Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szokowanie ma krótkie nóżki

Redakcja
Jan Klata czuje się odpowiedzialny za zespół Starego Teatru Fot. Andrzej Banaś
Jan Klata czuje się odpowiedzialny za zespół Starego Teatru Fot. Andrzej Banaś
JAN KLATA - nowy dyrektor Starego Teatru nie chce komentować tego, co o jego nominacji sądzi Krystian Lupa. W rozmowie z Katarzyną Kachel i Urszulą Wolak wspomina jednak swoje spotkania z fenomenalnym pedagogiem

Jan Klata czuje się odpowiedzialny za zespół Starego Teatru Fot. Andrzej Banaś

- Ma Pan ze sobą bombę?

- Bombę?

- Krystian Lupa twierdzi, że jest Pan terrorystą.

- Mam gołębia na koszulce, proszę zobaczyć.

- Przynosi więc Pan pokój do teatru?

- Proszę się przyjrzeć z bliska! (Okazuje się, że gołąb ma na głowie kominiarkę.)

- Ubrał Pan tę koszulkę z premedytacją?

- Tak. Należę do osób, które lubią ubrać się czasem z premedytacją.

- A czy z tą samą premedytacją będzie Pan unikał rozmów na temat tego, co o Pańskiej nominacji na stanowisko dyrektora Starego Teatru sądzi Krystian Lupa?

- Tak. Nie widzę powodu, dla którego miałbym rozmawiać o Krystianie Lupie na łamach mediów.

- W takim razie proszę powiedzieć, jakie cechy powinien posiadać dyrektor teatru? (W momencie kiedy zadajemy pytanie, pojawia się Mikołaj Grabowski pełniący funkcję dyrektora Starego Teatru do końca grudnia. Klata zwraca się do niego z tym pytaniem. - To ty powinieneś wiedzieć - odpowiada rozbawiony Grabowski).

- No więc nie wiem. Mikołaj mi nie powiedział, pewnie też nie wie. Może będę wiedział za dziesięć lat.

- Mikołaj Grabowski zaproponował Panu tę funkcję już dwa lata temu. Czy poważnie potraktował Pan wtedy jego propozycję?

- Ja bardzo poważnie traktuję każdą propozycję Mikołaja Grabowskiego. To przecież on swego czasu zaproponował mi, żebym tutaj reżyserował. I od sześciu sezonów jestem w Starym Teatrze obecny. Nie pojawiłem się tutaj nagle.

- Ale wtedy, w tamtym momencie, co Pan sobie pomyślał?

- W pierwszej chwili nie chciałem zostawać dyrektorem, pomyślałem, że do niczego nie jest mi to potrzebne.

- A może nie chciał Pan, jak sam mówił, wywoływać kolejnej wojny w teatrze?

- Nie przypominam sobie takiej wypowiedzi.

- A pamięta Pan, jak mówił o sobie - outsider?

- Tak. Reżyser może być outsiderem w sztuce, w nieoczywistym sposobie myślenia. Dziś wartością jest dla mnie także kolektyw, zbiorowość, instytucja taka jak Stary Teatr. Postanowiłem więc kontynuować swoje twórcze zmagania z rzeczywistością i wziąć odpowiedzialność nie tylko za swój odcinek tej walki czy próbę jej zrozumienia, ale także za cały zespół Starego Teatru, z którym będę miał zaszczyt pracować.

- Poczuł się Pan odpowiedzialny za zbiorowość. Czy to znaczy, że Jan Klata dojrzał?

- Nie, nie, chwileczkę... To wcale nie znaczy, że Jan Klata dojrzał. Kiedy przeczytałem opinię jednego z krytyków, który wymienił moje nazwisko obok dwóch wybitnych reżyserów, zaliczając nas do baronów teatralnych, którzy w wyrachowany sposób korzystają z ułomnego systemu teatralnego sprzyjającego reżyserom, skaczą z kwiatka na kwiatek i widzą tylko czubek własnego nosa, poczułem się dotknięty. Nigdy nie myślałem o sobie jako twórcy specjalnie egoistycznym. Zawsze czułem się odpowiedzialny za grupę, z którą w danej chwili pracowałem. Dlatego kilka miesięcy po tym, jak Mikołaj Grabowski złożył mi propozycję objęcia stanowiska dyrektora w Starym Teatrze, zacząłem ją rozważać całkiem poważnie. Pomyślałem, że może rzeczywiście nadszedł odpowiedni moment. Że może jestem się w stanie przydać innym, że mógłbym objąć stanowisko dyrektora teatru. Tego teatru.
- Nie żałuje Pan ani trochę tej decyzji? Nie będzie miał już Pan okazji reżyserować tak intensywnie jako dyrektor.

- To prawda, ale przecież nie przestanę tego robić.

- I będzie Pan teraz trochę urzędnikiem.

- To także prawda. Trochę prawda.

- Jan Klata dyrektorem Starego Teatru. To zdanie naprawdę Pana nie przerażało?

- Dlaczego miałoby mnie przerażać? Widziały gały co brały.

- Będzie Pan teraz chodził w garniturach?

- No, nie demonizujmy garniturów - są takie, w których nie wstyd się pokazać. Ale na razie nie planuję. Ostatni raz miałem na sobie garnitur na Pierwszej Komunii Świętej.

- A kiedy zaczął Pan nosić irokeza?

- Zacząłem jakoś tak w klasie maturalnej. Później zrobiłem sobie przerwę i irokez powrócił kilka lat później. Na bezrobociu.

- Jaki mistrz dzierga Panu tę misterną fryzurę?

- Matka natura. Taki się już urodziłem. Ale irokez siłą rzeczy z biegiem lat przesuwa się coraz bardziej w kierunku pleców.

- Budzi Pan skrajne emocje, ale bez Pana teatr byłby mdły - twierdzi dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu Krzysztof Mieszkowski. Czy w Krakowie też zamierza Pan budzić skrajne emocje?

- Budzenie skrajnych emocji nie jest moim pierwotnym celem. Jest nim natomiast robienie teatru, który analizuje rzeczywistość i robi to w sposób odważny oraz nieoczywisty. A, że budzi to przy okazji emocje, to jedynie efekt uboczny. Strategia szoku użyta tylko po to, by szokować widza, nie ma sensu i ma tak naprawdę krótkie nóżki.

- Mówił Pan, że wraz ze swoim zastępcą - Sebastianem Majewskim - będziecie wyznaczali w Starym Teatrze zadania dla reżyserów. Czy to znaczy, że twórcy z własnymi pomysłami nie mają czego szukać w Starym Teatrze?

- Nonsens. Wyglądałoby to tak, jakby reżyserzy odrabiali zadanie i jedynie przede mną odpowiadali. A my nikogo nie chcemy ograniczać. Naszym celem jest inspirowanie twórców do pracy, wynikające ze strategicznego myślenia o sezonie teatralnym. Reżyserzy, których zaprosiłem do współpracy, nie czują się tym oburzeni, bo doskonale rozumieją motywy naszego działania. Widzą, że mają partnerów do rozmowy, i że mogą liczyć na nasze wsparcie w każdej sytuacji.

- Twierdzicie, że rozpędzacie się powoli. Czeka nas więc lifting teatru czy prawdziwa rewolucja?

- Tylko mówimy, że powoli. Od stycznia do końca czerwca widzowie zobaczą aż sześć premierowych spektakli, więc jakby to Panie nazwały?

- Duetu między innymi Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, którzy w spektaklu "Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej" wyprawili pogrzeb Wajdzie. Niektórzy wychodzili z teatru. Nie boi się Pan, że podobnie na ich pracę w Starym Teatrze może zareagować krakowska publiczność?

- Nie lubię się ekscytować tym, że ludzie wychodzą z teatru.

- Bo wychodzą także z Pana sztuk?

- Pewnie. Lubię, gdy ludzie wychodzą ze spektaklu, bo uważam, że jest to uczciwe. Po co zatruwać atmosferę, gdy się nie znajduje na scenie niczego dla siebie? Strzępka i Demirski od zawsze budzili w teatrze ambiwalentne uczucia, ale najgorsza w teatrze jest gnuśna, grzeczna drzemka. Niczego bardziej się nie boję jak kurtuazyjnej drzemki. I to jest coś, czego chciałbym w Starym Teatrze uniknąć. Nie boję się nawet tego, że ludzie zaczną się obrażać i mówić, że nie mają już do czynienia z prawdziwą sztuką. Zdążyłem się przyzwyczaić.
- Zaskoczyła Pana burza, która rozpętała się po tym, jak minister ogłosił Pana nominację?

- Nie było żadnej burzy.

- Proszę nie żartować. Była.

- Polegała na udzieleniu kilku wypowiedzi przez jedną osoby. Czy to jest burza?

- A chłodu środowiska Pan nie poczuł?

- Kiedy Maciej Nowak był wyrzucany z Teatru Wybrzeże zespół strajkował, okupował teatr, nie chcieli wpuścić nowego dyrektora. Widzą to tu panie? Wczoraj spotkałem się z całym zespołem artystycznym, administracyjnym, technicznym i nie widziałem na twarzach szoku, przerażenia, niedowierzania.

- Nie będzie więc w Krakowie okupacji?

- Słowo okupacja źle mi się kojarzy.

- A Kraków Panu się dobrze kojarzy?

- To miejsce, gdzie jest mój teatr. Uwielbiam zapach sceny. Lubię chodzić po korytarzach, zaglądać do bufetu, przebywać z artystami, których podziwiam. To miejsce to dla mnie Kraków. Podsumowując: kojarzy mi się dobrze.

- Pamięta Pan pierwszą sztukę, którą tu obejrzał?

- Widziałem tu spektakle zanim zacząłem w Krakowie studiować. I chyba nie będzie wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że najważniejszym dla mnie spektaklem, obok "Ślubu" Jerzego Jarockiego, są "Lunatycy" Krystiana Lupy, na których byłem dwadzieścia osiem razy. I przyjeżdżałem tu, by go zobaczyć zanim zostałem studentem krakowskiej szkoły. Spędzałem w ten sposób wiele swoich wieczorów w Krakowie.

- To już zakrawa na fanatyzm.

- Tak, bo ja jestem bardzo sfanatyzowany na punkcie wspaniałego teatru. Jestem fanatykiem lunatykiem.

- Lupa się wzruszy, jak przeczyta Pana wyznania.

- Głaz by się nie wzruszył. Zresztą wiele razy wypowiadałem się publicznie, kim jest dla mnie Krystian Lupa i nigdy nie były to wypowiedzi negatywne. I niech tak zostanie.

- Lupa wypowiadał się o Panu także pozytywnie.

- Tak i jest mi z tego powodu bardzo przyjemnie. I też niech tak zostanie. Rzadko się zresztą zdarza, żeby dwie osoby, będące w tym momencie, w takim a nie innym sporze, zapamiętały dokładnie te same rzeczy z przeszłości. A ja dokładnie, tak samo jak on zapamiętałem swoją asystenturę w "Płatonowie".

- Kiedy zrobił Pan genialny czwarty akt.

- Nie - kiedy miałem do czynienia z wielkim twórcą, który nie musiał mnie tak dowartościowywać, ale to zrobił.

- Krystian Lupa powiedział wprost, że opadła mu szczęka, gdy zobaczył to, co Pan zrobił z dramatem.

- I takie zdanie usłyszałem wtedy od niego. Niesamowicie tego zresztą wtedy potrzebowałem. Uważam Lupę za wielkiego pedagoga. Fenomenalnego. Moja ucieczka z warszawskiej PWST do szkoły w Krakowie spełniła swoją funkcję. Miałem szansę spotkać się z Krystianem Lupą, Mikołajem Grabowskim i innymi znakomitymi profesorami, i ze świętej pamięci Jerzym Jarockim, u którego byłem asystentem. Notabene, wszystko za poręczeniem Krystyny Zachwatowicz i Andrzeja Wajdy, którym jestem za to ogromnie wdzięczny.

- Zamierza się Pan przenieść na stałe do Krakowa?

- Oczywiście.

- Witamy zatem i życzymy dobrej atmosfery.

- Raczej dobrej woli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski