MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szacunek

Redakcja
Zawsze z przyjemnością oglądam mecze Wisły z Legią. Mam na myśli ostatnie piętnaście lat, gdy spotkania „krakówka” z „warszawką” stały się nie tyle konfrontacją opartą na wzajemnej niechęci, ile zyskały status wielkich wydarzeń.

Krzysztof Kawa: KAWA NA ŁAWIE

Tak się bowiem dziwnie składało przez lata, że jeśli Wisła miała mocną pakę, to Legia była słabowita. I odwrotnie – gdy warszawianie rządzili w lidze, krakowianie pałętali się w dolnych rejonach tabeli albo wręcz na zapleczu ekstraklasy. Dopiero w XXI wieku zdarzyło się – i to aż pięciokrotnie (!) – że gdy jeden z tych klubów zdobywał tytuł, drugi na finiszu znajdował się tuż za nim. Z tego powodu spotkania bezpośrednio zainteresowanych określały ich ambicje, stopowały lub dodawały skrzydeł. Nawet jeśli nie były to mecze porywające, a piłkarze zbyt dosłownie brali zalecenia trenerów, co do taktyki, to jednak stały na wysokim albo chociaż ponadprzeciętnym poziomie. Wychodziłem ze stadionu ukontentowany – bez względu na wynik – samym widowiskiem, nabierając wiary, iż także na polskich boiskach można zetknąć się z futbolem jeśli nie magicznym, to przynajmniej wyjątkowym.

Sądzę, że decydujące w tej kwestii jest nastawienie aktorów, bo przecież umiejętności przed starciem z odwiecznym rywalem nagle im nie przybywa. Swoje robi wspomniana niechęć, element rywalizacji między dawną stolicą i obecną z dozą obustronnych, wzajemnie uzupełniających się kompleksów (jakby nie można było mieć niebanalnego klimatu miasta i wysokich zarobków w jednym). Ale jest jeszcze coś, co odróżnia te stosunki od innych – to skrywany szacunek. Coś, czego nie ma w relacjach metropolii z mieszkańcami Poznania, Łodzi czy Szczecina, gdzie niechęć u prowincjuszy jest pospolita, utrwalona drenowaniem ich klubów przez byłych „wojskowych”. W Krakowie piłkarze mogli się wypinać na Ministerstwo Obrony Narodowej, bo oferta mundurowa za sprawą resortu bezpieczeństwa wewnętrznego była równie atrakcyjna. Nieliczne wyjątki, jak choćby pójście w kamasze tuż po wojnie Józefa Kohuta, tylko potwierdzały regułę. Zresztą, zemsta była sroga, bo po powrocie do Wisły ów filigranowy napastnik i jego kompani zdemolowali legionistów ośmioma golami.

Dzisiaj, gdy Wisła o tytuł nie walczy, a jedynie pociesza się przeświadczeniem, że nadal może decydować o ligowych losach, oddając lub zabierając punkty rywalom, powtórzenie takiego wyniku nie jest możliwe. Ale przecież skromne 1:0 też wystarczy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski