Już po trosze zapomnieliśmy o majówkach, bo chociaż chętnie wyjeżdżamy w weekendy (zwłaszcza podczas polskiej specjalności - długiego weekendu), to samo określenie „majówka” stało się anachroniczne, a więc trochę śmieszne. Tymczasem kiedyś na majówki chodzono chętnie, niekoniecznie w maju.
Można powiedzieć, że te wyprawy były częścią obyczajowości. W Krakowie przyciągało wzgórze św. Bronisławy, Sikornik, Las Wolski. Ba, w tych okolicach chętnie obchodzono nawet rodzinne uroczystości, co w maju 1863 roku zanotował Ambroży Grabowski:
Rocznica - dnia trzeciego maja na Górze Błogosławionej Bronisławy w lasku Sikorniku obchodziliśmy czwartą rocznicę zaślubienia córki mojej Stefanii z Karolem Estreicherem, urzędnikiem sądowym we Lwowie i pracowitym badaczem piśmiennictwa naszego, którego płody zamieszczane bywają w pismach czasowych i który z żoną i dwiema córeczkami na święta wielkanocne przybył. Na tej familijnej skromnej uczcie pod jasnym, słonecznym niebem i w otoczeniu szerokiego krajobrazu były dzieci i wnuki moje, tudzież jeden prawnuk.
Rzeczywiście, familia spora i bardzo zasłużona, szkoda tylko, iż pan Grabowski poskąpił nam szczegółów - jak ubrane było towarzystwo, które zasiadło do leśnej uczty i czym się raczyło w otoczeniu szerokiego krajobrazu. Ale prawdę mówiąc nie musiał o tym pisać. W owych czasach nie tylko na wzgórze św. Bronisławy, lecz nawet na tatrzańskie szczyty panie wchodziły ubrane tak, jakby wybierały się na spacer po linii A-B. Ściśnięte fiszbinami gorsetów, z wytwornymi parasolkami w dłoniach.
Kiedy nadeszły zmiany w majówkowej modzie? Jeszcze w moim dzieciństwie w niedzielne przedpołudnia ścieżką wśród pól dreptali panowie w garniturach i - jak się wtedy mówiło - pod krawatami. Obok nich wędrowali podmiejscy turyści. Z drelichowymi plecakami lub „cielakami” - wojskowymi tornistrami pokrytymi cielęcym futrem. Mniej ambitni nosili chlebaki. Zimą lub wczesnym latem obowiązywały skafandry - wkładane przez głowę, z wielką kieszenią na piersiach i z kapturem. No i często laski, od czasu do czasu nawet ciupagi, ale nie oryginalne, góralskie, stanowiące także broń, lecz ich imitacje sprzedawane ceprom nie tylko na zakopiańskich Krupówkach, ale także w krakowskich Sukiennicach. Laski często pokrywały blaszki - wyraźne dowodzące, gdzie, w jakich schroniskach, w jakich miejscowościach bywali ich właściciele.
Wracając zaś do plecaków (dzisiejsze, noszone także w mieście i na co dzień, są podobne do niegdysiejszych jak komórka do telefonu na korbkę), należy stwierdzić, iż trzeba było długiego czasu i sporego wysiłku, by spolonizować ich nazwę. To polscy skauci, polscy harcerze, z ruksaka zrobili plecak.
Oprócz garniturowców i turystów do Lasku Wolskiego zmierzali niechlujni (dzisiaj powiedzielibyśmy, że na luzie) panowie w pewnym wieku. Wyróżniali się sandałami, siatkowymi podkoszulkami i nakryciem głów - chusteczkami do nosa. Płócienną (papierowych jeszcze nie było) chusteczkę należało zawiązać na rogach w wielkie supły i już była gotowa prostokątna ochrona przed słońcem. A jeżeli, nie daj Boże, nieco popadało, koniecznie należało podwinąć nogawki spodni, aby ich przypadkiem nie uszargać, czyli nie pobrudzić.
Sandałowcom często towarzyszyły ich żony. Panie często zażywne, z fryzurami wspinającymi się w górę drobnymi loczkami. Po przybyciu na miejsce zażywały na polanach słonecznych kąpieli w różowych desusach z liśćmi babki przylepionymi do nosów, bo, jak wiadomo, nos łacno można oparzyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?