MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Służba nie drużba

Redakcja
Dostarczycielami żołnierzy są wieś i małe miasteczka.Czyżby aglomeracje miały zabarwienie pacyfistyczne?

Społeczny awans

Od kilku lat wśród młodego pokolenia rośnie zainteresowanie zawodową służbą wojskową. Dzieje się tak w sytuacji, kiedy z roku na rok polskie wojsko ma coraz mniej do zaoferowania. To nie nagły przypływ miłości do munduru, lecz bezrobocie i brak perspektyw w cywilu powodują, że ludzie decydują się na ten krok - twierdzą kadrowcy jednostek wojskowych.

Społeczny awans

 W ciągu ostatnich lat zawód wojskowego znowu zyskuje na znaczeniu. Czyżby przystąpienie Polski do NATO w znaczący sposób uatrakcyjniło tę formę pracy? Być może tak. Bo wielu ochotników liczy na to, że bardzo szybko dorównamy zachodnim partnerom i że polski sierżant będzie zarabiał tyle, co jego amerykański odpowiednik. Zawsze możemy marzyć i chcieć więcej. Polską rzeczywistość kształtują jednak nasze realia gospodarcze i wielkość budżetu MON, który, póki co, z roku na rok jest coraz mniejszy. Dzisiaj sierżant zarabia około 1350 zł na rękę i jeśli ma rodzinę i żonę niepracującą - to ledwo wiąże koniec z końcem. Jego umysłu nie zaprzątają wyłącznie sprawy szkolenia młodych żołnierzy, a raczej to, czy uda mu się bez zaciągnięcia długu doczekać do następnej wypłaty. Spłaszczenie w ostatnich latach uposażeń na najniższych stanowiskach sprawiło, że sierżant z 10-letnim stażem, na stanowisku magazyniera, często odpowiadający za wielomilionowy sprzęt, zarabia tylko o 200 zł więcej od st. szeregowego nadterminowego, który przecież praktycznie za nic nie odpowiada, ma na stanie tylko karabin i w każdej chwili może z armii odejść. Inny przykład: chorąży z tytułem magistra po 27 latach służby zarabia niespełna 1500 zł netto. Nieco lepiej przedstawiają się uposażenia starszych oficerów, choć i tak nie są one adekwatne do wykształcenia i odpowiedzialności, jaką często ponoszą ci ludzie.
 Wydaje się, że ta tragiczna wojskowa rzeczywistość nie udziela się tym wszystkim, którzy ubiegają się o założenie munduru. Oni po prostu zrobią wszystko, byle tylko dostać kontrakt.
 - Przychodzą ludzie w różnym wieku i z różnym wykształceniem, najczęściej zawodowym i średnim. Po prostu chcą do wojska, na kontrakt - mówi kpt. mgr inż. Andrzej Bandoła z WKU Nowa Huta. - Moi petenci to ludzie, którzy wcześniej odbyli zasadniczą służbę wojskową. W większości chcą wrócić do jednostek, w których kiedyś służyli. Swoje decyzje uzasadniają chęcią rozwoju zawodowego, awansu społecznego, stabilności itd.
 Ostatnio do Wojskowych Komend Uzupełnienia trafia coraz więcej młodych poborowych, którzy po skończeniu

szkoły nie znaleźli żadnej pracy. Zdarza się, że bezrobotnych odbierających bilet do wojska jest ponad 50 procent. Część z nich mówi wprost, że te 12 miesięcy, jakie mają spędzić w koszarach, gwarantuje im zakwaterowanie i wyżywienie oraz jakiś tam skromny, bo skromny żołd. Takie argumenty wysuwają przede wszystkim ci z wielodzietnych rodzin z niskim wykształceniem, przeważnie podstawowym.

Intelektualiści pilnie

poszukiwani

 Paweł Woźniak, drobniutki, niepozorny krakowianin, ósmy miesiąc służy w "Czerwonych Beretach". Ma 23 lata. To raczej typ intelektualisty. Ale takich ludzi armia też potrzebuje. Swoją przyszłość zawodową widzi właśnie w wojsku. Od lat o tym marzył. Zaraz po ukończeniu 16. roku życia zapisał się do aeroklubu. Oddał trzy skoki ze spadochronem. Na więcej nie starczyło pieniędzy. Trochę trenował walki wschodnie. Ale zabijaka z niego żaden. Zrezygnował. Po ukończeniu Technikum Górnictwa Odkrywkowego próbował swych sił w szkole chorążych. Nie dostał się. Zabrakło punktów. Pracy nie znalazł, więc uczył się dalej. Ukończył policealne studium w zakresie BHP. Ponad rok szukał pracy. Bezskutecznie. Wtedy pomyślał o wojsku. Poszedł do WKU, ale odesłali go z kwitkiem.
 - Szukałem różnych możliwości, by trafić do desantu. Gdzie indziej nie chciałem - wspomina szer. Paweł Woźniak. - Pisałem do redakcji MMS "KOMANDOS" o pomoc. Trafiłem w dziesiątkę. Jeden ze współpracujących z tym miesięcznikiem redaktorów zarekomendował mnie komendantowi WKU. Miałem tydzień na wykonanie wszystkich badań. 1 czerwca 2000 roku przekraczałem bramę koszar. Jestem zadowolony. Chcę tu pozostać. Tak długo jak będzie to możliwe.
 Zupełnie inne motywacje do pozostania w wojsku ma pochodzący z Nowego Targu szer. Tomasz Pajerski. Choć ma dyplom technika elektryka, pracy nigdzie nie znalazł. Pomyślał wtedy o wojsku. Na tym polu spróbuje swoich sił. Może wreszcie ktoś wykorzysta jego kwalifikacje.
 Podobnych biografii jest wiele. Choć ochotników do zasadniczej służby wcale nie tak dużo. Powszechnie w społeczeństwie panuje opinia, że do wojska idą nie ci, co powinni. Bowiem większość młodych, wykształconych i inteligentnych chłopców dostaje się na studia bądź znajduje taką pracę, że nawet 12-miesięczna służba może stanowić poważną wyrwę w ich życiorysie. Dowódcy jednostek alarmują, że dostają coraz słabszych fizycznie i psychicznie poborowych. Problem ten dotyczy także elitarnej krakowskiej 6. Brygady Desantowo-Szturmowej, gdzie według założeń powinni trafiać najlepsi z najlepszych. Z przykrością trzeba przyznać, że głównymi dostarczycielami żołnierzy są wieś i małe miasteczka. Czyżby duże aglomeracje miejskie miały zabarwienie wyłącznie pacyfistyczne? A może to mieszkańcy dużych miast są sprytniejsi i potrafią sobie załatwić odroczenie lub zmianę kategorii zdrowia, bo w ten sposób wojsko już nigdy o nich się nie upomni? Na pewno w koszarach nie spotkamy syna znanego polityka czy biznesmena. Natomiast w Wojskowych Komendach Uzupełnień aż roi się od podań ochotników po studiach cywilnych decydujących się na kontrakt z wojskiem.

Poczekalnia?

 Czego więc szukają za bramą koszar? Dobrej i stabilnej pracy, przygody czy też idą do wojska, bo tak każe tradycja rodzinna, bo istnieje presja środowiska lub niektórzy wręcz służbę wojskową traktują jako poczekalnię w nadziei, że podczas jej pełnienia znajdą coś ciekawszego w cywilu. W małych wioskach na Podhalu czy Podkarpaciu od lat uważa się, że chłop który nie służył w wojsku nie jest godny ręki porządnej panny. Wśród ochotników pragnących związać swoje życie z armią zdarzają się prawdziwi zawodowcy, wychowani na odpowiednich filmach i lekturach. Wielu młodych mężczyzn pozostaje pod wpływem starszego pokolenia, według którego wojsko jest gwarantem pewnego sukcesu zawodowego i zapewnia określone przywileje. Istotnie, tak kiedyś było. Ale czy nadal tak jest? Ośmielam się wątpić.
 - Ambitne plany restrukturyzacyjne polskiej armii, to nic innego jak zakamuflowana redukcja, z każdym rokiem zataczająca coraz szersze kręgi - skarżą się oficerowie, pragnący zachować anonimowość. - Niemal z dnia na dzień likwiduje się garnizony, które jeszcze do niedawna były perspektywiczne. Jednostkę łatwo zlikwidować - Ale co zrobić z ludźmi, często młodą kadrą zawodową, która kiedyś uwierzyła w status żołnierza zawodowego, w jego posłannictwo służby dla ojczyzny? Dzisiaj już nikt nie szafuje takimi sloganami. Młody człowiek pyta przede wszystkim za ile - Ideowców jest coraz mniej.

Utracone przywileje

 Poprzednia epoka hołubiła instytucje, które stały na straży zdobyczy socjalizmu, a więc przede wszystkim milicję i wojsko. Zarobki w wojsku były nieporównywalnie ze środowiskiem cywilnym wysokie. Dla przykładu w 1981 roku pensja sierżanta wynosiła ok. 7 500 zł, podczas gdy młody bankowiec zarabiał zaledwie 2 500 zł. Oficerowie zarabiali odpowiednio więcej, co stawiało ich w rzędzie zawodów najlepiej opłacanych w kraju. Jednak żołnierze zawodowi przede wszystkim mieli wiele przywilejów: tanie wczasy we własnych ośrodkach, zniżkowe przejazdy dla całej rodziny na PKP, sieć własnych sklepów i kasyn, bezpłatne leki, tanie kwatery służbowe i możliwości podwyższania kwalifikacji na koszt MON itd. Lecz mimo tylu nęcących atrakcji szkoły wojskowe nie pękały w szwach od nadmiaru kandydatów. Wyjątek może stanowiły uczelnie o statusie akademickim (WAM, WAT). Chętnych na podoficerów czy chorążych też nie było za wielu. Dlatego w tamtej epoce trudno było samemu, na własną prośbę, opuścić szeregi armii, chyba że przez komisję lekarską.
 Wtedy praca czekała na młodych ludzi. Każdy mógł znaleźć zatrudnienie, bez konieczności wiązania się z armią, która przecież obok przywilejów niosła także ze sobą pewne ograniczenia, choćby te związane z wyjazdami za granicę lub przynależnością do stowarzyszeń i organizacji politycznych. Trudno dziś oceniać sytuację kadry zawodowej tamtych lat. Starsi wspominają ten okres z rozżewnieniem, a społeczeństwo wreszcie zaciera ręce, że w nowej rzeczywistości środowisku wojskowemu udało się odebrać większość przywilejów. Czy to dobrze? Z punktu widzenia demokracji pewnie tak. Jeżeli jednak porównamy się do innych członków NATO i popatrzymy na długą listę ich przywilejów, to ze wstydu powinniśmy schować głowę w piasek.
 Rzecz paradoksalna, że w chwili obecnej, kiedy w wojsku już niewiele pozostało przywilejów i bodźców motywujących do służby zawodowej, tak wielu młodych mężczyzn swoją przyszłość pragnie związać z mundurem. Odpowiedź jest tylko jedna - bezrobocie.

Prestiżowy indeks

 Wiele dróg prowadzi do armii zawodowej. Najprostsza wiedzie przez wojskową akademię, szkołę oficerską lub szkołę chorążych. Po jej ukończeniu absolwent zostaje promowany na stopień podporucznika lub młodszego chorążego i od razu powołany do zawodowej służby wojskowej. Zainteresowani tematem wiedzą, że jest to droga najtrudniejsza, bo dzisiaj dostanie się do jednej z tych szkół zakrawa o cud, ponieważ co roku wrasta liczba chętnych. Walka o indeksy jest więc bardzo ostra. Czasem i prymusi szkół średnich mają problemy. Absolwenci cywilnych uczelni również mogą się starać o przyjęcie do wojska. Wszystkie potrzebne dokumenty składają we właściwej do swojego miejsca zamieszkania Wojskowej Komendzie Uzupełnień. Tutaj droga jest bardzo długa, gdyż papiery kandydata trafiają do Departamentu Kadr i Szkolnictwa Wojskowego MON w Warszawie. W praktyce - ze względu na skromne możliwości finansowe i etatowe - do służby kontraktowej z cywila przyjmuje się absolwentów takich kierunków studiów, jakich nie ma w wojskowych uczelniach, a więc prawników, psychologów, stomatologów, socjologów i oczywiście księży-kapelanów. Samo wykształcenie też jeszcze niczego nie gwarantuje, bowiem najpierw trzeba samemu sobie znaleźć etat w danej jednostce i uzyskać zgodę jej dowódcy.
 Wysokiej rangi oficerowie kadrowi przyznają, że ten sposób nie jest zbyt demokratyczny, bowiem może rodzić korupcję i nasuwa podejrzenia, że dowódca w wyborze danego kandydata kieruje się prywatnym interesem, a nie dobrem służby.
 Ponadto ochotnik do służby kontraktowej powinien mieć pochlebną opinię ze szkoły lub zakładu pracy, sprawność fizyczną, orzeczenie komisji lekarskiej o zdolności do służby i odpowiednie predyspozycje psychiczne. Zwykle kontrakt podpisuje się na 5 lat, z możliwością przedłużenia do 15 lat. Kontraktowca można przenieść do stałej służby zawodowej. Dopiero wówczas będą mu przysługiwały wszystkie prawa, jakie ma żołnierz zawodowy, przede wszystkim prawo ubiegania się o osobną kwaterę stałą. Ale można mu też podziekować za służbę. I co wtedy zrobi 35-latek?

Łatanie dziury

 Kiedy na początku lat 90. w wojsku pojawiła się nowa forma służby - nadterminowa, dowódcy jednostek zacierali ręce ze szczęścia. Zdaniem ówczesnych władz MON miała to być najlepsza droga do uzawodowienia armii na najniższych szczeblach dowodzenia, a więc dowódca drużyny, instruktor, specjalista-technik obsługujący określony sprzęt. Żołnierze nadterminowi mieli w przyszłości zasilić korpus podoficerski, a więc trzon odbudowywanej według zachodniego modelu polskiej armii. Wraz z transformacją ustrojową i gospodarczą zmienił się rynek pracy. Pojawiło się bezrobocie. Przed tysiącami młodych ludzi, często mało wykształconymi lub ze środowisk szczególnie zagrożonych bezrobociem, pojawiła się ogromna szansa znalezienia stałej pracy w wojsku. Zgłaszali się więc masowo, bo pensja, jaką im proponowano, była dosyć wysoka w porównaniu z zarobkami w cywilu. Część z nich się nie sprawdziła. Przełożeni też nie potrafili ich wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem. Żołnierze nadterminowi często łatali "dziury" etatowe w jednostce. Dzieje się tak do dzisiaj.

Twór trochę dziwny

 Kto może zostać żołnierzem służby nadterminowej? Praktycznie każdy żołnierz służby zasadniczej spełniający określone warunki. A jakie? Nie przekroczony 25 rok życia, dobra opinia przełożonych, kwalifikacje pozwalające na służbę nadterminową oraz wolny etat. Kandydat nie później niż miesiąc przed zakończeniem zasadniczej służby wojskowej drogą służbową kieruje wniosek do dowódcy jednostki. Kontrakt na nadterminowca podpisuje na 2 lata z możliwością przedłużenia do 4 lat. Oczywiście w tym okresie obie strony mogą go zer- wać. Służba nadterminowa to trochę dziwny twór - komentują niektórzy oficerowie. Dzieje się tak, ponieważ taki żołnierz tkwi w zawieszeniu. Jest nadal jakby żołnierzem zasadniczej służby, tyle że za pensję. Mieszka w zasadzie w koszarach, lub - za specjalną zgodą dowódcy - poza nimi. Jest żołnierzem profesjonalnym - z racji obowiązków, ale jeszcze nie zawodowym ze wszystkimi konsekwencjami prawnymi i regulaminowymi. Taka sytuacja dobrze nie rokuje.
 St. kpr ndt Piotr Kukieła
pochodzi z Krakowa. Do wojska zgłosił się na ochotnika. Spośród wszystkich jednostek 6 Brygady Desantowo-Szturmowej wybrał 18 bielski batalion desanto-szturmowy. Przez rok był dowódcą drużyny w Kosowie.
 - Jeżeli znowu dostałbym rozkaz wyjazdu na misję nie wahałbym się ani przez moment - mówi Kukieła. - Po rocznym pobycie w Kosowie mam takie doświadczenia, że żadna służba nie jest mi straszna. W tej chwili jestem w służbie nadterminowej, po jej zakończeniu chciałbym podpisać kontrakt a później... Może zawodowa służba.
 Znakomitą opinię o starszym kapralu wystawił jego bezpośredni przełożony, podporucznik Sylwester Nicpoń: - Jest u mnie dowódcą obsługi fagota w plutonie przeciwpancernym. Cenię go za fachowość i rzetelne podejście do służby. Piotra uważam za jednego z najlepszych podoficerów w batalionie. Nie wiem co z nim będzie, kiedy skończy mu się kontrakt nadterminowca. Czy naszą armię stać na pozbywanie się takich ludzi?
 Z takimi i podobnymi problemami boryka się wielu dowódców niższego szczebla. Nigdzie bowiem nie jest zapisane, że nadterminowiec ma pozostać w służbie kontraktowej.
 - To chora sytuacja kiedy po 4 latach musimy zwolnić dobrego fachowca, bo nie ma co z nim począć - mówią oficerowie "Czerwonych Beretów". - Po prostu liczba etatów kontraktowych jest znikoma. Najlepiej byłoby zostawić tych najlepszych na 5 lat na kontrakcie, a później znowu tych, którzy się sprawdzą, pozostawić w stałej służbie zawodowej. Innym podziękować. Ale o tym nie powinny decydować narzucone z góry limity etatów lecz kwalifikacje i przebieg służby danego kandydata. Tylko wówczas doczekamy się dobrych podoficerów czy chorążych, takich o jakich od wielu lat marzymy w Wojsku Polskim. Takich, jakich zazdrościmy naszym amerykańskim sojusznikom.
 Z tych też powodów służba nadterminowa pod koniec lat 90. w niektórych jednostkach WP zaczęła cieszyć się mniejszą popularnością.
 - To trochę przykre, kiedy mając za sobą rok zasadniczej służby wojskowej i 4 lata nadterminowej, muszę odejść do cywila. Co dalej? - pesymistyczne prognozy snuje st. kpr. ndt. Piotr Kukieła. - Będę miał 25 lat i jakieś tam doświadczenia wojskowe, ale znowu będę klientem urzędu pracy. Może firma ochroniarska, a może nic - Koledzy w tym czasie już się ustawili zawodowo. Lepiej czy gorzej. A ja po pięciu najlepszych latach spędzonych w wojsku będę zaczynał od zera.
 Już od prawie dwóch lat w MON mówi się o likwidacji służby nadterminowej i pozostawieniu tylko służby kontraktowej oraz stałej zawodowej. Jednak na razie żadnych zmian nie widać. Wszystkie plany uległy zawieszeniu. Co prawda służba nadterminowa jest jakąś alternatywą w stosunku do bezrobocia, ale tylko na krótko, bowiem nikt z pełniących ją żołnierzy nie może być pewien, czy w wojsku doczeka emerytury albo przynajmniej nabędzie do niej prawa (minimum 15 lat zawodowej służby). Chętni do tej formy służby muszą o tym pamiętać.

Misje jak magnes

 Jeżeli przyjmiemy informacje MON za wiarygodne, że koniec dwudziestego wieku zaznaczył się w WP znacznym spadkiem ochotników do służby nadterminowej (w 1994 roku - ponad 9 tys., a w 1999 r. - zaledwie 5 tys. żołnierzy nadterminowych), to w tym samym czasie w krakowskich "Czerwonych Beretach" wzrosła liczba podań o pozostanie w wojsku. Od lat służba w tej elitarnej jednostce cieszy się ogromnym powodzeniem. Czerwony beret i odznaka ze spadochronem stały się ostatnio bardzo modne, zwłaszcza w Małopolsce. Ale nie tylko. Do 6. Brygady Desantowo-Szturmowej trafiają też mieszkańcy Śląska, Podkarpacia i Podbeskidzia. Kadra zawodowa chwali sobie górali, jako dobrych i rzetelnych żołnierzy.
 - Na początku roku na biurku spoczywa ponad 50 podań o służbę nadterminową - mówi mjr Władysław Tobiasz, oficer z sekcji organizacyjno-ewidencyjnej w sztabie 6. BDSz. - Na razie papiery czekają, bo lada dzień dostaniemy limity etatów. Dopiero wtedy będziemy je rozpatrywać. Przyjmiemy tylko dowódców drużyn i kierowców z kat. C lub E. Inni nie mają szans. W tej chwili w brygadzie służy ponad 400 żołnierzy służby nadterminowej. Przed pięciu laty była to liczba zaledwie ok. 150. Później, kiedy od 1996 roku nasi żołnierze zaczęli wyjeżdżać na misję IFOR, później SFOR do Bośni i Hercegowiny, a od 1999 r. do Kosowa, mieliśmy prawie 900 nadterminowców. Takie były potrzeby. I było wielu chętnych do wyjazdu na misję. Po powrocie do kraju część z nich mogła zostać nadal w wojsku. Ale nie chcieli. A ci którzy chcieli, nie nadawali się. Teraz w Kosowie pełni służbę inna jednostka, a misję w Bośni znacznie zredukowano. Więc liczba ochotników też radykalnie spadła.
 "Czerwone Berety" są w tej komfortowej sytuacji, że spośród wielu kandydatów mogą wybierać tych najlepszych. Selekcja zaczyna się już na poziomie Wojskowej Komendy Uzupełnień. W Krakowie najlepszych "komandosów" dostarcza WKU Nowa Huta, gdzie komendantem jest płk mgr inż. Tadeusz Kus. Nadterminowcy z tej komendy przeważnie legitymują się średnim wykształceniem. Dossier poborowego, jego przeszłość i opinie, znacznie pomagają później przełożonym w jednostce, do której trafia.
 Major Tobiasz pokazuje dane statystyczne: 75 proc. nadterminowych ma zawodowe wykształcenie, 25 proc. średnie. Ogółem wśród żołnierzy zasadniczej i nadterminowej służby te wyniki są jeszcze lepsze, bo aż 40 proc. ma wykształcenie średnie. Z tymi ludźmi warto związać się na dłużej, nie tylko do 4 lat. W innych jednostkach sytuacja jest zupełnie inna, raczej tragiczna, bo nierzadko zdarzają się wcielenia poborowych z zaledwie podstawowym wykształceniem.
 Major potwierdza, że prawie wszyscy chętni do tej służby swoją decyzję motywują brakiem pracy i perspektyw w cywilu. Wielu oficerów 6. BDSz zainteresowanie młodych ludzi służbą w ich formacji tłumaczy też możliwościami wyjazdu na misję. Żołnierz służący w Bośni i Hercegowinie czy w Kosowie dostaje ponad 600 USD miesięcznie. To bardzo duży zastrzyk finansowy. Nadterminowcy 6. BDSz też nie mogą narzekać, bo do żołdu 1100 - 1200 zł należy jeszcze dodać dodatek żywnościowy, który przysługuje każdemu żołnierzowi, jeżeli, oczywiście, w danym roku wykona normę skoków ze spadochronem.
 Co by nie mówić o różnych mankamentach pełnienia służby wojskowej, pewnych nie do końca załatwionych uregulowaniach prawnych, przeciągającej się w nieskończoność restrukturyzacji, obiektywnie należy stwierdzić, że wielu młodym ludziom wojsko daje szansę znalezienia ciekawej pracy. Dotyczy to zwłaszcza mężczyzn z niskim wykształceniem z małych miasteczek i wiosek. Być może sytuacja kadry zawodowej, zwłaszcza ta finansowa, poprawi się dopiero wówczas, kiedy armię odchudzi się z oficerów, przede wszystkim pułkowników, a przywróci należną rangę korpusowi podoficerów, jako pierwszych wychowawców i nauczycieli żołnierskiego rzemiosła.
TADEUSZ DYTKO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski