Wiesław Kic, z zawodu archeolog i teolog, z wyboru wolontariusz hospicjum i organizator wolontariatu młodzieżowego, nie ma wątpliwości, że należy pomagać ludziom.
- Na Sądzie Ostatecznym Pan Bóg nie zapyta nas o wysokość konta, ale co zrobiliśmy z miłością, którą nas obdarzył - mówi. - Można bardzo religijnie przeżyć życie, ale to może nie wystarczyć. Prawda i miłość, z tego będziemy rozliczeni - dodaje.
Los pokrzyżował mu piękne plany
Gdy był młodym człowiekiem, przez myśl mu nie przeszło, że tak potoczy się jego życie. Żeglował, grał w piłkę, chodził po górach. Sport był jego namiętnością, niewiele zajmowało go życie duchowe, był - jak mówi - takim letnim katolikiem. Marzył o studiowaniu archeologii, na którą się dostał i którą ukończył. Miał świetne plany zawodowe: udział w wykopaliskach i wydzieranie ziemi, a przybliżanie współczesnym, tajemnic o dawnych czasach.
Jednak, gdy zdawało się, że spełnienie ich jest już w zasięgu ręki, pojawiły się problemy ze zdrowiem. Diagnoza była dramatyczna: postępujący zanik mięśni. Mocny cios. W jednej chwili zawalił się świat, bo i ukochana archeologia, i uprawianie sportów, w perspektywie paru lat, miały stać się nieosiągalne.
Gdy przychodzi taki dramat, wiadomo, człowiek się buntuje i złorzeczy Bogu. Podobnie było w przypadku Wiesława Kica, który jednak wkrótce odkrył w sobie potrzebę żarliwej modlitwy i tym zbliżył się do Boga. Nie tyle pogodził się z chorobą, ile doszedł do wniosku, że nadchodząca niepełnosprawność to jakiś sygnał z nieba, że to może - mimo wszystko - zachęta do aktywności. I dziś, po blisko 40 latach, wie, że ta ciężka choroba bez odwrotu, wymagająca stałej rehabilitacji, przejawiająca się bólem i bardzo długim pokonywaniem schodów na pierwsze piętro, paradoksalnie była czymś dobrym, co zdarzyło się w jego życiu.
- Każdy człowiek ma w sobie pokłady egoizmu. A ja, dzięki zbliżeniu się do Boga, przewartościowałem różne sprawy i poczułem potrzebę pomagania ludziom - wyznaje.
Pojawiły się nowe cele, bo życie nie znosi próżni
Trudno było jednak tak od razu, na początku zawodowej drogi, zrezygnować z udziału w archeologicznych wyprawach. Toteż, dokąd to tylko było możliwe, Wiesław Kic uczestniczył w wykopaliskach. Potem zdecydował się wyłącznie na naukową obecność w archeologii, co zaowocowało licznymi publikacjami.
W tym czasie podjął studia teologiczne, które zakończył doktoratem, pracą łączącą wiedzę z zakresu biblistyki i archeologii. Zaczął też myśleć, co dalej, zwłaszcza że miał na utrzymaniu rodzinę. Pomysłem okazała się praca w szkole.
- Przez kilka lat byłem katechetą w szkole dla dzieci specjalnej troski przy ulicy Zamoyskiego. To nie był przypadkowy wybór - opowiada. - A od 1993 roku prowadzę katechezę w IV LO w Krakowie. Uczę młodzież również empatii - dodaje.
Profesor Wiesław Kic jest lubianym i szanowanym wychowawcą młodzieży, z którą znajduje świetny kontakt i która, jego zdaniem, jest wspaniała, jeśli tylko da jej się szansę wykazania, a wcześniej wskaże dobrą drogę. I on właśnie, swoim przykładem, wskazał im tę drogę.
Został wolontariuszem dziecięcego hospicjum i zachęcił do tego licealistów. Już w pierwszym roku swej pracy w IV LO, czyli przed 23 laty, zapalił młodzież do przygotowywania paczek dla niepełnosprawnych dzieci ze szkoły, w której wcześniej pracował, a w kolejnych latach również dla dzieci z hospicjum. Zapału starcza im do dziś, a ponieważ zmieniają się licealne roczniki, przez szkolne koło wolontariuszy „Być razem” przewinęły się już setki osób. Profesor Kic jest pewien, że i w dalszym swoim życiu pozostaną one wrażliwe na los ludzi chorych, biednych, opuszczonych i że staną się przez te doświadczenia bogatsze.
Cieszy go też fakt - choć naturalnie wolontariusz nie działa dla honorów - że starania młodzieży są zauważane. Już 18 spośród nich w kolejnych edycjach konkursu „8 Wspaniałych” zyskało ten tytuł, a grupa najaktywniejszych wolontariuszy w nagrodę pojechała na wycieczkę do Rzymu.
- Cierpienie uczy pokory. Nie tylko chorego. Także wolontariusz - widząc cudzy ból i cierpienie - porządkuje własne życie, bo przecież każdy z nas nosi jakiś krzyż. Jednak szczególnie ciężko jest pogodzić się z cierpieniem, które dotyka dzieci - mówi.
Pomoc chorym dzieciom z hospicjum daje radość
Podopieczni Wiesława Kica, a co roku grupa ta liczy od 20 do 30 osób, angażują się m.in. w pomoc Małopolskiemu Hospicjum dla Dzieci w Krakowie, którym kieruje doktor Krzysztof Nawrocki. Każda z klas IV LO przygotowuje paczkę świąteczną dla chorego dziecka i jego rodziny, w co włączają się także nauczyciele. Ponadto tym rodzinom, które sobie tego życzą (chore dzieci leżą w swoich domach, gdzie nie zawsze są warunki do goszczenia obcych osób) pomagają na przykład w zakupach czy sprzątaniu.
- My mniej przydajemy się do opieki nad dzieckiem. Jeśli chore dziecko nawiązuje kontakt z otoczeniem, można z nim posiedzieć, opowiedzieć jakąś historię, czy potrzymać za rękę. Czasem ważna jest sama obecność, po prostu bliskość. Ale w zasadzie chore dziecko potrzebuje głównie pomocy lekarzy i pielęgniarek - uważa pan Wiesław.
Sam wielokrotnie miał wrażenie, że bardziej jest pomocny rodzicom nie potrafiącym się pogodzić z nieuniknionym odejściem ukochanego dziecka lub pozostającym po jego śmierci w traumie.
- Rozmowa o śmierci to jest zawsze trudna sprawa. Podejmuję ją delikatnie i tylko po nawiązaniu bliższej relacji, bo jestem świadomy, że otwarcie się osób cierpiących wymaga zaufania, ale także tego, że każdy potrzebuje otuchy, a rozmowa osobie, która traci bliskiego, przynosi ulgę. Staram się wyjaśniać tajemnicę śmierci od strony teologicznej i egzystencjalnej, czynię to z całą delikatnością - wyjawia.
Dobre umieranie, gdyż nie w samotności
Teolog dr Kic ma za sobą doświadczenia związane z umieraniem rodziców i teścia, któremu z żoną Krystyną (38 lat razem, mają troje dorosłych, wykształconych dzieci) towarzyszyli w szpitalu do ostatnich chwil życia. Jest przekonany, że w tym ziemskim pożegnaniu łatwiej znaleźć się osobom wierzącym, bo one ufają, że śmierć nie jest końcem.
- Dla katolika śmierć jest najważniejszym momentem w życiu, to ta godzina, dla której przychodzimy na świat. Ale to nie znaczy, że nie boimy się śmierci. Mój profesor, ks. Józef Tischner przyrównywał nasze przerażenie śmiercią do sytuacji dziecka znajdującego się w łonie matki, które trzeba opuścić. Nowe, jeśli nie przeraża, to przynajmniej niepokoi. Dlatego odejście bliskiego to jest zawsze szok - mówi. - Perspektywa wieczności, którą obiecuje sprawiedliwy Bóg, powinna jednak łagodzić ból - dodaje.
Zwykło się sądzić, że umierające dziecko nie zdaje sobie sprawy, że jego ziemska egzystencja dobiega kresu. Pan Wiesław jednak uważa, że nieuleczalnie chore hospicyjne dzieci - te, które nawiązują kontakt z otoczeniem - dojrzewają szybciej, głębiej i niejednokrotnie rozumieją więcej niż niektórzy bujający w obłokach dorośli.
Znał dzieci, które odchodziły świadome swojej śmierci. Chorych dzieci nie należy mamić obietnicami, że na pewno wyzdrowieją, a raczej przygotowywać do pogodnego odejścia, dając nadzieję na ponowne spotkanie z najbliższymi „po tamtej stronie”. I on tak właśnie czyni. A ludzkie dramaty, z którymi się spotyka, pozwalają mu z dystansem patrzeć na własne problemy.
- Oglądania seriali nie można sprowadzić do sensu życia. Ludziom można i trzeba pomagać - to świetny sposób na to, by czuć się potrzebnym, także w wieku senioralnym. Pomaganie daje radość - zapewnia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?