Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prywatne domy kultury są mobilniejsze

Anna Kolet-Iciek
ANNA KACZMARZ
Rozmowa. Anna Okońska-Walkowicz, była wiceprezydent Krakowa odpowiedzialna za edukację; doradca prezydenta Krakowa ds. polityki senioralnej.

- Kilka lat temu chciała Pani przekształcać publiczne młodzieżowe domy kultury, chwaląc jednocześnie placówki niesamorządowe prowadzące podobną działalność.
- Tak, chwaliłam wówczas niesamorządowe placówki, bo w nich stosunkowo duża liczba osób korzystała z ciekawych zajęć za niewielkie pieniądze.

- 60 zł na dziecko miesięcznie to mało?
- Wtedy miasto przekazywało ok. 50 zł na dziecko. W porównaniu z tym, co przekazywane jest samorządowym MDK-om, to bardzo mało. Pamiętam, że wówczas podawałam przykład jednego z niepublicznych domów kultury, który był niezwykle mobilny, bo ciekawe zajęcia były prowadzone w bardzo wielu miejscach, w różnych szkołach i przedszkolach.

- Pani zdaniem to atut?
- Moim zdaniem tak. Biorąc pod uwagę gigantyczne korki, jakie są w Krakowie i kłopoty z dowożeniem dzieci na takie zajęcia, fakt, że odbywają się one na terenie szkoły lub przedszkola, bardzo ułatwia rodzinom wspieranie rozwoju dzieci.

- Teraz ta mobilność jest przedstawiana jako zarzut.
- Chyba pani żartuje?

Urzędnicy wzięli się za niepubliczne domy kultury, bo obliczyli, że ich funkcjonowanie pochłania miesięcznie ponad pół miliona złotych.
- To bardzo dużo, ale jak rozumiem, zwiększyła się też liczba dzieci objętych taką formą zajęć, więc należy się tylko cieszyć.

- Urzędnicy nie cieszą się, a kontrola kuratora oświaty wykazała, że tylko jeden z ośmiu niepublicznych domów kultury funkcjonuje bez zarzutów. Co więcej, uchwała rady miasta pozwala, by takie dotowane zajęcia odbywały się tylko raz w miesiącu.
- I dostaje się za to pieniądze z budżetu miasta?

- Tak.
- W takim razie świadczy to o niewydolności systemu. To wina radnych, że dopuścili do takiej sytuacji. Z jednej strony, zawsze będę wspierała rozwój niepublicznych placówek, bo uważam, że są tańsze, mobilniejsze i lepiej odpowiadają na potrzeby, ale z drugiej strony, nie można absolutnie dopuścić do tego, żeby publiczne pieniądze były trwonione. Kwota, jaką dostają te placówki, jest na tyle duża, że pozwala na przeprowadzenie zajęć minimum raz w tygodniu. Teraz powinno się przedstawić radnym uchwałę, która z jednej strony nie wyleje dziecka z kąpielą, to znaczy nie przyczyni się do likwidacji tych domów, ale starannie opisze, jakie standardy muszą być spełnione, jakie warunki mają zapewniać te placówki, jak często mają odbywać się zajęcia.

- Prezydent już pracuje nad projektem takiej uchwały. Chce m.in. zmniejszyć kwotę dotacji do 10 lub 12 złotych na dziecko miesięcznie.
- Zmniejszenie dotacji spowoduje właśnie wylanie dziecka z kąpielą. Pogorszy się jakość tych zajęć, a być może część domów kultury będzie musiała zakończyć swoją działalność lub pobierać opłaty od rodziców. Ale widocznie miasto ma teraz pilniejsze potrzeby i musi szukać oszczędności.

- Potrzeba jest taka, żeby te pieniądze nie były marnowane.
- Ja bym jednak pozostawiła dotychczasową kwotę, ale bardzo starannie opisała warunki organizowania takich zajęć.

- Niepubliczny młodzieżowy dom kultury powstał w tym roku przy szkole Społecznego Towarzystwa Oświatowego, które Pani zakładała.
- Jestem prezesem całego ogólnopolskiego Społecznego Towarzystwa Oświatowego i nie mam żadnego wpływu na działania poszczególnych samodzielnych kół. Rzeczywiście słyszałam, że chcą rozszerzyć w tej sposób swoją działalność. Proszę jednak pamiętać, że z tą szkołą nie mam już żadnych innych kontaktów prócz towarzyskich. Chodzą tam też dwie moje wnuczki.

- Pani zdaniem powstanie tego domu kultury to nie jest przypadkiem skok na kasę?
- A dlaczego pani tak myśli?

Bo dzwoniłam tam i nie otrzymałam żadnej konkretnej informacji na temat rodzaju prowadzonych zajęć. Pan, z którym rozmawiałam, powiedział, że działają od niedawna i dopiero się rozkręcają, to jednak nie przeszkodziło im zapisać do domu kultury blisko 500 dzieci i zgarnąć na nie dotację w wysokości 83 tys. złotych.
- Jak rozumiem, oni prowadzą te zajęcia dla dzieci ze swoich szkół?

- Dla Pani to nie jest kontrowersyjne?
- Czy ja wiem? Może rzeczywiście powinno być tak, że te zajęcia są dostępne nie tylko dla dzieci ze szkoły, ale również tych z zewnątrz. Ale skoro są to dzieci mieszkające na terenie Krakowa, to nie powinno być problemu.

- No właśnie, nie wszystkie z nich mieszkają w Krakowie. Jak się nieoficjalnie dowiedziałam, do domu kultury "Juliusz" były też zapisane dzieci spoza Krakowa.
- Jeśli rzeczywiście tak było, to powinni zwrócić dotację. Ale z drugiej strony powinno się to samo sprawdzić w publicznych młodzieżowych domach kultury. Czy tam na zajęcia rzeczywiście są zapisane wyłącznie dzieci z Krakowa? Tam na pewno chodzą dzieci z Michałowic, Zielonek i innych sypialni Krakowa, których rodzice płacą zwykle podatki w Krakowie.

Rozmawiała: Anna Kolet-Iciek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski