MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Reforma przez kryzys?

Redakcja
Ryszard Bugaj: Lewy prosty

Niestety, są powody by sądzić, że PO nie jest zdolna do zbudowania rozsądnego programu reformy w służbie zdrowia. Rzecz nie tylko w tym, że jest to ponad siły pani minister Ewy Kopacz. Ważniejsze zdają się trzy inne okoliczności: zależność rządu od niektórych grup medyków, doktrynalna niechęć do zwiększenia publicznych nakładów i strach przed krytyką politycznej konkurencji. Dziś jest tak, że z jednej strony wszelkie usługi są formalnie całkowicie bezpłatne, a z drugiej - sporo ludzi nie może sobie pozwolić np. na zakup koniecznych leków i często nie ma realnego dostępu do bardziej specjalistycznych usług. Mamy do czynienia i z marnotrawstwem, i z barierą finansowego dostępu. No i przede wszystkim mamy do upiornych rozmiarów rozbudowany aparat reglamentacji, który sam pożera dużo środków - NFZ. Ta instytucja próbuje przeciwstawić się faktycznej koalicji lekarzy i pacjentów. Ci pierwsi mają elementarny interes, by "leczyć" dużo i drogo. Ci drudzy nie mają żadnych powodów, by im się przeciwstawiać. NFZ - jak "centralny planista" w czasach komunistycznych - tworzy różne "normatywy dostępu" i to w warunkach, gdy ma do dyspozycji niewielkie środki. Rezultat nie może być zadawalający. Czy jednak jest w ogóle możliwy system, w którym będzie miejsce na rynek i konkurencję, a jednocześnie dostęp do usług służby zdrowia nie będzie uzależniony od zawartości portfela?
To bardzo trudne, ale - wydaje się - możliwe. Pewne doświadczenia (np. szwedzkie) są raczej zachęcające. By możliwe było działanie - choćby w ograniczonym zakresie - rynku, odpłatność za usługi jest niezbędna. By dostęp do usług ochrony zdrowia nie był zależny od zamożności, wszyscy powinni mieć realną zdolność do płacenia za usługi. Można to osiągnąć tylko wtedy, gdy odpłatność będzie niewielka i - co bardzo ważne - degresywna (także w stosunku do sumy wydatków rocznych). Konieczne jest też bezpłatne świadczenie usług dla pewnych grup (dzieci, kobiet w ciąży) i w stosunku do pewnych świadczeń (np. badania profilaktyczne). Ustanowienie współpłatności w żadnym razie nie może w Polsce zwiększyć (już wysokich) prywatnych kosztów leczenia. Można to osiągnąć przez zmniejszenie (dla pacjentów) cen leków.
Współpłatność jest warunkiem swobodnego wyboru pacjenta i konkurencji, ale równie konieczne jest znaczne powiększenie publicznych nakładów. Tylko po spełnieniu obydwu tych warunków można by wprowadzić "bon na leczenie", który obywatel przekazywałby wybranej przez niego placówce (zobowiązanej do świadczenia pełnego zakresu usług). Głównym źródłem pokrycia kosztów tej placówki byłby dochód z bonów, ale dodatkowo byłyby to wpływy ze współpłatności.
Rząd takiej reformy jednak nie chce, bo nie zamierza znacząco zwiększyć publicznych nakładów i boi się oskarżeń opozycji. Proponuje utrzymanie formalnej bezpłatności, ale tylko w odniesieniu do bardzo okrojonego zakresu świadczeń, i pełne urynkowienie dostarczania pozostałych świadczeń. To zły kierunek. Nie zwiększa on efektywności zasadniczej części systemu i zarazem uzależnia dostęp do wielu usług medycznych od zamożności pacjentów.
Pewnie jestem pesymistą, ale obawiam się, że wkrótce pogłębi się proces żywiołowego rozkładu systemu służby zdrowia. Pewnie jestem podejrzliwy, ale myślę, że niektóre grupy medyków (i polityków) spodziewają się, że będzie to dla nich per saldo korzystne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski