- Odbiera Pan telefon za telefonem, wydaje dyspozycje. Nie ma czasu na wdrożenie się w obowiązki na nowym stanowisku?
- Aura zorganizowała nam intensywny dzień. Od północy do rana mieliśmy już przeszło 100 zgłoszeń z powodu silnego wiatru. Usuwamy połamane konary i drzewa czy zerwane dachy. Pracy jest dużo. Nie ma czasu na wdrażanie, ale taka intensywna praca nie jest mi obca. Pełnię przecież służbę od ponad 20 lat.
- Jak większość chłopców marzył Pan, by zostać strażakiem?
- Jako dziecko chyba nie. Pomysł na ten zawód pojawił się w szkole średniej. Po maturze trafiłem do Szkoły Aspirantów początkowo w Poznaniu, potem już w Krakowie na os. Zgody i rozpocząłem pracę w jednostce ratowniczo-gaśniczej nr 1 przy ulicy Westerplatte. Potem zostałem dowódcą zastępu, czyli jednego samochodu, następnie sekcji, a po latach trafiłem do jednostki gaśniczo-ratowniczej nr 6 przy ul. Aleksandry jako zastępca dowódcy. Po dwóch latach awansowałem na dowódcę.
- Czyli można powiedzieć, że teraz wrócił Pan na stare śmieci.
- Tak, choć w innej roli. Funkcja komendanta wiąże się z pracą typowo zarządczą. Będę nadzorował wydziały i zadania, nie tylko te związane ze sprawami operacyjnymi. I to jest zasadnicza różnica. Teraz moja praca to nie tylko wyjazdy i operacje, ale również wyzwania związane z potężnym zapleczem logistycznym i innymi wydziałami. To duże wyzwania i odpowiedzialność, bo i miasto jest duże. Czeka mnie ogrom pracy. W jednostce przy ul. Aleksandry podlegało mi 75 osób, a komendzie miejskiej już niemalże 620 funkcjonariuszy, a do tego są jeszcze przecież pracownicy cywilni.
- Co będzie dla Pana priorytetem, jakie są Pana cele?
- Najbliższe miesiące stawiają przed nami duże wyzwania związane z międzynarodowymi wydarzeniami w Krakowie. Będzie to oczywiście mniejsza skala niż Światowe Dni Młodzieży, ale musimy też zadbać o zabezpieczenie Mistrzostw Europy U25 i szczytu UNESCO. Ćwiczymy się też i poszerzamy wiedzę z zakresu walki z terroryzmem.
- Planuje Pan poprawę czasu dojazdu na miejsce wypadku czy pożaru. Jak chce Pan tego dokonać? W mieście jest coraz ciaśniej, coraz tłoczniej.
- Miasto się rozwija, rozbudowuje, uliczki są wąskie, a nasze samochody duże i szerokie. Zwiększa się też natężenie ruchu i potęgują kroki. Musimy na bieżąco analizować sytuację, w przyszłości trzeba będzie rozważyć wybudowanie kolejnej jednostki ratowniczo-gaśniczej. Teraz bierzemy udział w specjalnym programie, współpracujemy z Małopolskim Ośrodkiem Ruchu Drogowego, strażą miejską, wraz z nimi jeździmy i dokonujemy analiz dróg pożarowych na osiedlach. Chcemy uświadomić mieszkańcom, jak ważne jest właściwe parkowanie, które nie utrudnia poruszania się samochodom uprzywilejowanym. Planujemy też zadbać o przepustowość dla wozów strażackich na drogach szybkiego ruchu oraz autostradach. Niestety, jeszcze nie wszyscy kierowcy wiedzą, do czego służy pas awaryjny, i często go blokują.
- Na starych osiedlach np. w Nowej Hucie najczęściej nie ma dróg pożarowych, a na osiedlowych uliczkach mieszkańcy parkują po obu stronach jezdni, uniemożliwiając przejazd strażakom. Można coś z tym zrobić?
- W styczniu spotkaliśmy się z przedstawicielami spółdzielni mieszkaniowych i wydrukowaliśmy dla nich kilka tysięcy ulotek, które mają uświadomić mieszkańcom, że od tego, jak i gdzie zaparkują samochód, może zależeć ich życie.
- W USA strażacy mają pancerne wozy i taranują wszystko, co stoi im na drodze. Kraków pójdzie w tym kierunku?
- Raczej nie. Będziemy tłumaczyć mieszkańcom i pokazywać im, co jest dla nas problemem. Oprócz zatłoczonych ulic i zablokowanych dróg pożarowych mamy też nowe wyzwania. Budują się kolejne osiedla, które się ogradzają, montują szlabany i bramy. Nie wszystkie mają inteligentne systemy, które otwierają zabezpieczenia po uruchomieniu sygnałów dźwiękowych pojazdów służb porządkowych i ratowniczych.
- Pana największe osiągnięcie w dotychczasowej służbie?
- Na pewno mam ogromną satysfakcję z tego, że żadnemu mojemu podwładnemu nigdy nie stała się krzywda. Wszyscy wracali bezpiecznie do koszar i to jest chyba najważniejsze. A bywało naprawdę groźnie, akcje były czasem bardzo skomplikowane, zwłaszcza, że od zawsze byłem związany z sekcją ratownictwa chemiczno-ekologicznego. To ciężka specjalizacja, trzeba się cały czas dokształcać - bo to nieprzewidywalne zdarzenia.
- Pamięta Pan takie działania, które wymagały od szybkich i nietypowych decyzji?
- Kilka lat temu w upalne lato dostaliśmy zgłoszenie ze szpitala dziecięcego w Prokocimiu. Okazało się, że w salach, w których znajdowały się bardzo chore dzieci i nie dało się ich przetransportować, zepsuły się klimatyzatory. Musieliśmy więc obniżać temperaturę w pomieszczeniach w bardzo nietypowy i nowatorski sposób. Sami go wymyśliliśmy i on się sprawdził. Schładzaliśmy szklane ściany budynku polewając je wodą i okładaliśmy foliami termoizolacyjnymi używanymi zwykle podczas wypadków. Obniżyliśmy temperaturę w pomieszczeniach o kilka stopni. Ale są i smutne przypadki, które zostają w pamięci na całe życie. Jak choćby śmierć matki kilkorga dzieci, które wraz z nią wynieśliśmy z pożaru. One przeżyły, ale kobiety nie udało się uratować.
Rozmawiała Marzena Rogozik
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?