Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorlice. Joanna, dziewczyna, która tworzy anielską biżuterię

Halina Gajda
Halina Gajda
Joanna, z wykształcenia historyk sztuki, porzuciła pracę urzędnika przy biurku, postawiła na własny warsztat. Tworzy biżuterię, ozdabiając ją naturalnymi kamieniami, czasem znalezionymi na brzegu.
Joanna, z wykształcenia historyk sztuki, porzuciła pracę urzędnika przy biurku, postawiła na własny warsztat. Tworzy biżuterię, ozdabiając ją naturalnymi kamieniami, czasem znalezionymi na brzegu. archiwun
Nie mówi o sobie „artystka”, a powinna. Biżuteria, którą tworzy, jest surowa, ale jednocześnie delikatna i pełna subtelności. Kiedyś przekora kazała jej zrobić kurs spawacza, a naprawdę jest historykiem sztuki.

Joanna jest historykiem sztuki z kursem spawacza TIG w zanadrzu. Zrobiła go na wszelki wypadek i trochę z przekory. By pokazać innym. - Że kobieta też potrafi spawać. Koronkowo - śmieje się serdecznie.

Nie ma w niej przy tym, feministycznej zaciekłości. Nie planuje też zatrudnienia się jako spawaczka. Wystarczy, że pół domu przerobiła na warsztat jubilerski. Gdy wychodzi z niego, jest tak samo umorusana, jakby wyszła z fabryki. Brud to nic, bo efekty są olśniewające. - Czasem mam wrażenie, że to nie jubilerstwo, tylko warsztat samochodowy - porównuje.

Stary kożuch dziadka

Drobniutka brunetka, witając się, zdecydowanie ściska rękę. Jest konkretna od samego początku, ale bardzo przy tym kobieca. - Jubilerstwo? Cóż, zaczęło się chyba z dziesięć lat temu. W powszechniej ofercie jakoś nie mogłam znaleźć nic dla siebie - przyznaje trochę kokieteryjnie.

Nie znalazła, bo od zawsze lubiła się wyróżniać. Nie metką naszytą w widocznym miejscu na rękawie, wycenioną na setki czy tysiące złotych. Bardziej chodziło to nienazwane „coś”.

Kolebką jubilerskiej pasji był tak naprawdę strych rodzinnego domu. I wszelkie zgromadzone tam przydaśki, czyli stare futro babci, dawno niemodne spodnie dziadka, jakaś kamizelka, którą tata uznał za mało twarzową i sukienka, której nie chciała mama. Tu wycięła, tam doszyła, sfastrygowała, splisowała. Efekt był taki, że gdy wychodziła, domownicy wzdychali. W oczach mieli wypisane: dziecko, w coś ty się ubrała. Jej to zaś pasowało.

- Trzeba było wyciąć jakieś drzewo w przydomowym ogrodzie - opowiada. - Zaczęłam korować jakąś gałąź. Pasmo po paśmie. Kora była miękka i plastyczna. Dawała się modelować - wspomina. Kładła obok siebie pasma. Pomyślała: dołożę kawałki skóry. Pasowało. Było harmonijne i oryginalne. Połączyła wszystko. Wyszedł pasek. Do tego jeszcze kolczyki. Wszystko w zgodzie z naturą. - A potem to już samo się potoczyło - śmieje się.

Robiła pojedyncze sztuki. Dosłownie, również w przypadku kolczyków. Przyczyna tego była dosyć zaskakująca. - Otóż, jeszcze wtedy nie potrafiłam zrobić dwóch takich samych - przyznaje szczerze. Joanna chodziła więc w jednym. Za to z mocnym zazwyczaj akcentem, przez co rzucała się w oczy. - Dzisiaj, u siebie, odeszłam od dużych form, potrafię zrobić dwa takie same kolczyki, co nie zmienia faktu, że i tak chodzę w jednym - śmieje się serdecznie.

Jubilerskie skarby

O swojej pracy mówi tak: myślę, tworzę, szukam, dociekam, usiłuję kształtować. Z ciekawością pokonuję drogę od pomysłu do przedmiotu, ale czasem trafiam tuż obok. A przede wszystkim - cieszę się, że widzę - kolory, faktury, formy i mogę je wydobyć i przekazać dalej. Lubię połączenia kontrastowe, nieoczywiste, niespodziewane aspekty znanych formuł...

Stąd pewnie pomysł na wykorzystanie w biżuterii, na przykład rzecznych kamieni. - Znalezione na brzegu takie „niby nic”, za to z genialnymi, niepowtarzalnymi odcieniami błękitu, fioletu, zieleni - mówi rozemocjonowana.

Lubi zaskakiwać. Również samą siebie. Kiedyś wystartowała w konkursie dla jubilerów-artystów. Hasło przewodnie było dosyć proste - biżuteria jako symbol pustki. Co autor miał na myśli, tego nie wie do dzisiaj. W szranki stanęła bez przekonania. Bardziej chyba na odczepne niż z chęci prawdziwego konkurowania, czy chęci zdobycia nagród. - Z moim przyjacielem wymyśliliśmy, że do „pustki”dołożymy sylabę „ka”. Wyszła nam ka-pustka - opisuje. - Dorobiliśmy do tego całą kapuścianą ideologię i pierścionek z takim samym motywem zamiast błyszczącego kamienia - zdradza.

Co do werdyktu, to są dwie możliwości: jury albo się nie poznało na genialności pomysłu gorliczanki, albo uznali, że jest tak dobra, że może zagrozić starym wygom. Tak czy owak, pracy nie dostrzegli. Joanna średnio się tym przejęła. - Podczas jakichś targów, w pierścionku, od pierwszego wejrzenia zakochała się jedna z klientek. Nic nie było dla niej ważne. Musiał być jej. Co ciekaw, wchodził jej tylko na mały palce. Co ją jeszcze bardziej zachwyciło - opowiada.

Konserwator jak spawacz

Kiedyś siedziała za biurkiem w bardzo ważnej instytucji. Jeździła w teren i spotykała się z ludźmi, którzy mieli - w zależności od okoliczności: szczęście albo pecha - posiadania zabytku. Na początku jeździła w teren ze wzniosłymi przekonaniami, że o zabytki trzeba dbać za wszelką cenę, z czasem przekonała się, że formy ochrony prawnej rozmijają się z rzeczywistością. Porzuciła więc wygodny fotel przy biurku. Gdzieś na drodze poszukiwania siebie, zdarzył się jej wspomniany kurs spawacza. - Oczywiście ku wielkiemu zdziwieniu wykładowcy i pozostałych uczestników - wspomina.

Początkowo traktowali ją z lekkim pobłażaniem, gdy jednak w końcu przekonali się, że nie chodzi o żadną prowokację ani eksperyment, zwyczajnie się zaprzyjaźnili i gdy trzeba było ciężki młotem oklepać kawał metalu, zawsze pomogli. Tajników posługiwania się spawarką, na razie w jubilerstwie nie wykorzystuje. Choć nie jest to wykluczone...

Joanna kocha wszelkie naturalne minerały. Osadza je w srebrze, złocie, czasem mieszankach obu metali. Nauczyła się już, że najlepsze połączenia rodzą się w najmniej oczekiwanych chwilach. - Zdarza się, że podczas pracy coś nie idzie, a ja rzucam soczystym słowem. Zostawiam wszystko, odchodzę do innych zajęć - opowiada. - Potem, już z dystansem wracam i okazuje się, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki - uśmiecha się.

Wszystko zamyka się w harmonii pomiędzy materiałem a człowiekiem. Na przykład podczas topienia srebra w warsztatowym tygielku. Drobne srebrne kulki lądują wtedy w kociołku. Podgrzewane palnikiem zmieniają się w płynną masę. Trzeba wyczuć najlepszy moment na wylanie jej do formy. Jak się przesadzi - srebro jest za słabo albo za mocno rozgrzane - wszystko trzeba zaczynać od nowa. - Na początku zdarzało się, robić to w łazience, co było w niejakim rozdźwięku z zasadami bhp, ale na szczęście, nikomu i niczemu nie stała się krzywda - mówi wprost.

I jeszcze: przy pracy lubię się ubrudzić, co w warsztacie jubilerskim wbrew powszechnemu mniemaniu, jest całkiem oczywiste. Tak samo, jak poparzone opuszki palców. Joanna mówi nawet, że zdarzało się jej w ten sposób wymazać własne linie papilarne. Najczęściej projektuje duże pierścienie - okrągłe, owalne, czasem w formie skrzydła motyla, czasem liścia. Bez nadmiaru zdobień, faktur, błyszczących kamieni. Jeśli pojawia się jakiś, to raczej jako drobny element. I to się kobietom podoba. Gdy wpisać w wyszukiwarkę „Joanna Mikowska biżuteria” pojawi się mnóstwo stron, jeszcze pochwał za oryginalność i urodę jej prac.

Nowa galeria handlowa w Krakowie coraz bliżej otwarcia

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 11

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Gorlice. Joanna, dziewczyna, która tworzy anielską biżuterię - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski