Mało kto jednak pamięta, że to wciąż obowiązujące sposoby alarmowania o zagrożeniach. Bo teraz syreny włącza się co najwyżej na próbę.
W dobie mediów elektronicznych zdawać by się mogło, że dostęp do internetu czy do TV ma każdy, więc umieszczane w nich komunikaty o huraganach, ulewach i powodzi trudno przeoczyć. Ale przecież nie wszyscy założyli konta na portalach społecznościowych, nie wszyscy są w zasięgu nadajników regionalnej TVP.
Telefon komórkowy ma wprawdzie każdy, lecz nie zawsze tak zaawansowany technologicznie, że można w nim zainstalować alarmową aplikację. W tym ostatnim przypadku chodzi głównie o seniorów, których sprzęt umożliwia co najwyżej odczytanie SMS-ów. I dlatego właśnie nimi powinni być informowani o zagrożeniach.
Wiele gmin położonych m.in. nad Wisłą czy Rabą zdecydowało się na wprowadzenie tego rozwiązania zaraz po wielkiej powodzi w 2010 r. A Kraków wciąż się zastanawia, czy warto i twierdzi, że sprawdzają się obecne kanały komunikowania z mieszkańcami - strony urzędowe czy Facebook. To dziwne, że urzędnicy w tak dużym mieście zaczynają się na poważnie interesować problemem dopiero po tym, jak jeden z radnych postawił im za wzór... Bydgoszcz. Taki system powinien działać pod Wawelem już dawno, także z myślą o turystach.
I nawet jeśli na co dzień rozsyła on wiadomości np. o przerwie w dostawie wody, dobrze byłoby mieć komfort, że ktoś uprzedzi nas o poważniejszym niebezpieczeństwie. Koszty takiego systemu - nawet gdyby rzeczywiście miał być tylko uzupełnieniem obecnych metod alarmowania - są niewielkie w porównaniu do ceny zdrowia czy życia ludzkiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Kraków zastanawia się, czy ostrzegać SMS-ami o zagrożeniach
Follow https://twitter.com/dziennipolskiDołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?