MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przystanek do raju

Redakcja
Miały być kelnerkami, tancerkami, hostessami, dostały bilet do zachodniego nieba, które okazało się piekłem...

EWA KOPCIK

EWA KOPCIK

Miały być kelnerkami, tancerkami, hostessami, dostały bilet do zachodniego nieba,

które okazało się piekłem...

   Komisja Europejska szacuje, że każdego roku ofiarą grup przestępczych trudniących się handlem ludźmi pada aż 700 tys. kobiet i dzieci. Około 500 tysięcy trafia na europejskie rynki prostytucji. Większość pochodzi z krajów postradzieckich, z Bułgarii, byłej Jugosławii, Rumunii. Nie brakuje też Polek.
   Miały być kelnerkami, tancerkami lub hostessami, miały sprzątać w domach zamożnych ludzi, pracować przy zbiorze truskawek albo winogron. O możliwości wyjazdu do pracy za granicą często dowiadywały się z ogłoszeń w prasie. Wiele z nich skorzystało też z oferty znajomego, który obiecywał załatwienie "uczciwej" pracy podczas wakacji i pomagał nawet w sfinansowaniu wyjazdu. Dopiero na miejscu okazywało się, że firma zamieszczająca anonsy jest zwykłą przykrywką handlarzy żywym towarem, a "zaufany" znajomy - pośrednikiem w tym interesie, który za każdą zwerbowaną kobietę dostaje kilkaset euro.
   W ten sposób w latach 1998-2003 r. działała międzynarodowa grupa handlarzy, która sprzedała kilkaset kobiet z Polski, Białorusi, Ukrainy i Rosji. Z ustaleń lubuskiej policji, która w grudniu ub. roku rozbiła gang, wynika, że szefem i pomysłodawcą interesu był obywatel Turcji, właściciel sieci domów publicznych w Niemczech, Mesud K. Prawie sześć lat temu nawiązał współpracę z mieszkańcami woj. lubuskiego, zajmującymi się wcześniej przemytem papierosów. Ustalili zasady współpracy i podziału zysków. Do Polaków miało należeć werbowanie kobiet do pracy w niemieckim seksbiznesie i szmuglowanie ich przez granicę. Turek i jego niemieccy współpracownicy mieli się zająć sprzedażą kobiet.
   - O możliwości wyjazdu do pracy za granicą kobiety dowiadywały się z ogłoszeń w prasie lub ulotek rozdawanych w dyskotekach w niewielkich miejscowościach - opowiada policjant z wydziału kryminalnego. - O ile z przekroczeniem granicy przez Polki przestępcy nie mieli większych problemów, to już przerzucenie do Niemiec kobiet z Ukrainy, Białorusi i Rosji wymagało od nich sporej inwencji. Najprostszą metodą było przenoszenie kobiet przez Odrę na plecach przemytników, za tę usługę płacili im od 300 do 400 euro. Inne przemycano na podstawie fałszywych paszportów, kupowanych na polskich bazarach za 100-200 zł. Niektóre przekraczały granicę schowane w lokomotywach pociągów jadących do Niemiec lub w ciężarówkach. Za granicą "żywy towar" przejmowali inni członkowie gangu. Odwozili kobiety do domów publicznych w Hamburgu, gdzie dostawali za każdą od 1000 do 2000 euro.
   Później zmieniły się zasady

podziału zysków.

   Od jednorazowej sprzedaży bardziej opłacalny okazał się cotygodniowy haracz pobierany od zarobku dziewczyn. Dochody nie były małe, ale na tle ich podziału doszło do nieporozumień. W trakcie rozpracowywania gangu gorzowscy policjanci ustalili, że jeden z gangsterów został zamordowany przez swoich kompanów. W ciągu pięciu lat przestępcom udało się zwerbować do niemieckich domów publicznych co najmniej 300 kobiet w wieku 16 - 40 lat. Te, które nie chciały zgodzić się na pracę w charakterze prostytutek, były do tego zmuszane siłą lub odurzane narkotykami.
   Podejrzanych w tej sprawie jest 51 osób z Polski, Niemiec, Turcji, Białorusi i Ukrainy. Za kratami przebywa kilkunastu przestępców, między innymi szef tego swoistego przedsiębiorstwa. Kilka osób jest poszukiwanych międzynarodowymi listami gończymi.
   Handel kobietami z Europy Środkowej i Wschodniej na dobre zaczął kwitnąć na początku lat 90. tuż po upadku komunizmu w tej części globu. Otwarcie granic, zniesienie wiz, ułatwienia w kontroli granicznej, ale też bezrobocie i brak perspektyw spowodowały, że za pracą ruszyły w świat tysiące kobiet. Dla Polek mekką był wówczas Hamburg, Amsterdam, Antwerpia, dla kobiet z byłych republik radzieckich - Warszawa, Rzeszów, Kraków, Poznań i Szczecin. Wykorzystali to przestępcy, którzy zorientowali się, że towar jest prawie za darmo, za to zyski ogromne.
   Polska z kraju, z którego pochodzą ofiary przymuszone do uprawiania prostytucji, szybko stała się także krajem tranzytowym i docelowym, do którego importowane są kobiety z Bułgarii i byłych krajów ZSRR. W minionym roku policja odnotowała 21 przestępstw dotyczących handlu kobietami. Prokuratury w całym kraju zakończyły 45 postępowań, z czego 30 trafiło do sądów. Oskarżono 134 osoby i ustalono 261 ofiar.
   Z raportu przygotowanego przez MSWiA wynika, że w latach 1995-2002 prowadzono 259 śledztw, z czego 198 zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. Ogółem oskarżono 478 osób, ustalono łącznie 1250 pokrzywdzonych kobiet. Sądy wydały w tym czasie 101 wyroków. Skazano 181 osób, uniewinniono 9. Aż 53 śledztwa dotyczyły uprowadzenia cudzoziemek i zmuszania do prostytucji w Polsce. Ujawniono w nich 249 pokrzywdzonych, w tym: 73 Ukrainki, 27 Bułgarek, 85 Białorusinek, 15 Rumunek, 16 obywatelek Mołdawii, 8 z Łotwy, 6 z Wietnamu, 5 z Litwy, 11 z Rosji, 3 z Mongolii, 2 z Kostaryki.
   Dwa lata temu rzeszowska policja rozbiła gang, kierowany przez 52-letnią Ukrainkę ze Lwowa, który sprzedał do agencji towarzyskich na Podkarpaciu co najmniej 60 kobiet. Z ustaleń śledztwa wynikało, że niektóre z nich zmuszano do prostytucji

groźbą i biciem,

oporne straszono śmiercią. Szefowa grupy - zwana przez ludzi w branży ciocią Tanią - inkasowała za każdą z dziewcząt 200 dol. i dodatkowo co miesiąc pobierała od każdej równowartość 100 dol.
   Z raportu MSWiA wynika, że obywatelki Bułgarii niemal zawsze zmuszane są do uprawiania prostytucji przydrożnej. Ukrainki natomiast sprzedawane są do agencji towarzyskich. Ze sprawcami uprowadzenia niemal zawsze współdziałają obywatele państwa, z którego pochodzą ofiary. Tylko 11 kobiet przyznało w śledztwie, że miało świadomość tego, jaki rodzaj pracy będzie wykonywać w Polsce. Najczęściej obiecywano im zatrudnienie w charakterze sprzedawczyni na bazarze lub przy pracach polowych.
   Zdarzało się też, że kobiety z własnej inicjatywy przyjeżdżały do Polski, znajdowały tu sezonową pracę w gospodarstwach wiejskich lub na plantacjach truskawek. Jednak po zakończeniu pracy nieoczekiwanie zjawiał się ktoś, kto proponował im dalsze zatrudnienie. Podstępnie uprowadzał, a potem sprzedawał do agencji towarzyskiej lub Bułgarom, nadzorującym przydrożną prostytucję.
   Terenem, gdzie najczęściej operują w Polsce przestępcy trudniący się handlem kobietami, są okolice Warszawy, Płocka, Żyrardowa, Radomia. Ci, którzy zajmują się przemytem żywego towaru na Zachód, zwykle działają wzdłuż granicy z Niemcami - w okolicach Szczecina, Poznania i Gorzowa Wielkopolskiego. Większość przypadków, które były lub są obecnie badane, wskazuje, że w interes ten równie często angażują się Polacy, Rosjanie, Turcy i Niemcy, najbardziej aktywni na tym polu są jednak Bułgarzy. W 2001 roku na 21 oskarżonych w Polsce cudzoziemców aż 16 pochodziło z tego kraju - wszyscy z wykształceniem podstawowym i z okolic Warny. Bułgarskie siatki działających w Polsce handlarzy wyróżniają się szczególną bezwzględnością - łamanie rąk i miażdżenie palców nieposłusznym "pracownicom" nie jest rzadkością.
   Według policji przy werbowaniu kobiet do zachodnich domów publicznych dużą rolę odgrywa turecka mniejszość w Niemczech oraz obywatele byłej Jugosławii. Kilka lat temu szczecińska policja i prokuratura rozbiły polsko-turecką siatkę, która sprzedała do pracy w Niemczech 51 kobiet. Werbował je mieszkający w Berlinie Polak poprzez ogłoszenia w prasie. Oferował pracę polegającą na prowadzeniu domu. Po dostarczeniu kobiety do agencji w Berlinie, otrzymywał od 500 do 3000 DEM. Dziewczynom natychmiast odbierane były paszporty. Agencja działała na tzw. telefon. Kobiety były dowożone do klientów przez kierowcę - ochroniarza, który odbierał pieniądze za świadczone usługi. Ich cena wynosiła 120-150 DEM, z czego dziewczyna otrzymywała 30-40 DEM. Po pewnym czasie Polak stał się współwłaścicielem agencji. Wpadł w ręce szczecińskiej policji, gdy kilku kobietom udało się uciec z agencji. Został skazany w Polsce na 10 lat więzienia.
   W innej sprawie - prowadzonej przez wrocławską prokuraturę - ujawniono, że werbowaniem kobiet zajmowała się pracownica gabinetu odnowy biologicznej. Współpracowała z Włochem, mieszkającym na stałe w Niemczech. Oboje sprzedali do niemieckiego seksbiznesu 30 Polek. W tym przypadku kobiety jednak wiedziały o jaką pracę chodzi i na ogół dobrowolnie godziły się ją wykonywać.
   Zdaniem policji większość pokrzywdzonych kobiet jest

świadoma celu

wyjazdu za granicę i rodzaju wykonywanej tam pracy.
   - Przestępcy zazwyczaj wykorzystują ich trudną sytuację życiową i materialną - mówi podisnp. Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji. - Werbują zazwyczaj kobiety młode, w wieku 16-20 lat, słabo wykształcone, nieznające języków. Dlatego zgłoszeń w tych sprawach jest stosunkowo niewiele. Rokrocznie w całym kraju notujemy ich kilkadziesiąt, w Małopolsce zaledwie kilka. Wiele pokrzywdzonych decyduje się na złożenie zawiadomienia już po powrocie do kraju i tylko w sytuacjach, kiedy były gwałcone bądź dochodziło do drastycznych form eksploatacji prostytucji.
   Nie zawsze tak jest. Nie zawsze też cudzoziemki świadczące usługi w Polsce robią to dobrowolnie. Udowodniło to m.in. śledztwo w sprawie sprzedaży kilkudziesięciu Bułgarek do polskiego seksbiznesu. Dziewczyny, pochodzące z tureckiej mniejszości, pracowały w centralnej Polsce jako tzw. tirówki, oferujące kierowcom szybki seks. Miały właściciela, który odbierał im zarobki i nie spuszczał z oka. Były głodzone, bite, odsprzedawane innym bossom. A ich aktualni "właściciele" żądali odpracowania wyłożonych na nie pieniędzy. Jeśli nawet umierały, mało kto to zauważał.
   Do przemytu ludzi zorganizowane grupy przestępcze często wykorzystują kanały przerzutowe narkotyków i broni. Interes ten zresztą daje porównywalne zyski z narkobiznesem, chociaż ryzyko wpadki gangsterów jest znacznie mniejsze. Dla policji ściganie handlarzy wciąż

nie jest priorytetem,

bo rozliczane jest przede wszystkim na podstawie statystyk. Bez zeznań pokrzywdzonych wykrycie sprawcy jest zresztą bardzo trudne. Uśmiechnięte kobiety, mające solidne dokumenty, nie wzbudzają podejrzeń pograniczników. Czasami zresztą przekraczają granicę pieszo pod nadzorem handlarzy.
   Tak próbowała podczas minionych wakacji przedostać się do Austrii 16-letnia Ania z Małopolski. Celnicy zatrzymali ją i przekazali w ręce policji, gdy zorientowali się, że posługuje się sfałszowanym paszportem. Dziewczynka trafiła do pogotowia opiekuńczego. Znalazł ją tam znajomy, który wcześniej zaoferował jej pracę w Wiedniu i podwiózł w pobliże granicy. Stwierdził, że poniósł koszty i postawił alternatywę: albo Ania zwróci pieniądze, albo ponowi próbę dotarcia do Austrii i podejmie tam pracę. Już wtedy domyśliła się, jaką pracę ma wykonywać, ale podjęła ryzyko. Na innym paszporcie przekroczyła granicę autobusem i dotarła do "przyjaciela" w Wiedniu. Tam powiedziano jej wprost, jakie usługi ma świadczyć. Bicie i narkotyki były argumentami, które miały ją do tego przekonać. Nastolatka przez kilka dni pracowała w agencji działającej "na telefon". W końcu udało się jej uciec z domu klienta. Poszła na policję, opowiedziała o wszystkim, ale nie potrafiła nawet wskazać adresu agencji. Ile dziewcząt podczas tegorocznych wakacji otrzyma podobną propozycję pracy?
   Skala zjawiska rośnie - alarmuje od wielu lat Fundacja La Strada, walcząca z handlem kobietami. Politycy zainteresowali się jednak problemem stosunkowo niedawno. Dopiero w 2001 r. podpisano i ratyfikowano protokół dodatkowy do Konwencji ONZ z Palermo o zapobieganiu, zwalczaniu oraz karaniu handlu ludźmi. Rok później przyjęło go Zgromadzenie Ogólne. W Polsce ustawa o ratyfikacji weszła w życie w lutym ubiegłego roku. Dokument definiuje handel ludźmi jako werbowanie, transport, przekazywanie, przechowywanie lub przyjmowanie osób, z zastosowaniem gróźb lub użycia siły lub też zastosowania innej formy przymusu, uprowadzenia, oszustwa, nadużycia władzy, wykorzystania słabości, wręczenia lub przyjęcia korzyści dla uzyskania zgody osoby mającej kontrolę nad inną osobą w celu jej wykorzystania. Zgodnie z tą definicją zgoda ofiary handlu ludźmi na zamierzone wykorzystanie nie ma znaczenia, jeżeli posłużono się którąkolwiek z metod.
   Pod koniec ubiegłego roku powstała dyrektywa unijna w sprawie 6-miesięcznej wizy dla ofiary, która zdecydowała się zeznawać w sądzie przeciwko handlarzom ludźmi. Polska jest zobligowana ją wprowadzić w ciągu dwóch lat. Wprawdzie i dzisiaj Ustawa o cudzoziemcach przewiduje taką możliwość, jednak w praktyce przepis jest martwy, gdyż nie ma żadnych regulacji prawnych rozwiązujących kwestie finansowe związane z pobytem ofiary w Polsce. Dzisiaj poszkodowane cudzoziemki są nakłaniane do wynajmowania pokoju w hotelu na własny koszt na czas trwania zeznań. Zdarza się, że nocują w komisariatach. Nie zawsze bada je lekarz. A kiedy świadek przestaje być potrzebny, zostaje odesłany do kraju. Nikt nie sprawdza warunków bezpieczeństwa ani w trakcie podróży, ani też, czy nie grozi mu niebezpieczeństwo po powrocie do kraju. Wiele kobiet po powrocie znów więc jest w sytuacji bez wyjścia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski