MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnica Chopina

Redakcja
Jerzy Antczak: - Początki tego filmu mają charakter wręcz metafizyczny. Mocno wierzę w przeznaczenie i ono też towarzyszyło narodzinom projektu filmu. Był rok 1976, Berlin, "Noce i dnie" startowały w konkursie. Jadzia otrzymała wówczas Grand Prix za główną rolę kobiecą, ja również dostałem nagrodę ze reżyserię. I tak szczęśliwi, rozpromienieni, w wytwornych strojach, bo wieczór był galowy, schodziliśmy, wraz z Jurkiem Bińczyckim, po schodach. Nagle podszedł do nas zupełnie nie znany nam mężczyzna w wyszarzałym garniturku, kontrastującym pośród galowej publiczności i w łamanym angielskim powiedział: "Jeżeli wy nie zrobicie filmu o Chopinie, to nikt go nie zrobi. Ja się jeszcze odezwę". Zniknął i do dnia dzisiejszego ślad po nim zaginął. Można by wręcz sądzić, że był to fantom, zjawa. To on wówczas zasiał w nas ten temat.

Z JADWIGĄ BARAŃSKĄ i JERZYM ANTCZAKIEM o ich najnowszym filmie "Chopin Pragnienie miłości". - rozmawia Jolanta Ciosek

267
Zdjęcia z archiwum dystrybutora

Pomysł na film o Chopinie zrodził się u Państwa ponad dwadzieścia lat temu, niedługo przed Waszym wyjazdem na stałe do Ameryki...
   Jadwiga Barańska: - Największą miłością męża jest muzyka, potem dopiero reżyseria, stąd też to ziarno pomysłu trafiło na właściwy grunt.
   J.A. - Pochodzę z bardzo muzykalnej rodziny. Mój dziadek miał jedenastu synów i dwie córki - wszyscy grali na różnych instrumentach, nie znając nut. To było coś niewiarygodnego. Tak więc muzyka tkwiła we mnie od dziecka, zresztą sam jako mały chłopiec grałem na fortepianie. Chodziłem do średniej szkoły muzycznej. Moim marzeniem było grać mazurki i etiudy Chopina. I grałem. Było to nie do wytrzymania. Sąsiedzi błagali nieraz matkę, żebym przestał "męczyć pudło". Mój profesor postanowił przeciąć te męki i przyniósł mi w prezencie czterotomowe dzieło o Chopinie "Kopernik fortepianu". Połknąłem je błyskawicznie i do dziś pamiętam dreszcz emocji, jaki towarzyszył mi podczas lektury. Wtedy też przestałem grać Chopina.
   - Czy Państwa film jest przede wszystkim o artyście, czy o człowieku?
   J.B. - O jednym i o drugim. To film o dramacie czwórki ludzi: George Sand, jej dzieciach: Solange i Maurycym oraz o Chopinie, wplątanym w zamęt życiowy, jaki przeżył w powiązaniu z tymi osobami. Historią całej tej czwórki, jak dotąd, nikt się nie zajmował. To również dramat dwojga dzieci George Sand, domagających się miłości matki.
   - Czy jest to film biograficzny?
   J.A. - Nie. Każdy człowiek ma w swoim życiu sytuacje ekstremalne, w których musi dokonywać wyborów. Przed dramatycznymi wyborami stanęli też nasi bohaterowie: Fryderyk Chopin, Maurycy, George Sand i jej córka Solange, pragnąca odebrać matce kochanka. W rodzinnym czworokącie rozpoczęła się walka o miłość, wszyscy przechodzili przez piekło konfliktu i namiętności. Maurycy, poprzez swoją próbę samobójstwa w walce o uczucie matki postawił ją wobec wyboru: albo ja, albo Chopin. George wybrała syna, jak zapewne postąpiłaby każda matka w takiej sytuacji.
   J.B. - W jej miejsce, u boku Chopina, wkroczyła Solange.
   J.A. - Bo życie nie znosi próżni. Solange zaczęła desperacko walczyć o miłość Chopina, chcąc zabrać go matce.
   J.B. - I choć najprawdopodobniej nigdy między nimi żadnego romansu nie było, to jednak jej arogancja i drapieżność wobec matki były bardzo dwuznaczne.
   J.A. - Romans George z Fryderykiem był jednym z najdziwniejszych, jakie zna literatura. Kochankami byli stosunkowo krótko. Potem ich związek przerodził się w prawdziwe piekło: z jednej strony nie mogli bez siebie żyć, z drugiej zaś nabrzmiewająca sytuacja rodzinna przerastała ich, nie mogli sobie z nią poradzić.
   - Powszechnie wiadomo, że Chopin był osobowością nieodgadnioną, był tajemnicą. Czy udało się Państwu do niej dotrzeć?
   J.A. - Tak, chciałem zrobić film o tajemnicy Chopina, film, który jej dotknie. Liszt, przyjaciel Chopina, powiedział o nim, że przeszedł przez ten świat jak enigma. I gdyby nie dzieła, które po sobie pozostawił, to nie byłoby wiadomo, czy w ogóle istniał. Był tak hermetycznym człowiekiem. Zbudował w życiu wokół siebie płot, przez który trudno było komukolwiek się przecisnąć. Myślę, że nikomu nie uda się tej tajemnicy rozwiązać do końca. Miał wielu uczniów, ale jednego wybitnie uzdolnionego, węgierskiego geniusza, Karola Filcza, który z niewiadomych przyczyn zmarł w wieku 15 lat. Chopin otoczył go ojcowską wręcz miłością, co zapewne brało się z jego ogromnej tęsknoty do rodziny, domu. Gdy Filcz, pod kierunkiem Chopina, próbował na fortepianie jego koncert F-mol, tak genialny, że wydaje się, iż sam Bóg go napisał, w którymś momencie zapytał mistrza: "Jak to grać"? Wówczas Chopin odpowiedział: "Graj swoimi uczuciami".
   J.B. - I my staraliśmy się robić ten film własnymi uczuciami. A w nim pokazać dramaty ludzi kochanych i niekochanych.
   - Oprócz wspomnianej tajemnicy był przecież Chopin człowiekiem z krwi i kości. Jakim?
   J.B. - Niezwykle pragmatycznym. Jego listy są czasami przerażające w tym, jak potrafił domagać się prozy życia. Lista życzeń, jaką zawierał w listach do przyjaciół, jest nieraz zdumiewająca: od żądania koloru firanek po pachnące fiołki na stole, o czym potrafił pisać nawet z Londynu. Absorbował swych bliskich, czasami bezpardonowo, załatwianiem najdrobniejszych spraw. Wiedział doskonale, jak ich wykorzystać. A jednak na końcu listu zawsze znajdowało się jedno zdanie pełne czułości, miłości, przyjaźni. Jakim musiał być wielkim człowiekiem i o jak potężnym wpływie na ludzi, skoro przyjaciele wszystko mu wybaczali i spełniali jego życzenia? Byli mu podporządkowani jak płatni służący.
   J.A. - Pięknie powiedziała o nim George: - "On nigdy nie należał do rzeczywistego świata". _Bał się samotności, przemijającego czasu, nocy, śmierci. Każdą niemal noc spędzał w innym salonie, z ludźmi, byle nie sam.
   - Polemizują Państwo zatem w tym filmie z pomnikowym wizerunkiem Chopina?
   J.A. - Mając do czynienia z człowiekiem-geniuszem, polemizując z pomnikiem-woalem, jakim go otaczano, nie chcieliśmy tego woalu zrywać, lecz delikatnie go uchylić.
   - Mieszkają Państwo od ponad dwudziestu lat w Los Angeles. Film ma polską obsadę. Jak udało się Wam dotrzeć do właściwych aktorów?
   J.B. - Zanim zaczęliśmy zdjęcia w lipcu 2000 roku, spędziliśmy w Polsce niemal półtora roku. Spotykaliśmy się z aktorami, oglądaliśmy kasety...
   J.A. - Muszę powiedzieć, że Jadzia, wyjątkowo w tym moim przedsięwzięciu odegrała ogromną rolę. Jest nie tylko współscenarzystką, ale przede wszystkim w szukaniu i prowadzeniu aktorów odegrała decydującą rolę. Od początku wiedziałem, że pani Stenka zagra George Sand. Piotr Adamczyk - Chopin, to Jadzi wybór. To ona zobaczyła w Piotrusiu kruchość, przezroczystość, czystość, niezbędne do tej roli. Gdy zaprosiliśmy go do naszego warszawskiego mieszkania, przyszedł w piękny, słoneczny dzień, usiadł na kanapie i oblały go promienie słońca. Po kilku zamienionych zdaniach, wiedziałem - Piotr to Chopin. Nikt nie potrafi wyobrazić sobie, jak ten chłopak pracował. Czy pani uwierzy, że on, specjalnie do tego filmu, nauczył się grać na fortepianie? Myślę, że zbliżył się w tej roli do czegoś nieuchwytnego, co nazywamy tajemnicą Chopina. Jadzi zasługą jest też obsadzenie debiutantki - Bożeny Stachury w roli Solange i Adama Woronowicza jako Maurycego. Wszyscy są wspaniali.
   - Czy na etapie pisania scenariusza, a później pracy na planie pracowało się Państwu spokojnie, czy też zdarzały się konflikty?
   J.B. - To oczywiste, że spieraliśmy się, ale twórczo.
   J.A. - To, że nasze artystyczne małżeństwo przetrwało tyle lat, zawdzięczamy wspólnemu poczuciu smaku. Łączy nas podobne widzenie świata, tyle że ja w pracy eksploduję przez sufit, a Jadzia sprowadza mnie na ziemię. I muszę przyznać, że, niestety, najczęściej ma rację.
   - A komu Państwo przyznają rację w filmie?
   J.B. - Każdemu, a zwycięża w tym konflikcie nieśmiertelna muzyka Chopina.
   - Kręcąc ten film przemierzyli Państwo śladami Chopina kawałek Europy. Czy udało się Wam pokazać obraz świata, w którym przyszło żyć bohaterom?
   J.B. - Kręciliśmy w Warszawie, Lublinie, Paryżu, na Majorce i w Kozłówce, która w filmie stanowi Nohant.
   J.A. - Niepowtarzalny klimat tamtej epoki, m.in. Warszawy, czyli korzeni Chopina. Polskość delikatnie przewija się przez ten film. Co ciekawe, Chopin, który miał ojca Francuza, źle mówił po francusku, a bardzo tęsknił za językiem polskim. Najtrudniejszą sprawą było odtworzenie Nohant. Gdy tam pojechaliśmy, zastaliśmy nieefektowny pałacyk. I żadnych śladów Nohant, które przetrwało w legendzie. Dlatego wybraliśmy Kozłówkę, z jej oryginalnymi wnętrzami, meblami i tam stworzyliśmy nasze Nohant. Ten film był bardzo skomplikowany w detalu i stworzeniu aromatu tamtego czasu.
   J.B. - Natomiast sześć paryskich adresów Chopina, które odwiedziliśmy, pozostało bez zmian. Tam czas się zatrzymał.
   - Kto z Państwa czuje się bardziej odpowiedzialny za ten film?
   J.B. - To reżyser nadaje styl i formę filmowi. A reżyserem jest mąż.
   J.A. - W moim przekonaniu despotyzm reżysera musi istnieć w organizacji i niepobłażaniu. Gdybym chciał zdefiniować siebie jako reżysera, to musiałbym powiedzieć: jestem despotyczny, ale nigdy ślepo nie upieram się przy swoich racjach. Jadzia dojrzewa artystycznie wcześniej, a ja w pracy mam woal na oczach. Idę jak rozpędzony byk na arenie, któremu krew zalewa oczy, a żona, której instynkt pozwala widzieć wcześniej, pełni rolę stymulatora. Dlatego ten film jest nasz. To jest nasze wspólne dziecko.
   - Jest Pan również producentem tego obrazu. Zapewne trudno było znaleźć finanse na jego realizację?
   J.A. - Producentem zostałem z rozpaczy, bo wciąż nie mogłem znaleźć chętnego. Chodziłem z kapeluszem i desperacko zbierałem pieniądze. W tym też matafizyka nam pomogła. Bo oto zjawiła się kobieta - pani Henryka Pieronkiewicz, prezes Banku PKO, która powiedziała: "_Chcę, by mój bank sponsorował film
". I tak też się stało. Należy jeszcze zaznaczyć, że faktycznie powstały dwa odrębne filmy: wersja polska i angielska, w której wybitni angielscy aktorzy udzielili głosu polskim aktorom. Karkołomna praca: dwa duble po polsku, dwa po angielsku. Wersję angielską przygotowywaliśmy w Londynie. Nasz film powstał w bardzo nietypowy sposób. Przed przystąpieniem do zdjęć mieliśmy dwa miesiące prób, czego nigdy się nie praktykuje.
   - Do kogo adresują Państwo swój film?
   J.A. - Zrobiłem go dla ludzi wrażliwych, którzy rozumieją, że człowiek nie może żyć bez pragnienia miłości. Nawet jeżeli ona zadaje ból.
   
Krakowska premiera filmu "Chopin. Pragnienie miłości" odbędzie się 21 II o godzinie 19.00 w kine "ARS. Film wchodzi na ekrany od 1 III br.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski