MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ta deska może się przydać…

Redakcja
Znajomość z Masako trwa ponad 10 lat. Kuzynka pana Stanisława, wracając kiedyś pociągiem do Krakowa, poznała sympatyczną Japonkę. Mówiła trochę po angielsku, ale wolała po… węgiersku. Więc kuzynka przywiozła japońskiego gościa do wuja Stanisława, który włada językiem Bratanków. Rozmawiali… 5 dni, zwiedzając przy okazji stary Kraków i Kopalnię Soli w Wieliczce. Pani profesor z Jokohamy okazała się bratnią duszą polskiego inżyniera i jego żony. A pan Stanisław chętnie służył jako przewodnik po swoim rodzinnym mieście. Miał dużo sił, bo przecież wtedy był ledwie po osiemdziesiątce.

Nie brakuje mu energii i chęci do pracy, choć od prawie 30 lat jest na emeryturze

Wczoraj przyszła kartka z Budapesztu. Masako, profesor muzykologii z Jokohamy, zawiadamia, że przebywa na Węgrzech. Za miesiąc przyjedzie do Krakowa. I oczywiście odwiedzi swego polskiego przyjaciela - pana Stanisława.

Nic takiego nie zrobiłem…

Dziś Stanisław Wijas ma 94 lata, ale kto by go podejrzewał o tak zacny wiek, widząc drobnego, szczupłego, starszego pana, wychodzącego po codzienną gazetę albo pochylonego nad deską kreślarską? Jeszcze w ubiegłym roku ratował z opresji jedną z firm remontujących pewien budynek rządowy w Warszawie. Na sali konferencyjnej zamontowano tam podwieszany, szklany sufit. 5 metrów nad szklaną taflą znajdował się strop ze świetlikiem. Z tego stropu spadały różne zanieczyszczenia: kurz, brud, drobinki tynku i nieżyjące owady. Jak je usunąć? Nikt przecież nie odważy się spacerować po tak kruchej powierzchni.
- Zaprojektowałem rodzaj suwnicy zmiejscem dla osoby, która mogła bezpiecznie, nie dotykając szklanej tafli, zebrać zabrudzenia odkurzaczem lub namokro - pokazuje projekt urządzenia pan Stanisław. Projekt zrealizowano, urządzenie działa bez zarzutu. - Ale to przecież nic wielkiego. Wogóle to wżyciu nie zrobiłem nic takiego, żeby warto było o____mnie pisać - skromność wyczuwa się w każdym zdaniu wypowiadanym przez krakowskiego inżyniera. Jest wyraźnie zażenowany zainteresowaniem jego osobą. Nie warto pisać? A ilu dziewięćdziesięciolatków uprawia jeszcze swój zawód? Zawód - dodajmy - wymagający kreatywności, jasności umysłu, precyzji obliczeń i pewnej ręki przy rysowaniu na desce kreślarskiej.

Sympatia na całe życie

Wróćmy do związków inżyniera Wijasa z Węgrami, bo to wątek ciekawy i ściśle związany z jego profesją.
Pan Stanisław jest absolwentem Wyższej Szkoły Budowy Maszyn w Krakowie. - Zaczynałem studia namatematyce, naUniwersytecie Jagiellońskim, ale to było nudne - nie zmienił swojego zdania nawet po siedemdziesięciu paru latach. Projektowanie, konstrukcja maszyn i urządzeń - okazały się prawdziwą pasją i powołaniem na całe życie.
Od 1935 r., po odbyciu służby wojskowej, pan Stanisław pracował w 5. Batalionie Pancernym w Krakowie na Grzegórzkach. Gdy wybuchła wojna, był kierownikiem nadzoru technicznego. Razem z bratem we wrześniu 1939 r. dostał się na Węgry - do Budapesztu. - Najpierw było trudno, bo nie znałem języka, ale poroku pracowałem już wfabryce obrabiarek jako konstruktor - opowiada.
Ze swojego pobytu w stolicy Węgier najbardziej zapamiętał dramatyczną walkę o zdrowie brata. Pewnej grudniowej nocy, kiedy panował 15-stopniowy mróz, wiózł ubranego zaledwie w marynarkę chorego do szpitala. Niestety, nie przyjęto go, mimo że termometr wskazywał, że brat ma aż 41 stopni gorączki. Zdecydował się zawieźć go do innego szpitala, na drugi koniec Budapesztu. Kilkugodzinna, mroźna podróż spowodowała obniżenie temperatury u chorego poniżej 38 st. Lekarze potem mówili, że być może uratował w ten sposób bratu życie.
W Budapeszcie został aż do końca 1946 r. Niełatwo było się pożegnać z przyjaciółmi.
Do stolicy Węgier przyjechał później tylko raz - na międzynarodową wystawę maszyn w 1968 r. Umówił się tam z pewnym niemieckim konstruktorem, który opatentował niewielką myjnię do samochodów. Stanisławowi Wijasowi wydawało się, że moglibyśmy kupić to urządzenie do Polski, ale ostatecznie jego przedsiębiorstwo nie wykazało zainteresowania nabytkiem. Ile samochodów w tym czasie jeździło po polskich drogach?
Ze znajomych z czasów wojny do 1968 r. dożył tylko jeden. Przyjaźnie się wykruszały, ale sympatia do Węgier została na całe życie. Nigdy nie odmówił sobie przyjemności rozmowy w tym języku, dlatego tak chętnie przyjął pod swój dach japońską panią profesor, która w swej pracy zawodowej także miała węgierski epizod.

70 lat przy desce

Sieczkarnie i wzorcowe zbiorniki na zboże, a obok nich artykuły gospodarstwa domowego codziennego użytku. Nowe metody produkcji, taśmy transportowe dla zakładów odzieżowych, projekty usprawniające istniejące urządzenia, zwłaszcza sprężarki i obrabiarki. O sukcesach zawodowych inżyniera Wijasa świadczą pożółkłe dyplomy i nagrody Naczelnej Organizacji Technicznej. On sam bagatelizuje swój dorobek. O, gdyby tak zaprojektował samochód, to byłoby się czym pochwalić. Ale wszystkie panie domu, które mają obojętny stosunek do pojazdów, będą inżynierowi Wijasowi wdzięczne znacznie bardziej za praskę do wyciskania ziemniaków i tarki do jarzyn. A i takie artykuły, projektowane dla "Domgosu", urodziły się na jego desce kreślarskiej.
Ta deska to jeden z najważniejszych elementów wyposażenia jego mieszkania. Wciąż może się przydać, bo panu Stanisławowi nie brakuje energii i chęci do pracy, choć na emeryturze jest od… 1977 r. Mimo to jeszcze przez następnych 7 lat codziennie wychodził do pracy. A od połowy lat 80. wciąż przyjmuje zlecenia na projekty lub tłumaczenia techniczne. Z niemieckiego lub węgierskiego.

Recepta na długowieczność

Orientacja w bieżących wydarzeniach, znajomość nowinek technicznych, bardzo dobra pamięć i swobodny sposób mówienia każą nam sądzić, że rozmawiamy z wciąż aktywnym 70-latkiem. Pan Stanisław wygląda na okaz zdrowia, ale od 20 lat choruje na cukrzycę, a 3 lata temu przeszedł bardzo poważny zabieg. Jeden ze spacerów po mieście zakończył się tragicznie. Pechowo się przewrócił, a po 3 miesiącach okazało się, że ma ogromnego krwiaka mózgu.
Lekarze podjęli wielkie ryzyko, dokonując trepanacji czaszki u 90-latka. Ale ku zdumieniu wszystkich po 2 tygodniach Stanisław Wijas był już w znakomitej formie. Wrócił do domu, by opiekować się ciężko chorą żoną. Dziś po wypadku nie ma śladu. Widocznie jest mu pisane długie życie. Pochodzi przecież z długowiecznej rodziny.
Tylko to jedno uzasadnienie dla swej dobrej kondycji w tak zacnym wieku przychodzi mu do głowy, kiedy pytam go o receptę na długowieczność. Dieta w jego przypadku nie ma znaczenia: - Codziennie jadam wszystkie posiłki. Odmawiam sobie tylko słodyczy, ze względu na____cukrzycę.
Od jego córki wiemy, że ponad wszystkie potrawy ceni sobie rosół z makaronem, a po obiedzie lubi się uraczyć lampką czerwonego wina.
- Sam robię zakupy izałatwiam swoje sprawy. Wychodzę prawie codziennie, chociaż nie wtaką pluchę iślizgawicę jak dzisiaj. Gdy trzeba, to idę dofryzjera albo do____szewca - dodaje inżynier. - Przyjeżdża domnie czasem kolega zpracy irazem jedziemy dotrzeciego, do____Nowej Huty.
- Tato zawsze był dobrym, cierpliwym, nieskorym dokłótni człowiekiem. Taki niespotykanie spokojny człowiek. Zmamą żyli bardzo zgodnie. Gdyby nie pracował jako emeryt, to my, młode małżeństwo, nie mielibyśmy zczego żyć. Dobre geny, ogromnapracowitość ichęć pomocy innym sprawiły, że jako dziewięćdziesięcioparolatek jest tak sprawny intelektualnie ifizycznie - stawia swoją diagnozę pani Ewa, córka inżyniera Wijasa.
Za piękne życie należy się piękna starość. Jaki wspaniały byłby świat, gdyby ta zasada sprawdzała się w każdym przypadku.
EWA PIŁAT

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski