Wacław Krupiński: KULTURAŁKI
Lwów, Warszawa, Londyn to jego miasta. Na to ostatnie został skazany; jego Lwów w Jałcie oddano komu innemu, w Warszawie władzę sprawowali ci, których nie akceptował. Mówił o tym w Radiu Wolna Europa, co w kraju skazywało go na przemilczanie. Kraju, do którego tęsknił, podobnie jak do Lwowa.
Do Londynu trafił też aktor Janusz Szydłowski. Kiedyś współtworzył Teatr STU, potem krążył po scenach także Kalisza, Poznania, Warszawy, aż pognało go do Włoch, wreszcie do Londynu. Było to już po śmierci Hemara, ale wciąż nie brakowało tych, którzy go pamiętali, dla których pisał, z którymi występował. Janusz Szydłowski spędził pośród nich 12 lat, grając w tamtejszym Teatrze Polskim.
W 1988 roku zagrał w spektaklu Hemara "Powróćmy jak za dawnych lat”, w reżyserii Włady Majewskiej. Wracając do Krakowa, uwoził z Londynu żonę, Krystynę Podleską oraz laseczkę. Hemara. Miały ją Zofia Terne, Lola Kitajewicz, wreszcie trafiła do Tamary Karren-Zagórskiej, poetki, autorki sztuk teatralnych i recenzentki, a ta dała ją aktorowi z Krakowa. I teraz prezentuje się z nią z dumą. I klasą. Bo on nosi w sobie tamten świat – wywiedziony z Qui Pro Quo, z Cyrulika Warszawskiego, świat wdzięku Jarosy’ego, szarmanckiej elegancji, powabu śpiewanych wonczas piosenek, świat "hemaryckiego humoru”.
Powrócił Janusz Szydłowski również z wiedzą i doświadczeniem. Zdobywał je podczas trzech lat studiów w Royal Academy of Dramatic Art, gdzie uczył się reżyserii (co sfinansowało mu środowisko emigracji), grając w teatrze, prowadząc swój kabaret A-Z. Miał u boku m.in. Zbigniewa Rymarza, pianistę, konesera i znawcę tamtego świata, kolekcjonera nut i nagrań, korzystał z nauk Maryny Buchwaldowej i Barbary Fijewskiej, co to umiała paroma uwagami ustawić interpretację piosenki... Może kiedyś spisze te wspomnienia, najlepiej poszerzając je o pamięć żony, Krystyny; ona wszak Londyn ma wpisany od narodzin. Tylko czy będzie miał na to czas?
Bo Janusz Szydłowski ma w rychłej perspektywie – co da Bóg, a prezydent Jacek Majchrowski zwłaszcza, niezmiennie przekonany do tej idei – Teatr Variette, o który zabiega od lat, przekonany, że w Krakowie taka scena jest nieodzowna. Skoro w PWST uczy się śpiewających aktorów, skoro działa tu tylu kompozytorów... Dziesięć lat minęło od czasu, gdy radni z Komisji Kultury jednogłośnie zaakceptowali pomysł, by daw- ne kino Związkowiec przeistoczyć w muzyczną scenę. I wreszcie widać finał, ponoć nawet fotele dla 400 widzów już zostały zamówione...
Kibicuję tej scenie (przeciwników-harcowników nie brakowało) i Szydłowskiemu od początku. Kompetencje potwierdzał niejeden raz: inscenizując "Tajemniczy ogród” na scenie Bagateli, musical "Mały lord” w Operze Krakowskiej, reżyserując muzyczne spektakle w Polsce, także jako pedagog PWST; ileż przygotował egzaminów z piosenki, świetnych dyplomów. Ale widać ma nadmiar fachowców od piosenki ta uczelnia, skoro pozwoliła, by Szydłowski przestał pracować ze studentami, przez których był jakże lubiany, ceniony, którym poświęcał czas, nie bacząc na zegarek...
Teatrowi Variette odda się pewnie z żarliwością jeszcze większą. I laseczką. Hemara.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?