Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samek: Przez dziury w polskim prawie, śmieciówka zabija etat

Rozmawia Zbigniew Bartuś
Fot. Andrzej Banaś
– W przepisach jest wiele luk i niejasności, które – jak pokazują przeprowadzane przez nas kontrole – są interpretowane w ten sposób, by prawa nie stosować, a je nadużywać – mówi nam Artur Samek z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie.

– Robiłem po zmroku zakupy z hipermarkecie francuskiej sieci. Potwornie zmęczona kasjerka wyznała, że haruje za 5,50 zł brutto za godzinę. Na umowę-zlecenie. W markecie prawie nikt nie ma etatu. Ba, nikt nie jest zatrudniony w owej sieci! Kasjerzy, magazynierzy, układacze towarów, sprzątający i ochrona zostali wynajęci z krakowskich agencji pracy tymczasowej. To normalne?

– To może być niezgodne z obowiązującymi w Polsce przepisami. Klasyczne umowy o pracę są u nas coraz częściej zastępowane przez umowy cywilnoprawne.

– Zwane popularnie śmieciowymi.

– Tak. Są to zwłaszcza umowy-zlecenia czy o dzieło. Coraz częstszym zjawiskiem jest także tzw. outsourcing.

– Na przykład huta wynajmuje zewnętrzną firmę do ochrony swych hal, a jeszcze inną do sprzątania biurowców?

– Właśnie. Często outsourcinguje się, czyli zleca na zewnątrz, także usługi księgowe, kadrowe. Zajmują się tym wyspecjalizowane firmy, które obsługują najczęściej wiele różnych przedsiębiorstw czy instytucji.

– Czyli klasyczny outsourcing polega na tym, że przedsiębiorca zleca do wykonania firmom zewnętrznym czynności, które nie należą do jego działalności podstawowej. Np. huta zleci sprzątanie i ochronę, ale wytapiania surówki i walcowania stali – już nie.

– Tak to powinno wyglądać. Ale na polskim rynku pracy, z powodu wysokiego bezrobocia, coraz więcej ludzi świadczy usługi outsourcingowe w ramach podstawowej działalności różnych podmiotów. Częściej też zatrudnia się osoby w oparciu o umowy cywilnoprawne. W ten sposób te klasyczne są z rynku wypierane. Weźmy taki przykład: duża firma z kapitałem międzynarodowym z siedzibą w Warszawie, mająca oddział w Krakowie, zwalnia po kolei wszystkich etatowych pracowników i zastępuje całe działy osobami zatrudnionymi w ramach outsourcingu.

– Przecież to fikcja. Czemu służy?

– Firma świadczy nadal te same usługi, w tym samym miejscu, dla tych samych kontrahentów. Różnica pojawia się wtedy, gdy porównamy sytuacje pracowników. Ci starzy, zatrudnieni jeszcze na warunkach określonych w kodeksie pracy i chronieni przez układy zbiorowe, zarabiają przykładowo po 7 tys. zł i mogą korzystać z dodatkowych uprawnień, a ci nowi, z „outsourcingu”, czyli zatrudnieni przez firmy zewnętrzne, dostają wynagrodzenie minimalne, bez żadnych przywilejów.

– Bywa nawet gorzej.

– Tak. Ludzie często zatrudniani są na podstawie umów cywilnoprawnych, a wtedy nie mogą korzystać z ochrony wynikającej ze stosunku pracy.

– Niektóre firmy mają niemal wyłącznie pracowników tymczasowych. Choć działają na okrągło.

– Niepokojące jest to, że coraz więcej owych „tymczasówek” to nie są umowy o pracę, tylko właśnie umowy cywilnoprawne. Nie można się na ich podstawie domagać wypłaty minimalnego ustawowego wynagrodzenia, ani wypłaty za tzw. nadgodziny. Osoby zatrudnione na takich umowach nie mogą korzystać z wielu innych uprawnień pracowniczych, związanych np. z urlopem wypoczynkowym czy rodzicielstwem, a przysługujących w przypadku zawarcia umowy o pracę.

– Kiedy tymczasówki zaczęły wypierać klasyczną pracę na etacie?

– Przepisy o pracy tymczasowej weszły w życie dziesięć lat temu i początkowo – z nielicznymi wyjątkami – wszystko było zgodne z intencją ustawodawcy, tzn. wykonywanie pracy tymczasowej dotyczyło sezonu, miało charakter okresowy, doraźny, np. gdy jakaś firma produkcyjna musiała nagle wykonać zlecenie, którego nie była w stanie przewidzieć. Słowem: praca tymczasowa miała dotyczyć sytuacji nadzwyczajnych, a nie zwyczajnych.

– Ale część pracodawców uległa pokusie, by zatrudniać tak ludzi na stałe?

– Dopóki mieliśmy jakąś równowagę na rynku pracy, nie było to nadużywane, ale kiedy wzrosło bezrobocie, stroną dominującą stali się pracodawcy. I to oni zaczęli dyktować warunki.

– Prawo za tym nie nadąża?

– W przepisach jest wiele luk i niejasności, które – jak pokazują przeprowadzane przez nas kontrole – interpretowane są w ten sposób, by prawa nie stosować, a je nadużywać.

– Kontrole i kary to zbyt słaba broń do walki z tym zjawiskiem?

– Po pierwsze trzeba pracodawcy udowodnić, że np. dany człowiek, zatrudniony na umowę zlecenie, wykonuje de facto – jak to się fachowo nazywa – zadania noszące znamiona stosunku pracy. Czyli: pracuje w miejscu wskazanym przez pracodawcę, pod jego kierownictwem i w czasie wyznaczonym przez niego. W świetle przepisów ktoś taki powinien mieć umowę o pracę.

– Ale bywa, że sam jej nie chce.

– Są osoby, głównie młode, którym nie zależy na takiej umowie, bo np. jeszcze się uczą i interesują je luźniejsze formy zatrudnienia. Ale są też takie, które mogą się obawiać utraty pracy, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Jest dla mnie oczywiste, że pracobiorca jest zawsze wobec pracodawcy stroną słabszą.

– I nawet jak sprawa trafi do sądu, to zeznaje niezgodnie z prawdą. Wprawdzie inni pracownicy, wezwani na świadków, mogliby potwierdzić, że on pracował dokładnie tak, jakby był na klasycznym etacie, ale…

– Bywa, że zeznają dokładnie tak samo, według jak gdyby ustalonego schematu, korzystnego dla pracodawcy.

– Jakie kary za omijanie prawa lub jego nadużywanie może stosować inspekcja pracy?

– Problem w tym, że w niektórych wypadkach ustawodawca nie przewidział w ogóle żadnych sankcji, a w pozostałych kary są stosunkowo niskie. Często, z uwagi na odmowę przyjęcia mandatu przez sprawcę wykroczenia czy też rodzaj tego wykroczenia sprawy są rozpatrywane przez sądy karne.

– I ciągną się latami.

– Bywa, że się przedawniają z uwagi na stosunkowo krótki okres przedawnienia dla wykroczeń.

– Nierzetelni pracodawcy niszczą rynek pracy?

– Nie może tak być, że uczciwych pracodawców oraz dobrych legalnych agencji pracy tymczasowej jest coraz mniej, bo nie wytrzymują konkurencji z tymi, którzy korzystają z luk w polskim prawie.

– Te luki trzeba załatać?

– Oczywiście. I to jak najszybciej. Państwowa Inspekcja Pracy apeluje o to od dawna.

Co druga firma kontrolowana w ostatnich 7 latach przez Państwową Inspekcję Pracy naruszyła prawo dotyczące zatrudnienia.

Co piąta zatrudniała ludzi bez umowy o pracę na piśmie oraz bez zgłoszenia do ubezpieczenia społecznego – czyli na czarno. Najczęściej dochodziło do tego w branży transportowej i gastronomiczno- -noclegowej. Tak wynika z informacji przedstawionej posłom przez PIP w miniony wtorek.

Inspektorzy przeprowadzili ponad 152 tys. kontroli dotyczących legalności zatrudnienia i innej pracy zarobkowej obywateli.

PIP alarmuje, że rośnie liczba przypadków powierzania pracy na podstawie umów cywilnoprawnych, czyli tzw. śmieciówek. W kontrolowanych firmach pracowało ponad 6 mln osób, z czego aż 1,2 mln na „śmieciówkach”.

W zeszłym roku PIP zweryfikowała 44 tys. umów cywilnoprawnych w prawie 9 tys. firm. Okazało się, że co piąta umowa została zawarta w warunkach właściwych dla umowy o pracę – czyli zamiast „śmieciówki” pracownik winien mieć klasyczny etat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski