Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drony nie grają, ale pomagają

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
46-letni Michniewicz w ekstraklasie pracuje, z przerwami, od 2003 r. Bruk-Bet jest jego ósmym klubem
46-letni Michniewicz w ekstraklasie pracuje, z przerwami, od 2003 r. Bruk-Bet jest jego ósmym klubem Fot. Michał Gąciarz
Rozmowa z CZESŁAWEM MICHNIEWICZEM, trenerem Bruk-Betu Termaliki Nieciecza, która jest trzecia w piłkarskiej ekstraklasie

- Zerknąłem na Pańską stronę internetową. Niezaktualizowana od ponad dwóch lat.

- Oj, sam dawno na niej nie byłem.

- Czemu? Brakuje czasu?

- Też. Strona była stworzona, żeby kontaktować się z kibicami, trenerami. Wcześniej miałem człowieka, który się nią zajmował, ale wyjechał do Anglii i nikogo na jego miejsce nie znalazłem. Ale dobrze, że mi Pan przypomniał, może to jest dobry moment, żeby stronę reaktywować.

- Pretekst do nowych wpisów jest, bo Nieciecza nieustająco jest bardzo ciekawym punktem na piłkarskiej mapie Polski.

- Ciekawym i nie do końca, powiedziałbym, dla innych rozpoznanym. Na pewno można by coś interesującego napisać.

- W środowisku to ciągle jest trenerski przystanek Alaska?

- Nie, już nie. Może kilka lat temu, gdy klub był jeszcze w I lidze, to była niewiadoma, ale dziś chyba każdy widzi, że to stabilny klub, który chce się rozwijać. I mówimy tu nie tylko o pierwszej drużynie, ale też o szkoleniu młodzieży, inwestycjach w obiekty. Pracowałem w wielu miejscach, z ręką na sercu mogę powiedzieć, że baza treningowa w Niecieczy jest jedną z najlepszych w Polsce. Na dodatek wszystko jest na miejscu, nigdzie nie trzeba jeździć. Dla mnie, jako trenera, to ogromny komfort.

- Tylko kortu tenisowego nie ma.

- Jest! Obok domu państwa Witkowskich. Przywiozłem z Gdyni rakiety, ale jeszcze nie było okazji pograć. Może kiedyś uda się znaleźć czas.

- Jest tu też duży firmowy biurowiec, stadion. To bardzo nietypowa wieś.

- Pierwszy raz przyjechałem tutaj w maju na rozmowy. Szoku poznawczego jednak nie było, ja przecież grałem we Wronkach. Poza tym od razu mi się spodobało. Państwo Witkowscy są bardzo konkretni. Mają swoją wizję, wykładają na to własne pieniądze. To jest zupełnie inne podejście niż gdy w grę wchodzą na przykład dotacje z miasta. Człowiek od razu nabiera dużej sympatii do takich ludzi. Możliwości rozwoju są duże. Jasne, nie będziemy Legią, Lechem czy Wisłą, z ich wielką tradycją i tysiącami kibicami, ale mamy inne argumenty. Mamy też w sobie pewną egzotyczność.

- Trenerzy marzą jednak o dużych klubach, dużych stadionach. Zwłaszcza tacy, którzy - jak Pan - w wieku 37 lat zdobywają mistrzostwo Polski.

- Na pewno tak, ale czasami trzeba marzenia odłożyć na półkę i spojrzeć na swoje życie realnie. Ja po przygodzie w Lubinie pracowałem jeszcze w kilku innych miastach, większych i mniejszych, ale teraz przyszedł moment na Niecieczę i bardzo się z tego cieszę. Mam tu spokój, nikt nam, mówiąc w cudzysłowie, nie przeszkadza. Kibiców na treningach nie ma zbyt wielu, dziennikarzy w ogóle. Gdy coś nowego ćwiczymy, to nie musimy się obawiać, że ktoś nas podgląda.

- Dziesięć lat temu gdzie Pan się widział w 2016 roku? W Lidze Mistrzów?

- Być może o tym marzyłem. Gdy miałem 34 lata, zdobyłem z Lechem Puchar Polski, trzy lata później tytuł w Lubinie. Wydawało mi się kwestią czasu, że poważnie powalczę o Champions League. Z Zagłębiem szybko tę walkę przegrałem, od tego zresztą zaczęły się tam moje problemy. A chwilę wcześniej miałem konkretną ofertę z Wisły. Może to był taki moment, że trzeba było zrobić kolejny krok do przodu, ale zostałem w Lubinie. W Krakowie pracę podjął Maciek Skorża. Gdy odszedłem z Zagłębia, z sentymentu wziąłem Arkę, bo dom, bo rodzina, bo dzieci. W którymś momencie ta kariera nie poszła we właściwą stronę. Kilka decyzji nie było dobrze przemyślanych, ale czasem człowiek podejmuje je pod wpływem impulsu. Ale nie żałuję niczego. Ciągle jestem młodym trenerem, niektórzy w tym wieku dopiero zaczynają pracę w ekstraklasie.

- „Będę pracował do siedemdziesiątki, więc parę okrążeń po klubach jeszcze zrobię” - mówił Pan kiedyś pół żartem, pół serio. W tym zawodzie ciężko planować coś długoterminowo.

- Znam realia polskiej piłki. Rzadko zdarza się taka sytuacja, jak teraz jest w Wiśle, że Darek Wdowczyk przegrał tyle meczów z rzędu i dalej pracuje. Wcześniej coś takiego było w Krakowie - i nie tylko tam - nie do pomyślenia. Ja oczywiście jestem za tym, żeby trenera wspierać w trudnym momencie, bo gdy już przełamie taki kryzys, to jest lepszym szkoleniowcem i jeszcze więcej może dać klubowi. Jeśli więc tło tego pytania jest takie, czy chciałbym na dłużej zakotwiczyć w Niecieczy, to odpowiedź brzmi: oczywiście. Chciałbym rozwijać się razem z tym klubem.

- Teraz przeżywa Pan chyba najfajniejszy moment dla trenera. Seria zwycięstw, wszystko się zazębia.

- Tak, ale też wiem, że nie zawsze będziemy zdobywać 19 punktów w dziewięciu meczach. Gdybyśmy cały czas punktowali z taką regularnością, to bylibyśmy mistrzem Polski. Ale przed nami nie tylko jazda z górki, będą jeszcze ostre podjazdy, wszystko będzie się zmieniało.

- Właściciele Bruk-Betu mówią, że„sky is the limit”, czy jakąś granicę zauważają?

- Spokojnie do tego podchodzą. Wiele lat są w biznesie, wiedzą, że raz jest hossa, raz bessa. Myślę, że na razie mają satysfakcję, że idzie to w dobrą stronę. Jest zainteresowanie, przyjeżdżają oficjele, drużyna jest w czołówce. Ale dostrzegają też zagrożenia, widzą, że jeszcze nic w tym sezonie nie jest ugrane.

- Europejskie puchary jest Pan w stanie sobie tutaj wyobrazić?

- Na razie o tym nie myślimy. Uważam zresztą, że dzisiaj puchary to żadne osiągnięcie. Co roku kilka zespołów z polskiej ligi do nich się kwalifikuje, ale pytanie brzmi: co dalej, co chcesz osiągnąć? Taka firma jak Bruk-Bet, która też zamierza liczyć się na rynkach zagranicznych, chciałaby mieć drużynę, która w Europie pokaże się z dobrej strony. A do tego nie wystarczy zajęcie wysokiego miejsca w lidze. Wiemy, jak to się skończyło w tym roku. Była euforia po awansie, a potem Piast, Cracovia szybko odpadły i więcej było negatywnych emocji. Ja wiem, że baron de Coubertin mówił, że liczy się udział, ale my chcielibyśmy coś więcej. Jednak krok po kroku. Jest solidny fundament pod to, żeby się rozwijać, ale skok o kilka pięter nie byłby dobry. Na razie budujemy stabilny klub, który będzie grał w ósemce, a za rok będzie można pomyśleć o czymś więcej. Ale żeby była pełna jasność - nie wzbraniamy się przed walką o jak najlepsze miejsce w lidze. O pucharach jednak nie rozmawiamy.

- Co Pan tu znalazł, czego nie ma w innych klubach?

- Poza spokojem? Inaczej wygląda podejmowanie decyzji. Gdzie indziej jest jak w urzędach, trzeba iść do kilku okienek. Prezes nie może podjąć sam decyzji, bo jest zarząd, zarząd konsultuje się z radą nadzorczą. I tak dalej. Tu jeśli mam problem, siadamy z panią prezes i po pięciu minutach jest decyzja. Robimy tak albo tak. To mi się bardzo podoba. Nie ma zrzucania odpowiedzialności, rozmydlania spraw, słyszę od razu: to będzie, tego nie będzie. Poprosiłem panią prezes o dwadzieścia iPadów i od razu miałem decyzję: OK, zamawiamy.

- Po co Panu aż tyle tabletów?

- Pomagają przy odprawach, wgrywamy na nie analizy naszej gry i przeciwnika, dobre i złe momenty, dajemy też zawodnikom zadania domowe, pokazujemy im zachowania zawodników z całego świata występujących na ich pozycjach. To wszystko jest w iPadach. Na początku tygodnia rozdajemy je piłkarzom, potem rozmawiamy, o tym, co zobaczyli. Chodzi o to, żeby ich też zaangażować w proces szkolenia, bo już nie wystarczy ćwiczyć dwie godziny dziennie. Przed meczem mogą sobie w autokarze czy hotelu popatrzeć na swoją grę, na grę rywala i jeszcze lepiej się przygotować.

- Opieracie się na jakiejś istniejącej aplikacji?

- Sami ją stworzyliśmy. Takimi rzeczami zajmuje się u nas w sztabie Kamil Potrykus (analityk - red.), który jest też m.in. odpowiedzialny za analizy treningów nagrywanych z drona. Takie filmy wykorzystywaliśmy już w Pogoni Szczecin, ale tutaj dla chłopaków to też jest nowe, interesujące. A nam dzięki temu nic nie ucieka, bo podczas treningu można przeoczyć, że zawodnik popełnia błędy.

- To już jest jasne, dlaczego nie ma Pan czasu na ulubiony tenis.

- Materiałów jest tyle, że siedzimy w klubie od rana do wieczora. To jest jednak ekscytująca praca. Pan prezes, inżynier, też lubi nowinki. Myślimy teraz o tym, żeby zainstalować kamery szerokokątne na wszystkich boiskach, bo jak będzie wiatr, to dron nie będzie latał. A tu często wieje, wiadomo: otwarty teren, jesień. My będziemy mieć materiał do analizy, a prezes na żywo będzie mógł zobaczyć, co robimy (śmiech). Staramy się naśladować zachodnie kluby, które korzystają z nowych technologii. Sami też, jako sztab, inwestujemy w sprzęt, w specjalne programy.

- Jakie?

- Na przykład Longo Match, który służy do analizy. Pojechaliśmy do Hiszpanii, nawiązaliśmy kontakt, kupiliśmy. To firma, która współpracuje z m.in. Barceloną, Realem. Jako pierwsi korzystamy z tego w Polsce. Pomysłów mamy dużo, ale - co tu dużo gadać - najważniejsze jest, żeby wygrywać.

- Jesteście najbardziej zdigitalizowaną drużyną w Polsce?

- Należymy do czołówki. Wcześniej w Szczecinie korzystaliśmy jeszcze z koszulek z GPS-em, które dają dodatkowe informacje o motoryce, przebiegniętym dystansie, intensywności. To był jednak wypożyczony sprzęt, w Polsce używa tego teraz tylko Legia. Bardzo fajne, ale też bardzo kosztowne. Może jednak z czasem też do tego dojdziemy.

- Pomysł na Bruk-Bet narodził się po komputerowych analizach czy przywiózł go Pan z Euro, gdzie obowiązywało hasło: po pierwsze defensywa?

- Podobne rozwiązania oparte o defensywę starałem się wprowadzać już w Pogoni, Euro mnie tylko utwierdziło w przekonaniu, że to słuszna droga. Fundament to nauczyć zespół racjonalnie bronić. Nie chcemy wygrywać po 6:4, takie radosne mecze mnie nie interesują. Chcemy grać w defensywie w uporządkowany, mądry sposób, każdy wie, gdzie ma być i co robić. W meczu z Legią było widać, że to funkcjonuje. Zresztą, warszawianie w spotkaniu z Borussią próbowali zagrać w podobny sposób, ale animuszu starczyło im na trzy minuty. My w polskiej lidze taki rygiel potrafimy utrzymać przez cały mecz.

- Jeszcze nie zawsze.

- Mecz w Szczecinie (0:5 - red.) to taka rysa na tym naszym wizerunku, gra nam się posypała po kontuzji Putiwcewa. Ale sztuką jest się podnieść. Mimo że mieliśmy trudny kalendarz, to po tym łomocie zdobyliśmy dziesięć punktów. Czyli, jakby powiedział klasyk Henryk Kasperczak, zespół zareagował pozytywnie. I to na pewno cieszy.

- Jak to u nas, za chwilę staniecie się zakładnikami własnego sukcesu. Na Gutkovskisa już na pewno ostrzą sobie zęby inni.

- No tak, już jest obserwowany przez Middlesbrough, inni skauci też przyjeżdżają. To na pewno fajny chłopak, obiecujący, choć moim zdaniem lepiej dla niego - i dla nas przy okazji też - byłoby, żeby co najmniej rok-dwa lata u nas został. Zresztą on zdaje sobie sprawę z tego, że przed nim sporo pracy.

- Legia trzecia od końca, Wisła ostatnia, Lech nie może się odnaleźć. Będzie szalony sezon?

- Pamiętam, że gdy w 2007 roku prowadziłem Zagłębie przez cały sezon mówiło się: Wisła i Legia za chwilę się obudzą. A potem my zdobyliśmy tytuł, a Bełchatów był drugi. Ale trudno wróżyć, nie wiem, jak to może się ułożyć. Pretendentów jest kilku. Myślę, że Jagiellonia może realnie myśleć o sprawieniu niespodzianki.

- A wy?

- My na krótkim odcinku możemy ścigać się z każdym. Ale dłuższy dystans to już są zupełnie inne wyzwania. My po prostu spokojnie pracujemy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski