MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szansa przede wszystkim dla naszego środowiska

Redakcja
Fot. Aleksander Gąciarz
Fot. Aleksander Gąciarz
Obrusza się Pan, słysząc, że pierwsze miejsce Włodzimierza Bernackiego na liście PiS w okręgu tarnowskim to niespodzianka.

Fot. Aleksander Gąciarz

ROZMOWA KONTROLOWANA. Z WŁODZIMIERZEM BERNACKIM, kandydatem Prawa i Sprawiedliwości do Sejmu RP

- Decyzje o kolejności miejsc na listach wyborczych zapadają na szczeblu centralnym i zawsze można mówić o jakimś zaskoczeniu. Natomiast obruszam się wtedy, gdy ktoś mówi, że pojawiłem się nie wiadomo skąd. Ja po 10 kwietnia ubiegłego roku powróciłem do działalności publicznej i politycznej i to aktywność w tym czasie zadecydowała, że moje miejsce na liście jest takie, a nie inne.

- Z drugiej strony jeszcze niedawno mogło się wydawać, że na liście PiS w okręgu najwyższe miejsca są zagwarantowane dla pewniaków typu Edward Czesak, Barbara Marianowska, Józef Rojek. Tymczasem nagle pojawia się ktoś nowy i to od razu na pierwszym miejscu. To na pewno mogło wiele osób zaskoczyć.

- Myślę, że i tak, i nie. Poseł Czesak, z którym mam częste i bardzo dobre kontakty, był świadom tego, że wróciłem do polityki. Od roku systematycznie uczestniczyłem w spotkaniach grona ekspertów, które zostało zorganizowane przez marszałka Sejmu RP Marka Kuchcińskiego. W kręgach PiS było to powszechnie znane i moi koledzy mogli się spodziewać, że obok dotychczasowych polityków na liście pojawi się również moje nazwisko. Dlatego o niespodziance można byłoby mówić powiedzmy jesienią ubiegłego roku, ale nie teraz.

- Czy przez ten szybki awans nie odczuł Pan przejawów zazdrości ze strony kolegów?

- Nie, nie dostrzegam takich rzeczy. Zresztą zawsze staram się na każdego patrzeć jako na osobę przyjaźnie nastawioną. Dopóki nie widzę w stosunku do siebie jakiś wyraźnych objawów niechęci czy wrogości, wszystkich staram się traktować tak samo.

- Powrócił Pan do polityki po 20 latach. Mamy zupełnie inne realia. Czy ma Pan jakieś przemyślenia, porównania tych dwóch okresów.

- Mimo upływu lat widzę istotne podobieństwo pomiędzy przełomem roku 1989 i obecną sytuacją. Mam na myśli zjawisko pewnej autocenzury wśród politologów czy części dziennikarzy. Widzę skłonność pojedynczych ludzi do podążania za poglądami większości. Taka postawa gwarantuje bezpieczeństwo. W latach 80. było podobnie. Dopiero przełom 89 roku uświadomił nam, że można wyjść poza schemat poprawności politycznej. Teraz też jest taka potrzeba.

- Czy należy wobec tego spodziewać się czegoś w rodzaju powtórki z demokratycznej rewolucji?

- Absolutnie nie. Dla mnie polityka to szuka unikania rewolucji. Powiedziałbym natomiast, że jesteśmy w momencie budzenia się, w trakcie próby opisania rzeczywistości taką, jaką jest, a nie taką, jak prezentują ją media. Przy czym nie mam tu na myśli mediów klasycznych, ale te, które w XIX wieku określono mianem brukowych.

- Bardzo ostrożnie ocenia Pan swoje szanse na poselski mandat. Ta jedynka na liście jeszcze niczego nie gwarantuje?

- Dla mnie i dla wszystkich przestrogą powinien być przypadek jednego z konserwatywnych kandydatów na posłów z byłego województwa rzeszowskiego, który w roku 1997 był numerem 1 na liście, a mandatu nie zdobył. Kuriozum całej sytuacji polegało na tym, że siedmiu innych kandydatów z tej samej listy w Sejmie się znalazło.
- Czy ma Pan już pomysł na swoją kampanię wyborczą?

- Oczywiście. To będzie kampania skierowana przede wszystkim do elektoratu centroprawicowego, konserwatywnego, a przy tym do osób, którym po prostu zależy, by powiat proszowicki miał swojego posła. Te wybory to jest szansa nie tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla środowiska, w którym żyję od kilkudziesięciu lat.

- Kandydaci na posłów w czasie kampanii pokazują się na imprezach, zabawach z udziałem dużej liczby osób. Tam zdobywają popularność. Ich nazwiska, twarze, stają się dzięki temu szerzej znane. Tymczasem ja nie bardzo wyobrażam sobie prof. Bernackiego wymachującego do ludzi z dożynkowej sceny.

- Aktywność niekoniecznie musi się wyrażać w wychodzeniu na scenę. Ja jestem zwolennikiem myślenia może już archaicznego, ale takiego, które zostało mi kiedyś wpojone. Mam na myśli wiarę w pracę organiczną, pracę u podstaw. To, co ważne dla regionu, realizuje się nie podczas obchodów dożynkowych, tylko w codziennej pracy. Z drugiej strony wiem, że nazwisko, wizerunek, w kampanii wyborczej mają wielkie znaczenie i udział w tego typu imprezach jest w pewnym sensie obowiązkiem kandydata.

- Czy w takim razie w najbliższym czasie będzie okazja zobaczyć Pana tam, gdzie są tłumy, ludzie się bawią, można się pokazać.

- Myślę, że tak. Tym bardziej, że na kandydacie spoczywa obowiązek zbierania podpisów.

- To załóżmy teraz optymistyczny scenariusz i zastanówmy się, co poseł Włodzimierz Bernacki może dla powiatu zrobić. Bo mam wrażenie, że są dwie opcje. Albo po wyborach PiS będzie w koalicji rządzącej i te możliwości będą spore, albo będzie w opozycji i wtedy znacznie się zmniejszą.

- Nie do końca się z tym zgadzam. Każdy poseł, niezależnie czy z koalicji, czy z opozycji, ma duże możliwości działania na rzecz swojego regionu. Polega to nie tylko na możliwości zadawania pytań, składania interpelacji na poziomie izby poselskiej, ale też na możliwości oddziaływania na organy administracji publicznej szczebla wojewódzkiego, powiatowego czy gminnego. Można też wiele osiągnąć dzięki ponadpartyjnemu porozumieniu posłów z danego okręgu.

- Pan tu mówi na wysokim poziomie ogólności, a ja mam odczucie, że dobry poseł to będzie taki, który załatwi pieniądze dla Proszowic, a zły to ten, który nie załatwi.

- Są posłowie aktywni i mniej aktywni. Są posłowie, którzy starają się pomagać i tacy, którzy tego nie robią. Są tacy, którzy aktywizują się przy okazji dożynek czy otwarcia szkoły, podczas gdy inni pracują w zaciszu gabinetów. Pomoc dla swojego regionu niekoniecznie musi polegać na załatwianiu pieniędzy. Czasy przywożenia z Warszawy pieniędzy w teczce się skończyły. Teraz takie sprawy załatwia się inaczej.

- Myślał Pan nad priorytetami dla powiatu, którymi jako poseł mógłby się zająć?

- Dla naszego powiatu najważniejszy jest rozwój infrastruktury. Wybudowanie obwodnicy, modernizacja drogi do Krakowa - to sprawy ważne, ale nie można się na tym zatrzymać. One jeszcze nie poprawiają pozycji naszego regionu w ogólniejszej skali. Myślę, że lokalni decydenci na pewno takie priorytety i potrzeby znają, a rolą posła będzie wsparcie tych inicjatyw.
- To znaczy, że widzi Pan możliwość współpracy z samorządami, w których rządzą przedstawiciele PSL czy osoby sympatyzujące z PO?

- Nie tylko widzę, ale bardzo chcę współpracować z władzami samorządowymi. Już w 1989 roku, gdy działałem wraz z innymi w proszowickim Komitecie Obywatelskim, przeszedłem szkołę współdziałania - również z ówczesnymi władzami.

- Czy fakt długotrwałego wycofania się z polityki postrzega Pan w tym wypadku jako atut? Dzięki temu nie jest Pan uwikłany w lokalne konflikty, gry.

- Myślę, że jestem człowiekiem, który jest w stanie wyjść poza schemat pewnego klientelizmu. Może to źle brzmi, ale nie można zaprzeczyć istnieniu pewnych niezdrowych zależności. Czy to normalne, że największymi zakładami pracy na terenie powiatu są jednostki samorządowe? Natomiast - wracając do pytania - to oczywiście deklaruję chęć współpracy ze wszystkimi środowiskami. Partyjne szyldy nie będą miały dla mnie większego znaczenia.

Rozmawiał

Aleksander Gąciarz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski