Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomaganie było jego zadaniem. Teraz inni pomogą jemu. Razem dadzą radę

Marzena Rogozik
Marzena Rogozik
Mariusz Ura przez całe życie pomagał innym, teraz uczy się przyjmować pomoc
Mariusz Ura przez całe życie pomagał innym, teraz uczy się przyjmować pomoc fot. Joanna Urbaniec
Wielki człowiek. Pokonał nowotwór wątroby i nerki, teraz toczy heroiczną walkę o życie, bo choroba zaatakowała kręgosłup. Przyjaciele zorganizowali dla niego akcję „Mariusz, razem damy radę!” i charytatywną galę stand -upu, żeby wesprzeć tego, który pomagał przez całe życie.

Mariusz Ura ma 44 lata i przez całe życie mieszkał w Nowej Hucie, dziś na os. Wandy. Zawsze uśmiechnięty i pozytywnie nastawiony do życia, nie daje po sobie poznać, że walczy z nowotworem kręgosłupa.

W głowie już się pakowałem

O chorobie dowiedział się przypadkowo. Jego znajomy cierpiał na chłoniaka i ten ciężki przypadek dał mu do myślenia. Postanowił się zbadać, bo od jakiegoś czasu wiedział, że na wątrobie ma jakiegoś guzka. - Bagatelizowałem to wcześniej, choć odczuwałem ból, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to coś poważnego - wspomina Mariusz. - Okazało się, że nowotwór nosiłem w sobie przez 1,5 roku - dodaje.

Były wakacje 2014 roku. Diagnoza okazała się dla niego tak dużym szokiem, że nie powiedział o niej nikomu. Nawet najbliższym. - Bałem się reakcji i sam w to nie wierzyłem - mówi. Pierwsze badania przechodził w Krakowie, ale kiedy dostał skierowanie do kliniki onkologii w Gliwicach, musiał powiedzieć rodzinie dokąd jedzie. Przyznał się po ponad trzech miesiącach. - Miałem już wyniki w ręce, a wszyscy dalej mówili, że to nieprawda, że zaraz okaże się to pomyłką - mówi Mariusz. Do bliskich to nie docierało.

Kiedy w końcu wykonał listę badań, lekarze skierowali go do niemieckiej kliniki w Bonn. Tam przeszedł zabieg atomizacji wątroby. - Gdybym się nie zdecydował na tę operacje, nie wiem czy byśmy dziś rozmawiali - przyznaje. Zabieg był kosztowny, ale jak sam twierdzi - warto było wydać wszystkie pieniądze. Wtedy jeszcze nie myślał, że będzie musiał przejść kolejne.

Po dwóch miesiącach usłyszał, że wątroba jest czysta, ale nowotwór zaatakował nadnercza. Znów rozpoczęła się walka i kolejny cykl terapii. Gdy uwierzył, że wszystko, co złe ma już za sobą, znów zapadł kolej wyrok: rak tym razem zagnieździł się w kręgosłupie.

W ostatnich dniach przyszły wyniki biopsji. Przez pół roku lekarze starali się ustalić, co zaatakowało kręgosłup Mariusza. Teraz jest nadzieja, że diagnoza pozwoli szybko podjąć działanie. Struniaka, którego zdiagnozowali lekarze można leczyć bardzo silną radioterapią. W najgorszym przypadku trzeba będzie operacyjnie wymienić trzy kręgi. - Mam nadzieję, że operacja nie będzie konieczna i radioterapia wystarczy - mówi Mariusz.

Kręgosłup daje o sobie znać. Ucisk sprawia ból, więc Mariusz musi pomagać sobie kulami. Liczy, że niedługo będzie mógł je wyrzucić. Ale to nie największy problem. Najbardziej boli psychika. - Przychodziły takie momenty, że się poddawałem. Zacząłem się już w głowie pakować - wyznaje Mariusz. - Dużo czytałem o mojej przypadłości w internecie, zamartwiałem się na zapas. To był błąd - przyznaje.

W złapaniu równowagi pomogła mu rodzina, znajomi i praca. Koledzy o chorobie dowiedzieli się późno. Jedni bali się o cokolwiek pytać, inni oferowali pomoc. Ale Mariusz nigdy niczego nie potrzebował. - Nie chciałem zamieszania wokół siebie i nie mogłem się pogodzić z tym, że to ja potrzebuję pomocy - wyznaje.

Filantrop: szara eminencja

- Mariusz już po prostu taki jest - mówi o koledze Bartek Czerniawski. - Taki ma charakter. Sam wyciąga rękę do ludzi, troszczy się, ale nie jest w stanie pojąć, że ktoś może pomóc jemu.

Tak było od zawsze. Mariusz od początku związany był z wieloma nowohuckimi inicjatywami społecznymi i sportowymi. - W sercu zawsze miałem Hutnika mimo wszystkich jego problemów, niskich wyników to się nie zmienia - zapewnia. Trzy lata temu wraz z kilkunastoma znajomymi złożył grupę „Stal Nowa Huta”, w której amatorsko grali w piłkę nożną. - Wtedy jeszcze mogłem kopać - wspomina Mariusz. Ale na grze się nie skończyło. Któregoś dnia okazało się, że jest dziecko, które potrzebuje pomocy. Długo się nie zastanawiali. Postanowili zrobić piknik charytatywny i włączyć się w pomoc. I tak własnymi środkami, własną pracą, bez pomocy sponsorów zaczęli zbierać pieniądze.

Wraz ze „Stalą Nowa Huta” Mariusz pomagał nie tylko indywidualnym potrzebującym, którzy zbierali na operacje czy zabiegi, ale także na rzecz hospicjum dla dzieci, a nawet krakowskiego schroniska dla zwierząt. W życiu wiele razy trafiał na ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Oczywiście nie każdemu udało się pomóc, ale kiedy już podjął decyzję, że chce się włączyć w pomoc starał się to zrobić wszystkimi możliwymi kanałami. - Nie zawsze to była pomoc finansowa. Czasem pomagałem w znalezieniu pracy albo kłopotach osobistych. Byłem takim pośrednikiem życiowym - śmieje się.

Mariusz ma też ogromne poczucie odpowiedzialności. Jeśli założy sobie jakiś cel, musi tego dopiąć. Kiedy podczas pikniku nie udało się zebrać kwoty, którą zadeklarowali, czasami dokładał ją z własnej kieszeni.

Zapał Mariusza do pomagania na chwilę osłabł kiedy dowiedział się o swojej chorobie. Nie trwało to jednak długo. Rezygnację przezwyciężył dzięki psychologowi. - Były momenty, że brakowało mi motywacji do wszystkiego, traciłem chęci - wspomina Mariusz. - Miałem bardzo złe diagnozy, dawali mi 1,5 roku, więc nie miałem siły na nic. Tylko myślałem - mówi. - Psycholog powiedziała mi wtedy, że muszę wyjść do ludzi, robić to co lubię, zając się swoimi pasjami - wspomina. On wiedział jaka jest jego pasja: pomaganie. Wtedy na horyzoncie pojawiła się inicjatywa „Wyjątkowy Mikołaj dla Wyjątkowych Dzieciaków”. Mariusz włączył się w akcję, pomagał zbierać fundusze potrzebne na zrobienie paczek dla niepełnosprawnych dzieci, a sam przekazał taką liczbę słodyczy, że ledwie zmieściła się w samochodzie!

Wtedy pierwszy raz pomógł komuś w trakcie własnej choroby. To dało mu nową energię do działania. Tak jak prezent, który ofiarował 12-letniemu chłopcu choremu na białaczkę, którego poznał w szpitalu w Gliwicach. Chłopiec bardzo lubił grać na małych, podręcznych organkach, a Mariusz miał przecież w domu duży syntezator, którego już nie używał. Sprezentował go chłopcu. - Jak zobaczył te organy to prawie oniemiał z zachwytu - wspomina Mariusz. Niestety chłopiec po 3 miesiącach zmarł. -Teraz zostały mi po nim tylko te organy - mówi ze smutkiem w głosie. - Cieszę się, że mogłem mu dać choć trochę radości… Kiedy dajesz coś innym i robisz coś dla nich, nie myślisz o swoim nieszczęściu - podkreśla.

Nie chce pomocy

Mariusz ze swoją chorobą chciał poradzić sobie sam. Nie oczekiwał na pomoc, ale jego znajomi postanowili działać. - Robiliśmy to potajemnie, bo on nigdy by się nie zgodził - mówi Bartek Czerniawski ze „Stali Nowa Huta”, który razem z innym kolegą Mariusza - Mateuszem Stańcem zorganizowali akcję, szybko przerosła ona ich oczekiwania. Robili sobie zdjęcia z hasłem „Mariusz, razem damy radę!”, żeby dodać mu otuchy i pokazać, że są przy nim, wspierają go. Ten pomysł szybko podchwycili inni znajomi Mariusza, ludzie zupełnie mu nieznani, a nawet całe drużyny piłkarskie. - Nie wierzyłem w to, co zobaczyłem - wspomina. - To mi dało takiego kopa, tyle wiary w siebie. Nawet się… wzruszyłem - przyznaje. - Energii i chęci życia wystarczy mi na najbliższe dwa lata - śmieje się.

Niedawno do akcji „Mariusz, razem damy radę!” włączyła się Fundacja Wspierania, Kreowania i Promocji Nowej Huty. Oni poszli krok dalej. Postanowili zorganizować charytatywną akcję, z której dochód trafi na leczenie - Nowohucką Galę Stand-up. - Odzew wśród stand- uperów był bardzo pozytywny - mówi jeden z organizatorów akcji, Sebastian Adamczyk. - Chętnie zgodził się Mariusz Kałamaga, który często jest nieuchwytny, a Tomasz Biskup był takim entuzjastą tej inicjatywy, że pomógł nam skompletować resztę gwiazd - podkreśla Adamczyk.

Mariusz, gdy usłyszał o „Nowohuckiej Gali Stand-up” , najpierw się przeraził, że cała uwaga ludzi skupi się na nim. Nie chciał przyjść. Po rozmowach z Jackiem Nochem, chorym na stwardnienie rozsiane stand-uperem postanowił, że przezwycięży wstyd. Potem odezwała się w nim altruistyczna natura. - Zacząłem się zastanawiać, co mogę dla nich zorganizować, w czym mogę im pomóc - wspomina. - A potem pomyślałem, że sam przecież mam cięty humor, więc może wystąpię ze swoim programem artystycznym? - żartuje Mariusz.

Mariusz nie przywiązuje uwagi do pieniędzy, dlatego nigdy nie prosił o zbiórkę. Jakoś radzi sobie sam. - Udaje mi się opłacić wszystkie koszty związane z chorobą - mówi. - Miałem trochę swoich pieniędzy, trochę pomogła rodzina i wziąłem kredyt - przyznaje. Jak twierdzi mógłby przecież sprzedać firmę i zwolnić ludzi, żeby mieć fundusze na leczenie, ale tego nie zrobi. - Nie zabiorę ludziom pracy, której sam też potrzebuję. Dzięki niej mam co robić i nie myślę.

Mimo że Mariuszowi trudno jest zaakceptować czyjąś pomoc, bo to zawsze on dbał o innych, jest ogromnie wdzięczny za każdy gest i każde słowo wsparcia. - Dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mi pomagają - mówi. - Zwłaszcza lekarzowi Błażejowi Głowickiemu. To on skierował mnie do specjalisty onkologa. Jego wstępna diagnoza dała mi szansę na walkę z nowotworem - dodaje.

Wszyscy wierzą, że Mariusz wyzdrowieje. W końcu dobro powraca, a on nie szczędził innym pomocy. A poza tym przecież ma wspaniałą żonę Irenę i trójkę dzieci: Ewelinę, Izabelę i Mateusza. Ma dla kogo żyć i wie, że musi żyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pomaganie było jego zadaniem. Teraz inni pomogą jemu. Razem dadzą radę - Dziennik Polski

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski