Ruch w interesie w ten ostatni dzień nie był jeszcze tak duży jak w angielskiej Premier League, która ze swojego Deadline Day uczyniła produkt marketingowy, ale liznęliśmy, wydawało się, wielkiego świata. Transfery last minute, negocjacje, zwroty akcji, pieniądze, emocje, wszystko na żywo w społecznościowych portalach.
Po co to wszystko? To bardzo dobre pytanie. Chyba tylko po to, żeby kilku prezesów i dyrektorów sportowych mogło pobawić się w realu w „Football managera”. Bogusław Leśnodorski, szef Legii, wyraził się dosłownie w ten sposób, że „to bardziej ekscytujące niż mecze”.
Do tego stopnia ekscytujące, że kilka dni później mistrz Polski jedzie do Niecieczy i niektórzy jego zawodnicy lepiej znają rywali z Bruk-Betu niż kolegów z drużyny.
Od uczestnika Champions League - do której doczołganie się zajęło polskim klubom dwie dekady - uchodzącego za rodzimy wzorzec sportowo-biznesowy, można wymagać chyba czegoś więcej, niż zakupowego szaleństwa na ostatnią chwilę. Sensu i strategii nie ma w tym za grosz, przypomina to raczej bieganie po outlecie, w którym rzucono taniej towar powystawowy. Oczywiście warto polować na okazje na wyprzedażach, ale przebudowywanie drużyny tuż przed startem w LM nijak ma się do profesjonalnych standardów.
Ilu zawodników zakontraktowała w ostatnim dniu okienka Borussia Dortmund, z którą Legia gra w środę? Zero. Real Madryt? Zero. Sporting Lizbona wziął dwóch, w sumie za 21 mln euro, ale to inna rzeczywistość; stać ich na takie inwestycje i nikt niczego nie wywraca do góry nogami.
Dlatego też Legia za chwilę obudzi się bez LM i z małymi szansami na mistrzowski tytuł. No, ale za to znowu otworzy się okienko.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?