MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Robinson porzucony w kosmosie

Urszula Wolak
Lubię kino. Tytuł „Marsjanina” - nowego filmu Ridleya Scotta - budzi skojarzenia z dziełami science fiction o inwazji obcych na Ziemię. Nie zetkniemy się w nim jednak z zakorzenionym w naszej wyobraźni obrazem zielonego przybysza.

Tytułowym bohaterem jest bowiem człowiek, który utknął na Czerwonej Planecie w wyniku zaniedbań amerykańskiej załogi statku kosmicznego, która prowadziła naukowe badania w kosmosie. „Marsjanin” - jakby przy okazji odsłaniania kulisów pracy potężnej organizacji NASA - snuje ludzką historię o przetrwaniu, rodem z kart powieści „Przypadki Robinsona Crusoe” Daniela Defoe. Bohater Scotta zamienia tylko bezludną wyspę na bezkresny pejzaż jałowej ziemi na Marsie.

To dało szerokie pole do inscenizacyjnego popisu, z którego reżyser nie omieszkał skorzystać. Poza wachlarzem kunsztownych zdjęć (autorstwa polskiego operatora Dariusza Wolskiego), dostarczających estetycznych wrażeń i zasługujących z pewnością na nominację do Oscara, nie znajdziemy jednak w „Marsjaninie” głębszej refleksji choćby nad fascynującym problemem obecności człowieka w kosmosie. Dowiemy się natomiast, jak przetrwać na Marsie i nie zwariować.

Okazuje się, że grany przez Matta Damona Mark Watney do przeżycia na obcej planecie potrzebuje właściwie tylko pożywienia. Kiedy zasoby na stacjonującej na Marsie stacji kosmicznej kończą się, botanik znajduje sposób, by posadzić ziemniaki. Łebski Mark zaskakuje pomysłami, podobnie jak pracownicy NASA, którzy odkrywają, że uznany za zmarłego tytułowy bohater jednak żyje.

Tu mogłaby się rozpocząć emocjonująca, jak na hollywoodzki megahit przystało, walka o sprowadzenie Marka na Ziemię. Zamiast tego działania kosmicznej organizacji zredukowano do oczywistych klisz, które znamy z podobnych produkcji. Pojawiają się więc źli szefowie, którzy pragną całą sprawę zamieść pod dywan, by światowe media nie dowiedziały się o potknięciu NASA, i krwiożerczy dziennikarze żywiący się gorącymi newsami.

Film Scotta nabiera też wymiaru propagandowego. Reżyser składa w nim bowiem ukłon w stronę potężnych Chin (jak powszechnie wiadomo, stanowiących dziś największy rynek zbytu dla amerykańskiej kinematografii), z którymi Amerykanie wspólnymi siłami próbują ratować kosmonautę uwięzionego na Marsie.

Od surwiwalowo-propagandowego wydźwięku „Marsjanina” odstaje jedna z ostatnich fantastycznych sekwencji filmu. Akcja ratunkowa w przestrzeni kosmicznej przypomina wymyślne choreografie tańca ze wstążką. Żadna z nich jednak nie trzyma w napięciu tak jak ta wyreżyserowana przez Scotta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski