MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Słowa pełne wielkiej goryczy

Redakcja
Nadzieja. Dzięki niej trwam, choć raczej wegetuję...

GRAŻYNA STARZAK

GRAŻYNA STARZAK

Nadzieja. Dzięki niej trwam, choć raczej wegetuję...

   Są młodzi i w średnim wieku. Po podstawówce, z maturą i dyplomem wyższej uczelni. Prawnicy, pielęgniarki, inżynierowie, urzędnicy. Pochodzą z dużych miast i małych miasteczek. Jedni mają rodziny. Inni mieszkają w pojedynkę. Nie znają się, a jednak żyją wedle tego samego rozkładu dnia. Zaczynają go i kończą, przeglądając rubryki z ofertami pracy.
   Kreśląc swój portret nie nadużywają czarnego koloru. Pojawia się tam i czerwień - symbol walki; i zieleń - nadziei; błękit, gdy opisują marzenia. Jest też trochę żółci, gdy zadają sobie pytanie "Dlaczego ja?". Ale zaraz potem sięgają po czerwoną kredkę, mrucząc pod nosem: "A jednak nie dam się wodzić za nos losowi".

Pokonałam biurokrację

   Mglisty, listopadowy poranek. Krystyna, nauczycielka, która po przeprowadzce do Krakowa nie może znaleźć pracy w szkole, biegnie ulicą Zwierzyniecką w kierunku Wiślnej. Wypatruje busa, który zawiezie ją do Urzędu Pracy na Wąwozową. Po drodze kupiła gazetę, aby podczas jazdy rzucić okiem na rubrykę: "Dam pracę". - Znowu nic - wzdycha ni to do sąsiada, ni to do samej siebie. Jedzie do pośredniaka, aby się zarejestrować. Idą święta. Ma nadzieję, że dostanie zasiłek i będzie mogła kupić choćby kawałek szynki oraz malutką choinkę. Ma jeden cel - nie dać odczuć rodzinie, że jest tak źle. Nie może się wyżalić przed dziećmi (ma ich trójkę), bo są za małe, żeby zrozumieć. Nie może wypłakać przed mężem. Jest inwalidką I grupy. Bardzo podatną na stres.
   W rejestracji w pośredniaku_- o dziwo - nie ma kolejki. Ale urzędnik pozbawia ją złudzeń na szybkie załatwienie sprawy. Brakuje jednego papierka. Ten dokument ma być wystawiony w ZUS. Krystyna zgina się w ukłonach przed kolejnym urzędnikiem. - Błagam panią, mam troje dzieci - składa ręce jak do modlitwy. Urzędniczka z ZUS zastanawia się chwilę. - Pewnie nad tym, co by było, gdyby to ona znalazła się w takiej sytuacji - rozważa Krystyna, przekrzywiając głowę jak żebrak, który domaga się odrobiny współczucia. Wreszcie urzędniczka kreśli na teczce z jej dokumentami słowo "_Pilne".
   Machina urzędnicza działa jednak powoli, ociężale. Minęły święta. Ba, zbliża się koniec pierwszego miesiąca 2004 roku. Wreszcie listonosz przynosi pismo z ZUS. Krystyna czyta zdumiona. To nie o ten dokument jej chodziło! Dzwoni z pretensjami. "Proszę przyjść, poprawimy" - odpowiada urzędniczka. Znów pokonuje drogę do ZUS i na ulicę Wąwozową. To, co tam słyszy, jest jak kubeł lodowatej wody. Oznajmiono jej, że może otrzymać status bezrobotnej, ale bez prawa do zasiłku, bo spóźniła się z rejestracją o... jeden dzień.
   - Opuściłam pokornie głowę na ramiona, ale po wyjściu z urzędu postanowiłam jednak nie poddawać się, walczyć, aż do wyczerpania wszystkich argumentów - opowiada Krystyna. Z jej słów wynika, że poruszyła niebo i ziemię. Postępowanie bezdusznego urzędnika opisała nawet w piśmie do prezydenta Krakowa. Po trzech miesiącach tej walki została zaproszona do Urzędu Pracy na konfrontację. Miała wskazać, który z pracujących tam mężczyzn tak bezdusznie ją potraktował. "To ten pan" - wskazała po chwili zastanowienia. Nie wie, jakie konsekwencje wyciągnięto wobec urzędnika. Najważniejsze, że wygrała z urzędniczą machiną, otrzymując prawo do zasiłku. Po kilku dniach w kasie Grodzkiego Urzędu Pracy odebrała należne pieniądze wraz z odsetkami. Jeszcze tego samego dnia poszła, pokrzepiona zwycięstwem, do kuratorium oświaty, aby przejrzeć oferty i przypomnieć o swoim istnieniu.

Nie chcę jałmużny

   R. jest prawnikiem. Z referencjami i osiągnięciami. Dlatego do dzisiaj nie może zrozumieć, dlaczego pewnego marcowego dnia ubiegłego roku pracodawca wręczył mu wypowiedzenie. W szczerej, jak stwierdził, rozmowie, szef powiedział mu: "Stary, jesteś dla naszej firmy za drogi". Pan R. utrzymuje, że jego pensja wcale nie należała do najwyższych, ale bez słowa opuścił gabinet szefa. Na początek postanowił, że zrobi sobie wakacje. Na urlopie nie był od pięciu lat. Po miesiącu, gdy jako tako pozbierał się psychicznie, skierował swoje kroki do Urzędu Zatrudnienia. Wielokrotne wizyty w pośredniaku traktował jak spotkania ku pokrzepieniu serc. Przekonał się tam, że w dzisiejszych czasach, gdy o posadę bezskutecznie ubiega się wielu zdolnych, młodych ludzi (on sam ma 33 lata), nie jest dyshonorem zarejestrowanie się w tym urzędzie. R. miał nadzieję, że jego nazwisko szybko zniknie z rejestru. Ma w końcu odpowiednie kwalifikacje. Już, już wydawało się, że tak istotnie będzie. Na tablicy ogłoszeń znalazł anons, że poszukuje się prezesa spółdzielni mieszkaniowej w jednym z osiedli w Bieżanowie. Pomyślał, że to oferta w sam raz dla niego. Na miejscu okazało się, że, niestety, od dwóch tygodni nieaktualna. Nie chce publicznie wyjawić, co wtedy pomyślał o urzędnikach z pośredniaka.
   Postanowił szukać pracy na własną rękę. Obdzwonił utytułowanych znajomych. Dano mu do zrozumienia, że łatwiej protegować kogoś sprzątaczce niż dyrektorowi. Tego ostatniego można przecież posądzić o nepotyzm.
   R. przyznaje, że nie rozczula się nad sobą, ale wpadł w popłoch, gdy okazało się, że żyranci (wziął kredyt na mieszkanie) przeklinają go. Tymczasem R. rozleciały się buty. Nie miał pieniędzy na nową parę. Ale nie poddawał się. Próbował znaleźć zatrudnienie w policji, w instytucji samorządowej, a nawet w Telekomunikacji jako kopacz rowów pod kable. Bezskutecznie.
   - Gdyby nie to, że dorobiłem się już którejś z rzędu skóry, waliłbym głową w mur; bił się w chrapy i wzywał gromu, aby mnie dobił - wyznaje. - Ten etap mam już jednak za sobą. Jestem dostatecznie wykończony sytuacją i nie mam siły, żeby się zamartwiać. Możliwe, że organizm broni się w ten sposób, aby nie popaść w kompletną paranoję. Rozmawiałem dziś ze znajomą z Warszawy. Okazało się, że w stolicy też kicha. Że nawet tam wiele firm zjada własne ogony. Czy już zawsze tak będzie? Mimo wszystko wierzę, że nie - kończy R.

Bez-robotny, nie obrotny?

   Zbliża się koniec wakacji. Zasłużonych i pełnych słońca. Mogę już o sobie powiedzieć, że jestem psychologiem z dyplomem. Uniwersytetu. Co będę robić dalej? Na pewno znajdę fantastyczną pracę. Ale najpierw, dla świętego spokoju (mojej mamy), jadę zarejestrować się w Urzędzie Pracy. Przeciskam się między szaroburymi ścianami i smutnymi twarzami ludzi. Radosna. Głupio beztroska. Jak z innej bajki. - Dzień dobry wszystkim - mówię. - Kto z państwa ostatni? Po kilku godzinach spędzonych w pośredniaku nie jest mi już do śmiechu. A tu trzeba jeszcze odpowiedzieć na wiele pytań; wypełnić wiele formularzy; przeczytać kilka pouczeń. "Ile bezrobotny ma przepracowanych lat? Czy bezrobotny zna jakieś języki? Prosi się, aby bezrobotny świadom kary, jaka będzie nań nałożona w razie fałszywego świadectwa, wypełnił stosowne oświadczenie". Itp. Itd. Czuję, że tracę grunt pod nogami. Autor tych pytań stara się uświadomić mi mój beznadziejny stan - bez-robotny, czyli nie robotny, nie obrotny. Nienadający się do niczego.
   Pod tablicą ogłoszeń o stażach absolwenckich spotykam takich samych nieszczęśników jak ja. Jest wśród nich kolega z roku, który jeden staż ma już za sobą. Przez sześć miesięcy wstawał o 5 rano, żeby zdążyć na pociąg do miejscowości, gdzie pracował. Do domu wracał po 19. Z 400 zł miesięcznie, jakie dostawał za swoją pracę, 200 zł musiał wydać na bilety. Ale i tak uważał, że złapał Pana Boga za nogi. Na propozycję stażu u... fotografa odpowiadam, że poczekam na bardziej atrakcyjną ofertę. Postanawiam podarować sobie jeszcze tydzień wakacji. Jedziemy z koleżanką do Zakopanego. Na szlaku spotykam trzech znajomych z roku. "Pracujesz gdzieś?". "Nie". "A wy?". "Nie. My daliśmy sobie czas do końca września. Tobie też radzimy wyluzować się" - radzą koledzy.
   Koniec września. Października. Listopada. Nie ma ofert pracy dla psychologów. Nie wychodzę prawie z domu. Unikam znajomych. Rodzinne spotkania kończą się bólem głowy. Nie, pracy jeszcze nie mam. Szukam. Ale wie ciocia, jest ciężko. Tak, tak, a co byś ty córciu chciała robić? Jak to co? Chcę być psychologiem! I co, pracy nie możesz znaleźć? To może za granicę jedź. Teraz wszyscy tam do pracy jeżdżą. Ale tam szukają pielęgniarek, nie psychologów. To przekwalifikuj się - radzi wujek.
   Po takich spotkaniach w gronie rodziny ogarnia mnie melancholia, żeby nie powiedzieć depresja. Idę do Anki. Moja koleżanka radosna jak zwykle. Jak ona to robi, że ciągle ma dobry nastrój, mimo że dla niej, absolwentki romanistyki, też nie ma ofert pracy. Anka radzi mi zapisać się do Klubu Pracy. Po co? Bo tam nauczą cię jak pisać dobre CV - odpowiada.
   Mam pomysł! Podsunęła mi go znajoma. Podobno w Bułgarii poszukują wolontariuszy z moim wykształceniem. Dają wikt i opierunek. Można dogadać się po angielsku. Na wszelki wypadek, gdyby Bułgaria nie wypaliła, stawiam się na pierwsze z wyznaczonych mi spotkań w pośredniaku. Zapisuję się też do Klubu Pracy. Zajęcia są nawet interesujące. Wróciła mi wiara we własne siły. Po raz pierwszy od dawna wyciągam farby i maluję. Ale po kilku dniach znów wracają demony. Uświadamiam sobie, że wciąż nie mam pracy. Na dodatek tonę w długach; legitymacja studencka straciła ważność. Muszę wydawać dwa razy tyle co dotychczas na bilet.
   Wysłałam kilkanaście CV do szkół podstawowych i gimnazjalnych. Odpowiedzi są wymijające "może w przyszłym roku coś się dla pani znajdzie". W Urzędzie Pracy też nie mają dla mnie pocieszających wieści. Zostaję zrugana za to, że nie stawiłam się w terminie. "Mnie nie obchodzi, że pani matka była poważnie chora. Miała pani przyjść szesnastego, dzisiaj mamy siedemnasty. Proszę napisać oświadczenie. Jeśli taka sytuacja się powtórzy, zostanie pani skreślona z listy bezrobotnych".
   Wczoraj spotkałam Monikę. Jedzie do Anglii. Twierdzi, że na kurs językowy, ale jej mama wygadała się, że Monika będzie pracować w knajpie. Zapytałam, czy mogłaby znaleźć dla mnie jakieś zajęcie. Niechby mycie garów. Może po kilku latach, gdy odłożę trochę pieniędzy, wrócę do Polski i otworzę prywatną poradnię psychologiczną?

Pozostaje nadzieja

   Maria. Lat 49. Bezrobotna pielęgniarka. Pięcioro dzieci (11-24 lat). Mąż bez pracy od czterech miesięcy. Najstarszy syn bardzo uzdolniony plastycznie. Uczy się w Studium Architektonicznym. Dorywczo pracuje jako kasjer w "Tesco". O stałej pracy nawet nie marzy. Córka - 23 lata - technik elektrokardiolog. Dostała staż absolwencki w szpitalu wojskowym za 400 zł miesięcznie. Niewielkie szanse na stałą pracę. Kolejny syn jest absolwentem technikum. Specjalista inżynierii środowiska. Roznosi ulotki reklamowe. Podania o pracę, które zostawił w kilkunastu krakowskich zakładach, pozostały bez odpowiedzi. Dwie najmłodsze córki Marii są uczennicami (Technikum Gastronomiczne i podstawówka). Za 4 tys. złotych odprawy z zakładu pracy Maria kupiła koks na zimę i wyprawki do szkoły dla dzieci. 330 złotych wydała na pierwszą ratę kursu języka angielskiego. Kurs organizuje Biuro Doradztwa Personalnego, które wysyła pielęgniarki do pracy za granicą.
   Z pamiętnika Marii:
   Jest 10 września. Nie mamy pieniędzy nawet na chleb. Mąż odbierze zasiłek dopiero za sześć dni. Zanosimy do lombardu łańcuszki od I Komunii św. naszych dzieci. A tu jeszcze ubezpieczenie w szkole trzeba zapłacić, składki na komitet, kupić karty tramwajowe, książki do angielskiego dla mnie i dla córek. Szok! Nie mamy na czynsz i prąd. Syn pożycza nam 200 zł, które dostał za rozniesienie ulotek. Zastanawiam się, jak przeżyć miesiąc za 300 złotych? Mąż, który z zawodu jest ślusarzem, ponaklejał na słupach karteczki: "Kraty, bramy, ogrodzenia - wykonuję", ale jak do tej pory nie ma żadnego zgłoszenia. Ofert pracy z urzędu też brak. Zapisał się na kurs blacharstwa samochodowego, ale nie wiadomo, czy ten kurs wogóle dojdzie do skutku. Czasami nachodzą mnie takie myśli, że jak nie znajdę żadnego zajęcia, to odbiorę sobie życie, żeby dzieciaki miały po mnie chociaż rentę. Jestem wierząca, więc szybko wracam do równowagi.
   Maria nie ma zwyczaju załamywać rąk nawet w sytuacjach zdawałoby się bez wyjścia. Aby zdobyć choć kilkadziesiąt złotych, wysyła męża do agencji, która prowadzi rekrutację statystów do telewizyjnego programu typu talk show. Ona ma już za sobą taką próbę. Za kilka godzin, spędzonych w studiu podczas nagrania, dostała 20 złotych. Obiecuje domownikom dwa wystawne obiady. Maria potrafi tak skalkulować obiadowe menu, że wychodzi po 3 zł na osobę. Twierdzi, że jej dzieci przepadają za łazankami z kapustą, naleśnikami z robioną w domu marmoladą i pierogami z jabłkami. Owoce pochodzą z ogrodu sąsiadów. W przerwach między praniem, gotowaniem i podtrzymywaniem męża na duchu Maria uczy się angielskiego. Swoje CV złożyła w kilku szpitalach i dwóch zakładach opiekuńczych. _
    Z pamiętnika Marii:
   _Nadzieja. Dzięki niej trwam, ale raczej wegetuję niż żyję jako człowiek, obywatel, matka. Nie pamiętam, kiedy byłam z mężem w kinie, w teatrze. Nie kupujemy książek, bo nas nie stać. Czasem, w piątki, "Dziennik Polski". Na telewizję nie mam czasu. Mąż ogląda tylko programy informacyjne, czekając, czy powiedzą, kiedy się polepszy. Nie zdradzając się z tym mężowi, pożyczyłam pieniądze, aby zapłacić drugą ratę za kurs angielskiego. Trzeba przecież zainwestować w siebie. Tylko takie wyjście nam pozostaje. Wieczorem, gdy kładę się spać, lubię pomarzyć, jak to będę świetnie zarabiać jako pielęgniarka za granicą i na co wydam pieniądze. Cieszę się, bo angielski idzie mi coraz lepiej. Na początku było fatalnie. Już wyznaczono mi termin rozmowy kwalifikacyjnej. Na razie udało mi się namówić męża na udziału w kolejnym talk show. Razem zarobimy 40 złotych. Na obiad będzie deser truskawkowy.

   Maria skończyła kurs języka angielskiego. Ale decyzję o wyjeździe za granicę odłożyła na później. Dzięki pomocy przyjaciół dostała pracę w krakowskiej Klinice Psychiatrii. Nie mówi tego głośno, ale w duchu odetchnęła, że nie musi na stare lata szlifować obcych bruków.
W tekście wykorzystano fragmenty pamiętników bezrobotnych, nadesłane na konkurs, ogłoszony przez Zakład Badań Socjologicznych nad Przedsiębiorczością i Klasą Średnią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski