie zmieniła pierwotnych zapisów. Zazwyczaj bowiem bywało tak, że pod wpływem presji politycznej dopisywano: niewierzący, niepraktykujący. W większości teczek funkcjonariuszy UB, a widziałem ich kilka tysięcy, zmieniano wyznanie, a w Nowej Hucie 65. procent miało zapis „rzymskokatolickie” i nie zmieniano tego do końca służby.
Natrafiłem nawet na ciekawy donos na rodzinę milicjanta. Jego dziecko witało się: „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, ktoś doniósł i musiało zmienić szkołę. Ale innych represji w tej sprawie chyba nie było.

- Proces kształtowania się społeczności w przypadku tak bardzo zróżnicowanej grupy był chyba bardzo skomplikowany? Ważyk pisał: „Wielka migracja przemysł budująca,/ nie znana Polsce, ale znana dziejom,/ karmiona pustką wielkich słów, żyjąca/ dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom -/ w węglowym czadzie, w powolnej męczarni,/ z niej się wytapia robotnicza klasa./ Dużo odpadków. A na razie kasza”.

- Dziś możemy prześledzić, jak kształtowała się ta społeczności. Po pierwsze wciąż żyją świadkowie pamiętający początki Huty. Możemy też obserwować ten proces dzięki materiałom milicji i Urzędu Bezpieczeństwa. To paradoks, bo przecież wtedy zbierano na budowniczych miasta i huty haki, dzięki którym można ich było zwerbować albo oskarżyć, a dziś dzięki tym materiałom możemy lepiej poznać genezę społeczności, która wtedy się tworzyła.

A nie ma, niestety, zbyt wielu innych źródeł. Pamiętajmy, że socjologia wtedy nie istniała, została zlikwidowana. Dopiero w latach 60. przeprowadzono badania na temat Nowej Huty. Tymczasem dzięki dokumentom służb możemy przynajmniej częściowo poznać ludzi, którzy na początku tu przybyli. Oczywiście, taki obraz nie jest pełny, z pewnością też jest stronniczy, bo przecież funkcjonariuszy interesowało przede wszystkim to, co było niezgodne z prawem i „antypaństwowe”, między wierszami ich raportów wiele można jednak wyczytać o ówczesnym życiu.

- Możemy mówić o jakimś fundamencie nowohuckiej społeczności? Władze chciały, żeby była nim ideologia, ale równocześnie ludzie przywozili ze sobą tradycję religijną, wyniesioną z domów rodzinnych.

- Wspólny fundament rodzi się poprzez wspólne doświadczenie. My obaj jesteśmy sobie obcy ale gdybyśmy zaczęli razem pracować, czy też cokolwiek robić razem, to wspólne doświadczenie by się pojawiło. Społeczność nowohucka w opisywanym przeze mnie okresie jest w powijakach, tworzy się poprzez wspólną pracę. Najważniejszy wydaje mi się mit budowy. Wspólne doświadczenie budowy tworzy tę społeczność, a potem już kolejne wydarzenia - polskie miesiące.

Dla budowy tożsamości nowohuckiej ważnym momentem wydaje mi się być rok 60., odzywają się wówczas korzenie, które - jak się wydawało - zostały wyrwane. Socjalizm chciał zmienić na przykład tradycyjny model rodziny, w którym ojciec i matka pełnili bardzo konkretne funkcje. Były więc Basie, które wsiadały na traktory i łapały za kielnie. Ale się to nie udało, bo ludzie z tyłu głowy mieli jest cały czas wychowanie i mentalność tradycyjnej rodziny.
Człowieka nie da się w tak krótkim czasie przerobić, wykorzenić, zmienić aż tak, żeby powstał zupełnie nowy - socjalistyczny.

Wojciech Paduchowski - ur. w 1981 r. w Krakowie. Doktor nauk humanistycznych. Absolwent Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Pracownik Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie.

Wojciech Paduchowski, „Nowa Huta nieznana i tajna. Obraz miasta w materiałach Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i Milicji Obywatelskiej (1949-1956)”, Wydawnictwo Dante/Instytut Pamięci Narodowej 2015

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski