Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sieńczyłło: Cudownie grać we własnym teatrze. Ale kiedy trzeba, biorę miotłę i w nim sprzątam. Czemu nie?

Redakcja
Justyna Sieńczyłło: - Spełniło się wielkie marzenie męża, które stało się moim FOT. ARCHIWUM TEATRU KAMIENICA
Justyna Sieńczyłło: - Spełniło się wielkie marzenie męża, które stało się moim FOT. ARCHIWUM TEATRU KAMIENICA
- Teatr to jak własny dom. Skoro do niego zapraszam, to czuję się odpowiedzialna za wszystko. Nie tylko za moją rolę - mówi aktorka Justyna Sieńczyłło. ROZMAWIA WACŁAW KRUPIŃSKI

Justyna Sieńczyłło: - Spełniło się wielkie marzenie męża, które stało się moim FOT. ARCHIWUM TEATRU KAMIENICA

- Justyna, wybacz, nie oglądam "Klanu". Wciąż grasz Bognę?

- Z przerwami 16 lat. "Klan" dał mi to, co najważniejsze, niestety, w zawodzie aktora, szczególnie w dzisiejszych, trudnych czasach - tak zwaną popularność. Nie chodzę na castingi, nie mam agenta, ale ludzie przychodzą na moje spektakle, by zobaczyć tzw. "Bognę", a gdy wychodzą, mam wrażenie, że znają część mnie.

- Od czterech lat jesteś wraz z mężem Emilianem Kamińskim współwłaścicielką warszawskiego Teatru Kamienica; to pewnie nie masz źle - łatwiej o rolę, o wymarzonego reżysera?

- Jest wiele plusów; podstawowy to fakt, że spełniło się wielkie marzenie męża, które stało się moim. Lata walki o teatr długo by opisywać. Sześć lat minęło, nim zaczęliśmy budować, tak było wiele barier. Łatwo nadal nie jest. Nasz dysponujący trzema scenami teatr nie ma dotacji, planując tzw. spektakl dramatyczny, musimy zrealizować trzy komedie, by go sfinansować. Ale najważniejsze, że publiczność nas licznie odwiedza.

- Nie powiedziałaś, czy jako współwłaścicielka teatru i żona współwłaściciela łatwiej zdobywasz role?

- Łatwiej i trudniej zarazem. Pierwszą w spektaklu "Mój Dzikus" zarabiałam na spłacanie kredytu; gram ją już ponad siedem lat. Przyjemnie jest grać we własnym teatrze, ale i nie tylko grać. Zanim rozpocznę spektakl, obchodzę cały teatr sprawdzając, czy są kwiaty, czy jest posprzątane. Jak trzeba, biorę miotłę, czemu nie? Taki teatr to jak własny dom, skoro do niego zapraszam, to czuję się odpowiedzialna za wszystko. Nie tylko za moją rolę.

- U zarania Kamienicywśród założycieli była i Krystyna Janda...

-Była z nami, ale potem wkrótce pojawił się jej pomysł na własny teatr. Jesteśmy zaprzyjaźnieni i do dziś się wspieramy. To zresztą Krysia, która studiowała z Emilianem, połączyła nas na scenie i nie tylko...

- Przecież spotkałaś Emiliana Kamińskiego na zdjęciach próbnych do filmu "Szaleństwa panny Ewy".

- Faktycznie, jako 13-latka znalazłam się w piątce kandydatek do roli tytułowej Ewy. Na planie, ja, dziewczynka z Białegostoku, czułam się kompletnie zagubiona. Grający w tym filmie Emilian był wówczas dla mnie starszym panem... I do dziś kłamie, że pamięta moje oczy...

- Jak możesz nie wierzyć mężowi. Skoro mówi, że zapamiętał Twe piękne oczy, to znaczy, że zapamiętał. Rozumiem podejrzliwość, gdy mówi, że nie zdradził...

- (śmiech)

- Spotkaliście się po latach w Teatrze Powszechnym, gdzie Krystyna Janda reżyserowała "Na szkle malowane". On - Janosik, Ty - Swoja; i co, długo się opierałaś amantowi Kamińskiemu?

- Bardzo krótko; dwa lata czekał, żebyśmy się pobrali. Uznałam, że to na tyle ważne spotkanie w moim życiu, że muszę z nim pożyć na co dzień, a nie tylko spotykać się na randkach... I tak zostało do dziś. Jesteśmy superkumplami.

- Ślub i wesele odbyły się w gronie trzynastu osób. Nie jesteś przesądna?!

- Liczby są bardzo ważne; 13 to szczęśliwa liczba mojej mamy i ja też w nią wierzę.
- Jak zaprosiliście raptem trzynaście osób to mogłaś, jak wiem, całe wesele przygotować sama.

- Tak było. Jednak później zdarzało mi się gotować i dla 50-60 gości. Pochodzę ze Wschodu, a tam kierują się zasadą: "Gość w dom, Bóg w dom".

- A jak to było z przezwiskiem męża "Jemioł"?

- W czasie studiów nazywali go "Jemialian", bo nie rozstawał się z gitarą i rosyjskimi, romskimi romansami, a Paweł Wawrzecki wymyślił zdrobnienie "Jemioł", które podchwycili bliscy oraz profesorowie.

- Znam wersję, że to dotyczyło dziewczyn - że wszystkie "je mioł".

- To już dopisali złośliwi.

- Grasz u męża, reżysera, a próby, wiadomo, rodzą stres, napięcia. Udaje się wam nie przenosić ich do domu?

- Jest to o tyle łatwiejsze, że mąż wraca bardzo późno. A mówiąc serio, grałam u Emiliana tylko dwa razy i byłam bardzo waleczna. Wydawało mi się, że aktorsko trochę dojrzałam, uznałam więc, że się mogę pokłócić. I kłócę się do tej pory. Jesteśmy włoskim małżeństwem - krzyczymy, bo wyrzucamy z siebie złe emocje, ale to oczyszcza atmosferę. Tak ogromny teatr, zatrudniający wiele osób - rodzi mnóstwo problemów. Ma je na głowie głównie mąż, ja staram się poświęcać czas naszym synom 10-letniemu Cyprianowi i 15-letniemu Kajetanowi, a także 20-letniej córce Emiliana - Natalii, która jest mi bardzo bliska, wychowywała się też z nami. Studiuje ekonomię...

- To zostanie dyrektorem ekonomicznym Kamienicy.

- No, nie wiem, bo myśli o reżyserii. Na razie pomaga nam pracując w teatrze. On zawojował życie naszej rodziny totalnie; już nigdy nie będzie, jak było. Trochę żal... Żal przede wszystkim chwil nie spędzonych z dziećmi, które rosną między palcami... Nasze życie jest podporządkowane teatrowi. np. starszy syn sprząta w nim w czasie wakacji. Swojego pokoju nigdy tak nie sprzątał! Wzruszył mnie, gdy zobaczyłam go na czworakach między krzesłami. Młodszy już mówi, że będzie wicedyrektorem. Generalnie widzę, że są z taty dumni... Ja próbuję heroicznie godzić bycie mamą, tatą i tak dalej z życiem zawodowym, nadal bowiem gram także, to już 20 lat, w Powszechnym. Kobieta musi mieć zawsze własną furtkę.

- Wcielasz się między innymi w "Wierę Gran". Twoje podobieństwo do bohaterki jest niesamowite!

- Po sesji zdjęciowej przed premierą wysłaliśmy moje zdjęcia portalowi teatralnemu i dostaliśmy e-mail zwrotny, że fotosy Wiery Gran już mają, oczekują na moje. Ale mimo podobieństwa jest to moja Wiera Gran, nie imituję jej.

- Pewnie najtrudniej było Ci zagrać scenę początkową; Wiera Gran w mocno podeszłym wieku, opętana manią prześladowczą...

- To wciąż największe wyzwanie w tym spektaklu. Uznałyśmy z reżyserką Barbarą Sass, że nie będę udawać osoby tak starej. Gram w kameralnej sali, tuż przed widzami... To w ogóle bardzo trudne zadanie, by w ciągu godziny pokazać najbardziej drastyczne momenty z życia postaci tak tragicznej, tak zapętlonej w historię II wojny. To przykład niesamowitego losu, dowodzący, jak trudno oceniać postępowanie ludzi z czasów, gdy przykładano im pistolet do głowy, gdy ceną było życie.
- Dla Gran ogromnym ciosem było wrogie przyjęcie jej w Izraelu, gdzie mimo wyroku polskiego sądu traktowano ją jako kolaboran-tkę, "gestapowską kurwę".

-I to się chyba nie zmieniło. Miałam wstępne zaproszenie do tego kraju, po czym przyjechała stamtąd impresario, zobaczyła spektakl i powiedziała: wspaniale, że pani gra to w Polsce, ale w Izraelu by panią zlinczowano. Lata świetlne jeszcze miną, zanim zmieni się tam stosunek do postrzegania takich spraw, jak Gran.

- Wcześniej z Barbarą Sass przygotowałaś spektakl o Poli Negri "Tango Notturno", ale nie tylko ta piosenka, śpiewana i przez Wierę Gran, łączy te postaci...

- Spektakl opowiada o jednym wieczorze Poli w Berlinie; nastał film dźwiękowy i ona ze swym kontraltem i lekką chrypką w głosie, nie mając pracy w USA, a mnóstwo długów, wiąże się z kinematografią III Rzeszy... Pierwszy kontrakt jest w kooperacji dwu filmotek, potem Amerykanie się wycofują. Negri nie ma wyjścia - gra, szuka ukojenia w alkoholu, a jednocześnie pomaga Żydom. Ten wieczór decyduje o jej życiu albo śmierci, za chwilę ma udać się na spotkanie z Göringiem...

- Własny teatr, piękny dom, mąż przyjaciel, dorastające świetnie dzieci - to już szczęście?

- Boję się używać tego słowa. Dla mnie szczęście to przede wszystkim zdrowie najbliższych, to najważniejsze i tego życzę im i wszystkim.

- To ja życzę Tobie.

CV

Pierwsze kroki stawiała w amatorskim teatrzyku Klaps u pani Antoniny Sokołowskiej w Białymstoku. - Która uczyła nas, jak nie stłamsić samego siebie, wspierała, zaznajamiała z literaturą, podpowiadała, dokąd mamy iść. Wspaniała osoba. To pani Tosia zmobilizowała mnie do przystąpienia do egzaminów na PWST; nie wierzyłam, że mi się uda i złożyłam też papiery na iberystykę - mówi dziś Justyna Sieńczyłło.

Skończyła warszawską PWST (1992), aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie, w którym zagrała m.in. Chris w "Tańcach w Ballybeg" (1993), za rolę otrzymała nagrodę dla młodej aktorki na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu. Jej talent wokalny wykorzystano w musicalach wystawianych w teatrach Syrena i Roma ("Piotruś Pan", "Crazy for you", "Piękna Lucynda".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski