Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Setki dżihadystów giną w Kobane, ale Państwo Islamskie podbija kolejne tereny w Iraku

Remigiusz Półtorak
Bliski Wschód. Podczas gdy niemal cała uwaga jest od miesiąca zwrócona na dramatyczny bój o Kobane, strategiczne miasto na granicy turecko-syryjskiej, dżihadyści z Państwa Islamskiego coraz śmielej poczynają sobie w Iraku.

Teraz widać to najwyraźniej w prowincji al-Anbar na zachodzie Iraku, która jeszcze niedawno była w znacznej części pod kontrolą sił rządowych. _– Jeśli tak dalej pójdzie i w ciągu dziesięciu dni zagraniczne wojska nie zdecydują się na interwencję lądową, to kolejna wielka bitwa rozegra się u bram Bagdadu _– przestrzega w rozmowie z agencją AFP Faleh al-Issawi, wiceszef prowincji.

Tymczasem informacje, które dochodzą z granicy turecko-syryjskiej, nie są bardzo dokładne, ale mogą wskazywać, że dżihadyści z Państwa Islamskiego (IS), którzy przed miesiącem zaczęli szturm na Kobane, znaleźli się w odwrocie. Wprawdzie według ostatnich danych Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, mają pod kontrolą połowę miasta, ale broniący go Kurdowie przekonują, że to panowanie się kończy.

Przede wszystkim dzięki wsparciu koalicji międzynarodowej. Tylko od początku tego tygodnia do środy było prawie 40 nalotów na pozycje islamskie. Problem w tym, że nawet jeśli ofiar po stronie dżihadystów jest więcej (przez miesiąc walk zginęło tam w sumie ok. 660 osób, w tym prawie 380 ekstremistów islamskich, ok. 260 Kurdów i trochę cywilów, którzy nie zdążyli uciec), to posiłki dla IS dochodzą cały czas.

Dzisiaj nikt nie ma wątpliwości, że same bombardowania z powietrza nie wystarczą. Amerykański generał John Allen, który zajmuje się koordynacją działań koalicji przeciwko IS mówi wprost, że naloty nie powodują, iż dżihadyści muszą się wycofać. Innymi słowy: gdyby nie spadające bomby, Kobane już byłoby zdobyte, ale dzięki samym atakom z powietrza nie da się wygrać większej bitwy.

Kluczowe jest ciągle stanowisko Turcji, która oficjalnie zezwoliła – głosem parlamentu – na rozpoczęcie akcji wojskowej, ale cały czas jej nie przeprowadza. I trudno oczekiwać, że to się stanie w najbliższym czasie. Waszyngton nie może dojść do porozumienia z Ankarą , a paradoks sytuacji polega na tym, że współpracę w zwalczaniu dżihadystów zapowiedzieli nawet John Kerry i Siergiej Ławrow, ministrowie dyplomacji USA i Rosji. Jednym z głównych powodów ich współpracy jest obawa, że ekstremiści zaczną wracać do swoich rodzimych krajów i będą organizować tam zamachy. Według Ławrowa, w szeregach Państwa Islamskiego walczy dzisiaj około pół tysiąca bojowników, którzy przyjechali z Rosji.

Tymczasem postawa Turcji jest coraz bardziej dwuznaczna i uzasadnione stają się pytania, o co prezydentowi Erdoganowi chodzi. Od początku ataku dżihadystów na Kobane wojsko tureckie ustawiło się przy granicy, ale nie ma mowy o tym, aby wzięło udział w walkach. Dlatego pojawiają się przypuszczenia, że ekspansja Państwa Islamskiego jest dla Ankary mniejszym złem, bo głównymi przeciwnikami Erdogana są władze w Syrii, a przede wszystkim lewicowi bojownicy z Partii Pracujących Kurdystanu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski